,,Y dime si eres quien tu quieres ser..."
- Violetta ,,Ser mejor"
Francesca rzuciła przestraszone spojrzenie dawnym przyjaciółkom. Z ulgą stwierdziła, że one też nie wyglądają na zachwycone tym, co właśnie powiedział Leon. Wszystkie miały rozszerzone ze strachu oczy. Francesca pierwszy raz od wielu lat poczuła z nimi silną więź. One też się bały i wcale nie miały ochoty odpowiadać na pytania Leona.
- Musicie nam wyjaśnić. - kontynuował Leon. - Minęło tyle lat, a my nadal nie wiemy, co się wtedy stało.
Francesca chciała coś powiedzieć, ale głos ugrzązł jej w gardle. Czuła się tak, jakby rodzice przyłapali ją na gorącym uczynku, a ona nie miała zielonego pojęcia, jak się wytłumaczyć. Do tego matka natura najwyraźniej postanowiła się z niej ponabijać, bo słońce zaczęło przygrzewać jeszcze bardziej niż kilka minut temu. A w sercu Francesci rozszalała się burza z piorunami i porywistą ulewą.
- Leon, wydaje mi się, że to nie wasza sprawa... - odezwała się nagle Naty, patrząc mu śmiało w oczy.
Leon przeciągnął dłonią po włosach, wzdychając z frustracją. Francesca nic nie powiedziała, ale w głębi duszy nie zgodziła się ze słowami Natalii. To wszystko dotyczyło nie tylko ich, ale także chłopaków. Swoją drogą, oni pewnie cierpieli jeszcze bardziej po rozpadzie całej grupy: nie znali przyczyny i tyle lat żyli w przekonaniu, że to mogła być ich wina.
- Naty, jak możesz tak mówić? - włączył się do rozmowy Federico, z którego wyparowała cała wesołość. - Wszystko skończyło się tak nagle, a my nawet nie wiemy dlaczego.
Natalia już otwierała usta, by coś odpowiedzieć, ale słowa zamarły jej na ustach. Wbiła wzrok w coś ponad ramieniem Federico. Wszyscy zwrócili wzrok w to miejsce i ujrzeli szczupłą blondynkę zmierzającą w ich kierunku. Uśmiechała się wesoło, jakby nie zauważyła, że bynajmniej nikt nie skacze z radości na jej widok.
- Cześć! - zawołała radośnie, gdy już znalazła się dostatecznie blisko, by mogli ją usłyszeć. - Co tak stoicie? Nie przywitacie się?
Dla Francesci widok tej dziewczyny był niczym chluśnięcie lodowatą wodą w twarz - wszystkie miłe wspomnienia, które powróciły podczas spotkania z dawnymi przyjaciółmi wyparowały, przysłonięte przez echo gniewu i smutku, który kojarzył jej się z blondynką. Pamiętała doskonale, jak podle się czuła, gdy całe jej życie runęło, a wszystko to za sprawą tej uśmiechającej się jak jakaś wariatka panienki.
- Leon, zaprosiłeś ją na to spotkanie? - wycedziła przez zęby Francesca.
Verdas pokręcił energicznie głową.
- Jakie spotkanie? - zapytała nagle dziewczyna. - Aaa, no tak, macie tu coś w rodzaju spotkanka starych znajomych, czyż nie? Szkoda, że nie zostałam zaproszona, ale cóż. Ważne, że was zobaczyłam, i teraz możemy sobie powspominać stare czasy, no nie?
Nawijała i najwijała, nie przestając się uśmiechać, a Francesca miała wrażenie, że rozerwie ją na strzępy. Jak można mieć aż tyle tupetu, by robić coś takiego?!
- Zamknij się wreszcie! - krzyknęła. - Nie będziemy nic wspominać, bo jedyne, z czym mi się kojarzysz, to podłość. Nie pamiętasz już, jak ukradłaś mi faceta, Tanja?
Tanja zrobiła zdziwioną minę, a Francesca prychnęła z pogardą. Zapowiadał się niemiły wieczór.
Ludmiła przenosiła wzrok z Francesci na Tanję, z Tanji na Francescę, i tak w kółko. Nie mogła wyzbyć się wrażenia, że - po pierwsze - Fran zdecydowanie koloryzuje całą sytuację, a po drugie - Tanja wcale nie ma złych zamiarów. Blondynka wydawała się jej kompletnie bezbronna, co w ogóle nie pasowało do wizerunku zimnej i bezdusznej francy, który przypisała jej dawno temu Fran.
- O co ci chodzi, Francesca?! - zawołała Tanja, cofając się o krok przed rozgniewaną Włoszką. - Nigdy nie ukradłam ci żadnego faceta.
Francesca założyła ręce na pierś i wzięła głęboki oddech, pewnie żeby się uspokoić. Jednak gdy znowu odezwała się do Tanji, w jej głosie pobrzmiewał z trudem utrzymywany na wodzy gniew i irytacja.
- Nie udawaj. - syknęła. - Zniszczyłaś nie tylko mój związek, ale także naszą przyjaźń. - wykonała gest dłonią, który miał określać całą zebraną grupę dawnych przyjaciół. - Gdyby nie ty, wszystko potoczyłoby się inaczej, i dopiero teraz to widzę...
Ludmiła zdecydowanym krokiem wkroczyła między zabijające się nawzajem wzrokiem dziewczyny. Zrozumiała wreszcie, o co chodzi, i nie miała zamiaru pozwolić im się kłócić - bo naprawdę nie miały powodu.
- Posłuchajcie mnie. - odezwała się pewnym głosem. - Tanja nigdy nie ukradła ci Marco, Francesca. I nie zniszczyła żadnej przyjaźni. To wy nawzajem się wyniszczyłyście, moje drogie - zmroziła wzrokiem wszystkie po kolei, Natalię, Camilę i Fran - i potraktujcie to jako opinię osoby z zewnątrz.
Dziewczyny popatrzyły po sobie. Ludmiła przez jedną chwilę myślała, że zaraz rzucą się sobie w ramiona i wszystko będzie jak dawniej - znowu będą tworzyć to urocze baranie stadko, które kiedyś tak ją denerwowało. Teraz jadnak naprawdę życzyła im wszystkim szczęścia, w przyjaźni, miłości i Bóg wie jeszcze czym.
Jej oczekiwania w mig okazały się jedynie wygórowanymi marzeniami, bo Francesca zarzuciła włosami i prychnęła pogardliwie, po czym wymamrotała coś pod adresem Tanji i jeszcze raz zmroziła ją wzrokiem. Później odeszła, nie oglądając się za siebie. Camila tylko rzuciła pod adresem Leona krótkie ,,Cześć" i oddaliła się w przeciwną stronę, a Natalia nawet się nie odezwała i odmaszerowała.
- Co tu się właściwie stało? - zapytał kompletnie zbaraniały Federico. - Ja po prostu nie rozumiem...
Ludmiła uśmiechnęła się do niego pobłażliwie, ale w jej oczach widać było przeraźliwy smutek. Powinna od początku wiedzieć, że każda z nich trzyma w sobie zbyt wiele urażonej dawno temu dumy, by wybaczyć.
- One nie potrafią zmierzyć się ze swoimi własnymi błędami, to się stało. - odparła.
- Pojawienie się Tanji wszystko zepsuło. - wymamrotał Leon.
Ludmiła pokręciła głową. Tanja naprawdę niczym nie zawiniła - jedynie stała się narzędziem w rękach nieświadomej swego zachowania Francesci, która przez swoją niezdrową zazdrość o Marco zrobiła z niej wredną francę rozbijającą związki i przyjaźnie. A to doprowadziło wszystkich do tego miejsca, w jakim obecnie się znajdowali.
- Nie. Pojawienie się Tanji wszystko przyspieszyło. One by się i tak prędzej czy później pokłóciły. Nie można rzucić krzywd w zapomnienie.
Ludmiła pochwyciła jeszcze zdumione spojrzenie Federico i odeszła powolnym krokiem, rozmyślając o tym, co właśnie ją spotkało. Naprawdę próbowała pomóc temu żałosnemu stadku, które się rozpadło tak dawno? Próbowałaś to zrobić, bo wreszcie nauczyłaś się doceniać przyjaźń - podpowiedział jej głosik w głowie. Przyznała sobie rację. Chyba rzeczywiście dużo zrozumiała przez ten czas spędzony z dala od Buenos.
Szkoda, że tylko jej się to udało.
Violetta przejrzała się w dużym lustrze, starając się skupiać uwagę na swojej naprawdę ładnej zewnętrznej powłoce, a nie tym, co się działo w jej wnętrzu. Wiedziała, że jest tchórzliwa i nie potrafi zmierzyć się ze swoimi obawami. Ale nie chciała o tym myśleć. Przecież była Violettą Castillo - wszyscy ją kochali. Nie miała żadnego powodu, by także siebie nie kochać.
- Gotowa, by wejść na scenę? - rozległ się głos Diego.
Uśmiechnęła się do jego odbicia w lustrze.
- Oczywiście. - odparła, odwracając się do niego. - Zawsze jestem gotowa.
Diego odwzajemnił jej uśmiech i pocałował ją lekko w usta, jakby nie był pewien, czy powinien. W głowie Violetty też nagle pojawiły się wątpliwości. Nie wiedziała tylko, skąd one się wzięły - była z Diego tyle czasu i naprawdę go lubiła, on ją kochał i dbał o nią... ,,On cię kocha, a ty tylko go lubisz" - podpowiedziało jej serce. Ale ona znowu posłuchała rozumu.
- No dobrze, idę. - wymamrotała, odrywając się od niego. - Show must go on.
Jeszcze raz się do niej uśmiechnął i pokazał dwa uniesione kciuki, na co Violetta roześmiała się cicho i wyszła z garderoby. Nie mogła myśleć o wątpliwościach i obawach dwie minuty przed ważnym występem - musiała się skupić na tym, by błyszczeć jeszcze jaśniej niż zazwyczaj, ponieważ tak sobie postanowiła. A przez te kilka lat nauczyła się, że powinno się dotrzymywać obietnic, szczególnie tych danych swojemu własnemu sumieniu. Bo najtrudniej jest wybaczyć samemu sobie.
Leon był nie tylko zawiedziony - był autentycznie wkurzony. Jego dawne ,,przyjaciółki" wystawiły go do wiatru, a przecież chciał tylko odpowiedzi na parę pytań. No dobrze, zdawał sobie sprawę z tego, że nie były to takie zwykłe pytania. Wracał do przeszłości, do dnia, w którym wszystko się skończyło, a one najwyraźniej pragnęły o tym zapomnieć. Ale co go mogło obchodzić to, czego one pragną, kiedy przez tyle lat żył ze świadomością, że rozpad całej grupy mógł być jego winą? Wiele razy zastanawiał się, co się takiego mogło stać. Może powiedział coś nieopatrznie, albo zataił przed nimi jakiś sekret, który wydawał mu się nieznaczący? Zaprzepaścił naprawdę wiele życiowych szans przez bezustanne rozmyślanie o przyczynach rozpadu grupy jego przyjaciół. Niewiedza wyniszczała go od środka - a do tego dochodziła jeszcze ta głupia, niemalże platoniczna, miłość do Violetty Castillo.
Spotkanie z dawnymi przyjaciółmi przyniosło tylko jeden pozytywny skutek - Leon chociaż na chwilę poczuł się tak, jakby znowu wszystko było takie beztroskie i piękne, jak w tamtym okresie. Patrzył na roześmiane twarze przyjaciół i naprawdę wierzył, że da się jeszcze odbudować ten domek z kart, który dawno temu runął z niewiadomych przyczyn. A później przeszedł do kwestii pytania o przeszłość i złudne wspomnienie młodzieńczych lat uleciało niczym piórko, by nie wrócić jeszcze przez długi czas.
- Leon, ja już nie wiem co mam robić. - usłyszał zrezygnowany głos Lary. - Mówię do ciebie od dziesięciu minut, a ty nawet nie zwracasz na mnie uwagi!
Popatrzył zdezorientowany na stojącą naprzeciw niego Larę. Tak się zatopił w myślach, że nawet jej nie zauważył ani nie usłyszał.
- Halo, odpowiesz mi?
- Przepraszam. - powiedział, a ona usiadła obok niego na kanapie. - Nie umiem nie myśleć o tym wszystkim.
Lara westchnęła ciężko i zamknęła oczy, opierając się o miękkie poduszki. Leon widział ciemne kręgi pod jej oczami i zwieszone ramiona. Zdawał sobie sprawę z tego, że odkąd wrócili do Buenos Aires, Lara nie przesypiała całych nocy, najprawdopodobniej się o niego zamartwiając, bo i on spać nie umiał. Ciągle miał przed oczami twarz Violetty, i nie rozumiał, dlaczego nie może o niej zapomnieć, mając kogoś tak wspaniałego jak Lara obok siebie.
- Nie chcę obarczać cię moimi problemami. - powiedział cicho, obejmując ją ramieniem. - Naprawdę nie musisz się o mnie martwić, kochanie.
Uniosła głowę i spojrzała mu w oczy. Za każdym razem, kiedy tak robiła, miał wrażenie, że zagląda w głąb niego, ale nic nie widzi. Bo tylko Violetta umiała czytać z niego jak z otwartej księgi, sięgała w najgłębsze zakamarki jego duszy i wydobywała stamtąd to, co próbował ukryć przed całym światem.
- Nic w tobie nie widzę, Leon. - wyszeptała, jakby czytając w jego myślach. - Nie umiem ci pomóc, bo nie wiem, co czujesz.
Ona nie jest Violettą - odezwał się głosik w jego głowie.
- Kocham cię. - wyszeptał, przytulając ją do siebie.
Ale z ciebie kłamca, Verdas.
- Ja ciebie też, Leon. - odpowiedziała cicho Lara. - Nie martw się już, proszę.
- Nie będę.
Kłamca!
Natalia nie miała zielonego pojęcia, dlaczego wszyscy tak się przejmują uczuciami. No tak, pewnie mogłaby zmartwić się tym, że prawdopodobnie zraniły Leona i Federico swoim zachowaniem, wszystkie trzy, że Tanja wcale nie była niczemu winna i Francesca oskarżała ją bezpodstawnie, że Ludmiła nie zdołała nic wskórać w tej sytuacji, że Violetta nie pojawiła się na spotkaniu... Ale po co? Dlaczego miałaby zatruwać swoje myśli zmartwieniami, kiedy mogła myśleć o czymś przyjemnym? Przez dwa lata obwiniania się o rozpad grupy swoich dawnych przyjaciół nauczyła się, że powinno się żyć chwilą i zostawiać przeszłość za sobą. Bo w końcu przeszłość to przeszłość - było, minęło.
No i sobie tak żyła, ,,carpe diem" i do przodu, nie przejmowała się porażkami, zostawiała za sobą ważnych dla siebie ludzi, bo wiedziała, że kiedyś dotrze do celu, którego nawet ona sama nie znała. Była nie tyle nieczuła, ale obojętna - przestało ją obchodzić to, co inni myślą i czują, czego pragną. Liczyły się jej marzenia i dążenie do ich spełnienia.
- Natalia. - usłyszała swoje imię i zatrzymała się gwałtownie; znała ten głos. - Stoisz tyłem, ale wiem, że to ty. To przez te loczki.
Odwróciła się szybko, zanim zdążyła zrezygnować i uciec z piskiem. To był ten moment, w którym jedna z jej najgorszych obaw (o której oczywiście nie myślała, bo to przeszłość i bla, bla, bla), okazywała się być rzeczywistością.
- Czego ode mnie chcesz? - zapytała głosem, który wcale nie był wyzywający i złośliwy, ale drżący i niepewny.
Chłopak stojący naprzeciw niej uśmiechnął się delikatnie.
- Tego samego, co zawsze, Naty. - odparł. - Nigdy nie przestałem tego pragnąć.
- O czym mówisz, Maxi?
Wywoływał w niej zdecydowanie zbyt dużo sprzecznych uczuć jak na jej gust. Chciała nadal być tą Naty, którą zdołała wykreować przez te kilka lat. Ale przy nim nie potrafiła.
- O miłości.
Przepraszam, że tak długo musieliście czekać (haha, pewnie nikt nie czekał).
Mam nadzieję, że ten rozdział się Wam spodobał. Przyznam szczerze, że jestem z niego zadowolona.
W zakładce ,,Oni" możecie znaleźć już opisy głównych bohaterów.
W zakładce ,,Oni" możecie znaleźć już opisy głównych bohaterów.
Dziękuję Wam za wszystko, jesteście najlepsi.
Buziaki, M. ;*