poniedziałek, 5 stycznia 2015

Season 2 - Chapter 2 - ,,How could a heart like yours, ever love a heart like mine..."


,,How could a heart like yours, ever love a heart like mine..."
- Willamette Stone - ,,Heart like yours"
Najbliższe lotnisko znajdowało się kilkanaście kilometrów od mieszkania Leona. Jak na złość trafił na porę największych korków w centrum miasta. Przez chwilę miał wrażenie, że wysiądzie z samochodu i pobiegnie ile sił w nogach, byle tylko przerwać tę bezczynność. Kiedy wreszcie zaparkował pod zatłoczonym budynkiem lotniska, był już tak poddenerwowany, że musiał wziąć kilka głębokich oddechów, by przypomnieć sobie, po co w ogóle się tu znalazł. Przed oczami stanęła mu twarz Violetty i czym prêdzej wszedł do parnego wnętrza ogromnego lotniska. Kobiecy głos oznajmiał co kilka chwil o odlotach samolotów oraz odprawach. Leon rozglądał się dookoła, próbując odszukać w tłumie Violettę, ale na nic się to zdało. Na lotnisku było zbyt dużo osób, by mógł tak po prostu ją odnaleźć. Gdyby tylko wiedział, dokąd ona wylatuje, byłoby o wiele prościej. 
- Przepraszam. - powtórzył tysięczny już raz, przepychając się między ludźmi ciągnącymi za sobą walizki. 
Jego telefon zawibrował, gdy już miał rezygnować z poszukiwań. Na ekranie pojawiła się wiadomość od Diego Fernandeza. ,,Paryż". Leon szybko spojrzał na rozpiskę odlotów. Najbliższy samolot do Paryża odlatywał za niecałą godzinę. 
- A niech to szlag! - zaklął, ruszając do stanowiska, przy którym odbywała się odprawa pasażerów samolotu do Paryża.
Violetta mogła już siedzieć na pokładzie samolotu. W końcu była międzynarodową gwiazdą muzyki, na pewno miała ze sobą ochroniarzy i odprawa przebiegła sprawnie i szybko, by nie wywoływać zamieszania wśród jej fanów.
I po co robiłeś sobie nadzieję...?
Nagle ją zobaczył, samotnie siedzącą na jednym z krzeseł ustawionych pod ścianą, i omal nie zemdlał ze szczęścia i ulgi. 
- Violetta!
Podniosła głowę i na jej twarzy momentalnie pojawiło się zdziwienie pomieszane z konsternacją. Pewnie nie spodziewała się go zobaczyć przez długi, długi czas. W końcu chciała wyjechać, praktycznie nikomu nic nie mówiąc. 
- Leon... - wstała z niepewną miną. - Co tu robisz?
- Szukam cię. - odparł, podchodząc bliżej, na co ona się cofnęła. - Dlaczego znowu uciekasz...?
Zaśmiała się gorzko, bez cienia wesołości, odwracając od niego wzrok. Patrzyła wszędzie, byle nie na niego. Zauważył ciemne kręgi pod jej oczami i zwieszone ze zmęczenia ramiona, i z trudem powstrzymywał się przed przytuleniem jej i zapewnieniem, że wszystko będzie dobrze. Jednocześnie miał ochotę dać sobie samemu w twarz, bo przecież ta dziewczyna tyle razy go raniła, uciekała przed nim i łamała mu serce, a on ciągle ją kochał. Nie powinien.
- A dlaczego ty ciągle zadajesz mi te same, bezsensowne pytania? - odezwała się w końcu, a jej spojrzenie zatrzymało się na jakimś niezidentyfikowanym punkcie.
Leon westchnął. Teraz już nawet nie wiedział, po co tak naprawdę przyjechał na lotnisko. Chciał ją znaleźć, ale nie zastanowił się, co zrobi później. Owszem, doskonale wiedział, że nie powinien dać jej odejść. Ale nie miał zielonego pojęcia, jak to osiągnąć. Violetta była oschła i obojętna, a jedyne uczucia, jakie mógł wyczytać z jej oczu, to zmęczenie i lekka irytacja.
- Chcę wreszcie poznać odpowiedź, Violetta. - odpowiedział, usiłując napotkać jej wzrok, którym ciągle uciekała. - Wiem, że jesteś wystraszona i...
- Niczego się nie boję! - zaprotestowała. - Leon, zostaw mnie w spokoju. Po prostu chcę już stąd wyjechać... Zostaw mnie. Ludzie się gapią...
Odwróciła się i złapała rączkę swojej walizki. Widział wahanie w jej ruchach, ale jednak postąpiła kilka kroków do przodu, oddalając się od niego. Gdy znikała w tłumie zgromadzonym na lotnisku, coś w nim pękło. Już kiedyś pożegnali się w ten sposób, i nie zobaczył jej przez kolejne cztery lata. Żył ze świadomością, że czegoś mu brakuje, ale nie miał pojęcia, o co może chodzić. Myślał, że jest szczęśliwy, ale w rzeczywistości to właśnie jej mu brakowało, za nią tęsknił cały czas, nie potrafiąc przestać. A teraz... znów patrzył, jak mu ucieka, i nic z tym nie robił?
- Nie tym razem... - wymamrotał, biegnąc za nią. 
Złapał ją za nadgarstek i pociągnął w swoją stronę. Wiedział, że jeśli użyje wystarczająco dużo siły, nie będzie w stanie mu się przeciwstawić. Nie chciał jej do niczego zmuszać, ale niestety nie dawała mu wyboru. 
- Zostaw mnie! - pisnęła, próbując się wyrwać, ale skutecznie ją unieruchomił.
Tylko ich złączone w uścisku ręce stanowiły barierę między nimi.
- Gdybyś była na moim miejscu... - zaczął, starając się uspokoić oddech. - Pozwoliłabyś mi odejść?
Jej oczy wypełniły łzy bezsilności. Spuściła wzrok na ich złączone w rozpaczliwym uścisku dłonie. 
- Ja już kiedyś... Kiedyś już popełniłem ten błąd. - kontynuował, gdy ona nic nie powiedziała. - I naprawdę żałuję, bo wszystko byłoby inaczej, gdybym wtedy miał więcej wiary w naszą miłość, więcej siły do walki. Ale upadłem, a gdy już się pozbierałem, zapomniałem o tym, że bez ciebie nie mogę żyć. To wszystko, co się wydarzyło przez te cztery lata... Ani przez sekundę nie byłem tak naprawdę, bezgranicznie szczęśliwy. Moje życie znów się rozpoczęło, gdy cię wreszcie zobaczyłem.
Słowa same płynęły z jego ust, i już nawet nie przejmował się tym, że Violetta go tyle razy raniła. Musiał jej powiedzieć, jak bardzo ją mimo wszystko kocha i jak strasznie żałuje wydarzeń ostatnich lat. 
- Tym razem piękne słowa nie pomogą. - wyszeptała, unosząc głowę i pierwszy raz tego wieczoru patrząc mu w oczy.
- Tym razem? A kiedy pomogły?
Nie odpowiedziała na pytanie, tylko patrzyła na niego załzawionymi oczami, ściskając rozpaczliwie jego dłonie. Jego wzrok na chwilę zatrzymał się na jej ustach, kiedy uważnie studiował jej twarz, i już wiedział, że nie zdoła się powstrzymać. Nachylił się tylko trochę, ulegając pragnieniu, ale ona od razu zorientowała się, co chce zrobić. I pewnie powinna zauważyć wycelowane w nich obiektywy aparatów i podekscytowane szepty, powinna go odepchnąć i uciec, wsiąść do samolotu i uwolnić się od cierpienia. To by było rozsądne. 
Ale nic z tych rzeczy nie zrobiła. Świat jakby nagle zawęził się tylko do jego twarzy, jego dłoni zaciśniętych na jej dłoniach. W końcu usta się spotkały, oddechy się wymieszały, i już nie było odwrotu. 



Mogłaby powiedzieć, że jest bezgranicznie szczęśliwa, gdyby nie kilka problemów, które zaprzątały jej myśli - a więc... była szczęśliwa tylko w połowie? Nie miała pojęcia, jak całe to szczęście działa, ale wiedziała jedno - Federico jej je dawał, nawet jeśli nie mógł zabrać wszystkich trosk. Jego uśmiechy czyniły jej świat bardziej kolorowym i po prostu lepszym, a to właśnie tego jej tak bardzo brakowało. 
Jej związek z Pasquarellim trwał dopiero jeden dzień, a już doszło między nimi do kilku sprzeczek, co tylko utwierdziło Ludmiłę w przekonaniu, że musi jeszcze popracować nad swoim charakterem. Federico najwyraźniej dopiero, gdy zaczął spędzać z Ferro więcej czasu, zauważył jej drobne wady, które potrafiły doprowadzić człowieka do białej gorączki. Na przykład to, że nadal lubiła sobie schlebiać, nawet nie zdając sobie z tego sprawy.
- Lu? - usłyszała jego głos.
- Fede! - poderwała się z miejsca. - Co tu robisz o tej godzinie?
Zegar wiszący na przeciwległej ścianie wskazywał godzinę ósmą rano. 
- Odwiedzam cię. - zamknął za sobą drzwi jej mieszkania i uśmiechnął się, siadając obok niej na kanapie zawalonej poduszkami.
- Teoretycznie powinnam jeszcze spać. - powiedziała. - Więc masz szczęście, że dzisiaj postanowiłam być rannym ptaszkiem.
Federico zaśmiał się. Uwielbiał, gdy Ludmiła się z nim droczyła. Miał wtedy ochotę pstryknąć ją w ten słodki, zadarty nosek i zmierzwić jej włosy, ale wiedział, że pewnie odgryzłaby mu rękę, więc się powstrzymywał. 
- Pomyślałem, że może moglibyśmy gdzieś pójść. - odezwał się po chwili przyjemnego milczenia.
Ludmiła pokiwała głową w zamyśleniu.
- Do Maxiego.
- Do Maxiego? 
- Tak. Musimy go zapytać o Naty. Naprawdę się o nią martwię.
Federico westchnął i uścisnął delikatnie jej dłoń. Przyjaźń Ludmiły i Naty wydawała mu się kiedyś jedynie swego rodzaju paktem między nimi dwoma, który przynosił im obopólne korzyści. Nigdy nie sądził, że którejś z nich naprawdę zależy na tej drugiej. Ale gdy tylko poznał Ludmiłę odrobinę lepiej, zrozumiał, że tak naprawdę Natalia była jej oparciem i jedyną osobą, która się o nią troszczy. 
Teraz, gdy role tak jakby się odwróciły, i to Natalia zagubiła się pośród własnych zagmatwanych uczuć, Ludmiła z całych sił próbowała jej pomóc. Chociaż Naty się broniła, nie chcąc nikogo do siebie dopuścić, i raniła tych, którzy ją kochali, Ludmiła ciągle się o nią martwiła. To tylko utwierdzało Federico w przekonaniu, że Ferro zmieniła się diametralnie.
- Dobrze, możemy się spotkać z Maxim. - zgodził się. - Ale co mu powiemy? O co go zapytamy? 
- Nie wiem, Fede, po prostu muszę coś zrobić. - Ludmiła wstała i w roztargnieniu poprawiła włosy. - Nie mogę siedzieć bezczynnie.
Przytulił ją, by się choć trochę uspokoiła. Rozumiał jej obawy - on także martwił się o Violettę i Leona, o Francescę, o wszystkich. Podczas wesela Tomasa i Tanji wszyscy się ze sobą spotkali i uczucia wyszły na wierzch, wbijając sztylety w serca. Niegdyś piękna przyjaźń była teraz źródłem bólu i cierpienia. 
- Nie zamartwiaj się tak, Lu. - wymamrotał, wtulając twarz w jej miękkie włosy. - Wszystko się ułoży.
Ludmiła westchnęła cicho.
- A co, jeśli się nie ułoży?
Odsunął ją od siebie na odległość wyciągniętych ramion i spojrzał w jej smutne oczy. Wiedział, że zapewnianie, iż wszystko będzie dobrze, jest bezcelowe. Zawsze coś mogło pójść nie tak, przysporzyć jeszcze więcej cierpienia... Ale przecież musiał ją pocieszyć. Taka jest właśnie natura ludzi - mówią rzeczy, w które tak naprawdę nie do końca wierzą, i wcale nie oczekują, że ktokolwiek inny w nie uwierzy. Mówią je, by wypełnić pustkę.
- Nie wiem. Ale będę przy tobie, cokolwiek by się nie stało. - powiedział, potrząsając nią lekko.
- Tylko tak mówisz. W końcu popełnię jakiś głupi błąd. A wcale nie tak łatwo wybaczyć. Szczególnie mi. - nagle się od niego odsunęła.
Podeszła do regału z książkami stojącego po drugiej stronie pomieszczenia. Zaczęła z roztargnieniem układać książki, które nie były na swoim miejscu. Federico zmarszczył brwi. Dosyć szybko zmienił jej się nastrój - jeszcze przed chwilą była jedynie smutna i zrezygnowana, a teraz najwyraźniej czymś się zdenerwowała.
- Dlaczego tak mówisz?
- Bo ja... - zawahała się. - Posłuchaj, popełniam błędy, każdy popełnia. Ale różnica między mną, a innymi, polega na tym, że przepraszam i obiecuję, że się zmienię, a wcale tego nie robię. Nie umiem się zmienić.
  Pokręcił głową. Przecież się zmieniła, na lepsze - nie była tą samą zarozumiałą Ludmiłą, co kiedyś. Nie raniła już niepotrzebnie ludzi, tylko po to, by się nimi pobawić. Kiedyś przywodziła mu na myśl drapieżnika, teraz była łagodniejsza, rozumiała uczucia innych. 
- Przecież się zmieniłaś.
- Ale dla siebie. Nie dla nikogo innego. Zmieniłam się dla siebie, bo tak mi pasowało, po prostu. Jestem samolubna. - patrzyła na niego twardo.
No tak. Rozumiał już, co próbowała zrobić. Może i było trochę prawdy w tym, co mówiła, może i niektórych wad nie udało jej się w sobie stłumić, może nadal była samolubna i trochę zapatrzona w siebie. Ale ona ewidentnie próbowała go od siebie odsunąć tym gadaniem o tym, jaka to zła jest. Próbowała mu uświadomić, że prędzej czy później go zrani, i on nie będzie w stanie jej wybaczyć. 
Ale dlaczego to robiła? Przecież widział te ogniki szczęścia w jej oczach, gdy wreszcie wyznali swoje uczucia i spróbowali odnowić swoją relację. Był pewien tego, że Ludmiła darzy go silnymi uczuciami.
Z a w s z e  bała się miłości.
- Posłuchaj, Lu. - westchnął, przeciągając dłonią po i tak już rozczochranych włosach. - Znam cię nie od dziś. Wiem, że boisz się cierpienia, i dlatego mówisz mi te wszystkie rzeczy. Ale proszę cię, przestań, bo naprawdę nie wiem, jak długo jeszcze zniosę ludzi, którzy uciekają od wszystkiego, co przynosi nie tylko sielankowe szczęście. Kocham cię całym sercem, ale w tym momencie strasznie mnie wkurzasz.
- Ja cię wkurzam? - obruszyła się. - Masz tupet, Pasquarelli.  
- Przestań. - ujął jej dłonie i spojrzał jej prosto w oczy. - Właśnie wyznałem ci miłość.
Otworzyła usta, ale nic nie powiedziała. 
- Pewnie chcesz powiedzieć, że też mnie kochasz, ale po prostu jestem zbyt przystojny i nie możesz wydusić z siebie słowa? - uniósł brwi, starając się jakoś rozładować atmosferę.
Ludmiła przeciągnęła dłonią po swoich długich włosach. 
- Przepraszam za to, co mówiłam, nawet jeśli to po części prawda. - odezwała się w końcu. - Idę się przebrać i możemy wychodzić.
I znikła za drzwiami prowadzącymi do łazienki. Federico z ciężkim westchnieniem opadł na kanapę. Powiedział jej, że kocha ją całym sercem, a ona po prostu go zbyła i poszła się przebrać. Może i trochę się pospieszył z takimi wyznaniami, ale nie miał wątpliwości co do tego, co czuje do Ferro. Może jednak ona potrzebowała więcej czasu. W końcu dopiero co się odnaleźli.




Natalia odpisała na dziesiątą już chyba wiadomość od któregoś ze swoich znajomych i wtuliła się z powrotem w miękką pościel. Była sobota i, jeśli wszystko byłoby tak, jak dawniej, właśnie wybierałaby się na imprezę. Znajomi, z którymi zazwyczaj chodziła do nocnych klubów, najwyraźniej uwielbiali jej towarzystwo, co bardzo jej schlebiało, ale tego dnia nie miała najmniejszej ochoty na wychodzenie gdziekolwiek. Chciała tylko zapaść się pod ziemię i nigdy już nie musieć stawiać czoła problemom, jakie zrzucił na jej barki los.
Całą noc rozmyślała o Ludmile, o Maxim, o Camili. I o reszcie dawnych przyjaciół, na przykład o zawsze energicznej Francesce, która kiedyś okazała jej zrozumienie, gdy Ferro ją odrzuciła, o wiecznie uśmiechniętej Violetcie, która nie oceniała jej nigdy nie przez pryzmat tego, z kim się zadaje. O niezdarnym Andresie, odrobinę cynicznym Leonie i Braco, z tym swoim nikomu nieznanym językiem. Czas, który spędziła w Studio21, wśród przyjaciół, był najlepszym czasem w jej życiu. I dopiero teraz sobie to uświadomiła, kiedy wszystko się waliło. 
Jej telefon znowu się rozdzwonił, co skomentowała głośnym jękiem. Nie chciała się z nikim spotykać. Wzięła do ręki komórkę z zamiarem wyłączenia jej, ale zobaczyła na wyświetlaczu nieznany numer, co odrobinę zbiło ją z tropu. Zawsze była z natury ciekawska, więc nie mogła zrobić nic innego, jak odebrać, by sprawdzić kto jest po drugiej stronie linii.
- Halo?
- Dzień dobry, czy rozmawiam z Natalią Navarro? - rozległ się miły, kobiecy głos.
- Tak, a kto mówi? 
- Rosa Javez, pracuję w teatrze ,,Resplandor". - wyjaśniła kobieta. - Wystawiamy nowy spektakl, którego jestem reżyserem. Jeśli się nie mylę, grywała pani kiedyś w przedstawieniach, no i tak się złożyło, że jest pani idealna do pewnej roli. 
Naty nic przez chwilę nie mówiła, próbując przyswoić sobie właśnie usłyszane informacje. Dzwoniła do niej jakaś kobieta, i chyba proponowała jej rolę w przedstawieniu. Ale skąd ona miała jej numer, skąd wiedziała, że kiedyś grała w przedstawieniach? Przecież to było w Madrycie, w innym kraju, na innym kontynencie!
- Idealna do jakiej roli? - zapytała Naty, odrobinę oszołomiona.
- Głównej roli. - odparła kobieta, która przedstawiła się jako Rosa. - Widziałam kilka nagrań ze spektaklów wystawianych kiedyś w Madrycie z pani udziałem. Właśnie takiej osobowości szukam. 
Przygoda Natalii z teatrem rozpoczęła się kilka miesięcy po ukończeniu Studio21 i wyprowadzeniu się do Madrytu. Naty była szczęśliwa, że wróciła do rodzinnego kraju, ale jednocześnie zagubiona, bo prawie nikogo tam nie znała. Na początku pomagali jej rodzice, ale przecież nie mogła ciągle wyciągać od nich pieniędzy. Postanowiła rozpocząć pracę, która dawałaby jej nie tylko dobre zarobki, ale i satysfakcję. Chciała pracować jako aktorka w teatrze. Zaczęło się niezbyt dobrze, bo jej pierwsza rozmowa kwalifikacyjna, w renomowanym teatrze madryckim, była totalną klapą. Szukano tam przede wszystkim osoby profesjonalnej i z doświadczeniem, a mimo tego, iż Naty była absolwentką jednej z najbardziej cenionych szkół muzycznych, najwyraźniej nie posiadała tych cech. Poszła więc do teatru, który mieścił się nieopodal mieszkania jej rodziców. Nie była to placówka, w której pracowali wybitni aktorzy znani na całym świecie, nie miała pięknego, gustownego wnętrza ani góry pieniędzy. Ale Natalię przyjęto tam z otwartymi ramionami - i nie musiała odbywać jakiejś sztywnej rozmowy z ubranym w idealnie wyprasowany garnitur facetem. Poproszono ją jedynie o zaprezentowanie swoich możliwości. Zaśpiewała więc, odegrała kilka scen z ,,Romea i Julii"... I została przyjęta.
Ale to było tak dawno, że prawie o tym zapomniała. Zatęskniła za czymś, co zostawiła w Buenos Aires, i postanowiła wrócić. Wszystko, co spadło na nią po powrocie, wszystkie te uczucia i problemy, sprawiły że zapomniała o swojej pasji. Uwielbiała śpiewać i wcielać się w zupełnie różne od siebie postacie. Tylko w teatrze, na scenie, pozwalała sobie na uczucia. Pozwalała, by targały nią emocje, by z jej twarzy można było wyczytać wszystko. Gdy schodziła ze sceny, znowu stawała się Natalią Navarro. 
- Chciałabym najpierw przeczytać scenariusz spektaklu. - odezwała się w końcu. 
- Oczywiście, mogę wysłać go pani na maila, lub osobiście przedstawić. 
Natalia umówiła się z kobietą na kolejny dzień w teatrze i rozłączyła się. Wszystko zmieniło się w przeciągu kilku minut - przed chwilą nie miała ochoty na wstawanie z łóżka, a teraz czuła, że może spełnić się chociaż jedno z jej marzeń. Zawsze chciała, by to ktoś ją zauważył, a nie żeby ona musiała się ubiegać o uwagę. 
- Jesteś Natalia Navarro i spełniasz tutaj swoje marzenia. - powiedziała do siebie. 
Zakopała głęboko w czeluściach umysłu myśli o Ludmile, Maxim i pięknej przeszłości, która teraz przysparzała jej tyle cierpienia. Przejrzała się w lustrze i uśmiechnęła sama do siebie. Jej twarz wyglądała teraz na twarz kogoś, kto jest szczęśliwy. 
Ale jej oczy były smutne i wypełnione mrokiem, który spowijał jej serce. Tego jednak nikt nie mógł zobaczyć.


Cami westchnęła ciężko, wycierając tysięczny z kolei stolik. Praca ją nużyła, czuła się zmęczona i miała ochotę zagrzebać się w ciepłej pościeli i nigdy już nie wychodzić na światło dzienne. Dręczyła ją sprawa Natalii, ale także to, że w końcu nie odważyła się na telefon do Sebastiana. Niby powiedziała Julii, że do niego zadzwoni, ale zaraz po wyjściu przyjaciółki pojawiły się wątpliwości. 
- Cami, wycierasz ten stolik od pięciu minut. - z zamyślenia wyrwał ją głos Julii. - Daj mu już spokój, co?
Camila odłożyła ścierkę na blat i usiadła na jednym z krzeseł. Wiedziała, że musi się przyznać Julii do tego, że stchórzyła. Od rana się do tego przymierzała, bo Julia co chwilę rzucała jej domyślne spojrzenia i dziwnie uśmieszki, ale teraz dochodziła godzina siedemnasta, a ona jeszcze ani razu nie wspomniała o Sebastianie. 
- Coś cię dręczy. - westchnęła Julia, siadając obok rudowłosej. - Znowu. Powiesz mi, co to takiego? 
- Nie zadzwoniłam do Sebastiana. - wyrzuciła z siebie. - Stchórzyłam. Nie pamiętam, kiedy ostatnio tak bałam się jakiegoś faceta. Zazwyczaj nie mam tego typu problemów.
Julia zaśmiała się cicho. To prawda, Camila była dość bezpośrednia i, jeśli na horyzoncie pojawiał się ktoś, kto wpadł jej w oko, nie wahała się ani chwili. Nie czuła się ani trochę skrępowana przy mężczyznach, czego Julia jej bardzo zazdrościła.
- Chodzi o to, że on naprawdę ci się podoba, i dlatego się go boisz. - powiedziała, klepiąc Camilę po ramieniu. - I nie będę na ciebie krzyczeć, bo sama mam czasami ten problem. Ale bierz teraz telefon i dzwoń do niego, bo trzeciej szansy nie dostaniesz, moja droga.
Camila uniosła brew, gdy Julia podała jej komórkę z groźną miną. 
- Dobrze, proszę pani. - zachichotała.
Dłonie jej odrobinę drżały, gdy wybierała numer zapisany na pogniecionej karteczce, którą dał jej Sebastian podczas pamiętnego wesela Tomasa. Ale spojrzała na lekki uśmieszek Julii i dodała sobie samej odwagi, powtarzając sobie w duchu, że jest przecież Camilą Torres, która niczego się nie boi. 
- Słucham?
- Tutaj Camila Torres. - odezwała się po chwili. - Poznaliśmy się na...
- Camila! - przerwał jej Sebastian. - Czekałem na twój telefon. 
Cami zakryła dłonią telefon i rzuciła Julii domyślne spojrzenie.
- Czekał na mój telefon.
- To super. Może z nim porozmawiaj - odparła Julia, unosząc brwi.
Cami pokiwała głową i przyłożyła telefon do ucha.
- A więc... - zaczęła z wahaniem. - Myślisz, że moglibyśmy się spotkać? Nie mieliśmy szansy ze sobą pogadać.
Sebastian roześmiał się.
- Tak, twój... hm, kolega, chyba mnie nie polubił. - do jego głosu wkradła się lekka nerwowość. 
- Mówisz o Broadwayu? Z natury jest denerwujący, a po alkoholu... No, cóż, w każdym razie nie muszę go ze sobą wszędzie zabierać. - zachichotała.
- To kiedy masz czas, rudowłosa? 
Zmarszczyła brwi, gdy usłyszała to określenie. Nikt nigdy nie nazywał jej w ten sposób. Na pewno nie żaden facet. A już na pewno nie taki, który jest wyraźnie nią zainteresowany. To brzmiało bardziej ja obelga, ale nie w jego ustach. Wypowiedział to słowo kokieteryjnym głosem, od którego przeszły ją ciarki.
- Jutro o piętnastej? Możesz mnie zabrać na obiad.
Sebastian ponownie się roześmiał. Nie do końca rozumiała, co go bawi, ale wolała nie pytać.
- Dobrze. Podasz mi swój adres, żebym mógł po ciebie przyjechać?
Przeliterowała mu nazwę ulicy, na której mieszka, i rozłączyła się z wielkim uśmiechem na ustach. Odwróciła się w stronę Julii i już chciała zacząć szaleńczo piszczeć ze szczęścia, gdy odezwały się dzwoneczki zawieszone przy drzwiach i do kawiarni wszedł starszy pan ze skwaszoną miną.
- ,,Możesz mnie zabrać na obiad"? - szepnęła jej na ucho Julia. - Co to miało być?
- Tak się wyrywa facetów, moja droga.
- Jak to mówią, kobieta zmienną jest. - zachichotała Julia, podchodząc do starszego jegomościa z niebieskim notatnikiem w ręku.
Cami westchnęła. Hm, czym ja się w ogóle denerwowałam? - pomyślała, wycierając brudne filiżanki. No właśnie. Znowu zrobiła z igły widły. 
Gdyby tylko wszystkie jej problemy były takie łatwe do rozwiązania... Naprawdę bardzo chciała przestać przejmować się całą tą paskudną sprawą z Naty, Maxim, Violą, Fran, Leonem... Jeśliby udało im się naprawić przyjaźń, mogłaby wreszcie zacząć się cieszyć z błahostek, takich jak słoneczna pogoda czy względnie mili klienci. A w  takiej sytuacji... Mogła tylko udawać przed samą sobą i resztą świata, uśmiechać się i ukrywać ranę w sercu, która przez tyle lat się nie zagoiła.


Wydawało mi się, że...
Że cię kocham?
Tak, pewnie właśnie to chciał powiedzieć. Widziała to w jego oczach. 
Ale na cóż jej się miało zdać gdybanie, kiedy powiedział ,,żegnaj" i po prostu odszedł? A ona nie płakała. Nie załamała się, tak jak te kilka lat temu, kiedy zerwali i zrozumiała, że ich bajka się skończyła. A dlaczego? Bo już była dorosła? Och, co za bzdura. Przybyło jej trochę lat, ale w sumie nadal była tą głupią nastolatką, która wierzyła w szczęśliwe zakończenia. Niewiele się zmieniło. Po prostu Marco strzaskał jej nadzieję i zabrał optymizm, z którego kiedyś była znana. 
Ale pogodziła się z faktem, że ich miłość nie była prawdziwa. Było to dużo łatwiejsze także dlatego, że chyba nie potrafiłaby pokochać osoby, jaką stał się Marco. 
Uniosła twarz do nieba, które przybrało już odcień pomiędzy błękitem a pomarańczem. Słońce zachodziło, a ona błąkała się po uliczkach Buenos Aires. Nie chciała wracać do domu, bo tam była Elena i jej nienawistne spojrzenia, oraz rodzice, których widok sprawiał, że miała ochotę się rozpłakać. Nie mogła dłużej siedzieć im na głowie. Musiała znaleźć sobie pracę i zacząć zarabiać na własne utrzymanie, tak jak robiła to do tej pory, we Włoszech. Pracowała tam w kawiarni Luci i od czasu do czasu udzielała prywatnych lekcji śpiewu i gry na gitarze dzieciakom z pobliskiej szkoły.
Francesca przyjrzała się wystawom sklepowym. Żadna jakoś nie zwróciła jej uwagi na tyle, by weszła do sklepu. Wszystko wyglądało tak samo, niby ciekawie, ale dla niej dość monotonnie. 
Nagle jej wzrok przykuła mała kawiarnia. Szyld odrobinę wyblakł, ale nadal dało się odczytać napis - ,,Timida". Fran wzruszyła ramionami i popchnęła drzwi prowadzące do przytulnego i ciepłego wnętrza.
- Nie może pan dostać rogalika gratis. - powiedziała zmęczonym głosem jedna z kelnerek do starszego pana siedzącego przy stoliku w rogu pomieszczenia.
- Ależ pani koleżanka była dla mnie niemiła!
- Tylko wyraziłam swoje zdanie. - rozległ się głos, który wydał się Francesce znajomy. - Nie moja wina, że pół dnia zastanawia się pan nad wyborem ciastka!
Kelnerka odwróciła się w stronę lady, zarzucając swymi długimi blond włosami. 
- Siedź cicho, rudowłosa. Targuję się.
Francesca podeszła do lady i usiadła na wysokim krzesełku. W powietrzu unosił się przyjemny zapach kawy, a ciche dźwięki muzyki stwarzały przyjemny klimat. Blondwłosa kelnerka kontynuowała kłótnię ze starszym panem.
- Co sobie pani... - rudowłosa zamilkła, spostrzegając Francescę. - O.
Francesca miała ochotę się roześmiać. Cały dzień łaziła po mieście i nie poświęciła uwagi żadnemu z tych drogich sklepów czy ekskluzywnych lokali, ale gdy wreszcie weszła do niepozornej kawiarenki, okazało się, że... Pracuje w niej Camila. Cóż za zbieg okoliczności.
- Cześć, Camila. - uśmiechnęła się lekko. 
- Francesca. - Cami odwzajemniła uśmiech. - Co tutaj robisz?
- Hm, tak jakby... Szukam pracy. 
Nagle rozległ się huk. Francesca i Camila odwróciły się i dostrzegły potłuczone naczynia na podłodze, czerwonego ze złości starszego pana i chichocząca kelnerkę.
- Teraz jest mi pani winna dwa rogaliki! - wykrzyknął staruszek. - Jeszcze tu wrócę!
- Julia, straciłyśmy klienta! - zawołała Camila, śmiejąc się głośno.
Dziewczyna nazwana Julią pozbierała szybko szczątki filiżanek i podeszła do lady. 
- Nie martw się, Cami, na szczęście szefa nie ma, więc możemy o tym zapomnieć. - Julia machnęła ręką i uśmiechnęła się do Francesci. - Czemu jeszcze nie obsłużyłaś pani, rudowłosa?
Francesca wybuchnęła śmiechem. Julia wydawała się być bardzo pozytywną osobą, którą bardzo łatwo polubić. Sam fakt, że udało jej się rozbawić Francescę nawet mimo parszywego i depresyjnego humoru...
- Julia, poznaj Francescę. To... Moja znajoma ze szkoły. Fran, poznaj blond-potwora, którego czasami nazywam Julią.
- Aj, nie tak ostro, Torres. - Julia udała oburzoną, po czym podała rękę Francesce. - Czy ja dobrze słyszałam, czy mówiłaś coś o pracy? Bo wiesz, nasz kochany szef ostatnio zwolnił jedną z kelnerek, nie do końca wiadomo czemu, i szuka zastępstwa.
Fran zamyśliła się na chwilę. Z jednej strony potrzebowała pracy, ale przecież jeśli zaczęłaby widywać Camilę codziennie, przeszłość przesłoniłaby jej wszystko inne. Poza tym, miała w swoim CV wyraźnie wpisane, że ukończyła Studio On Beat. Absolwenci tej szkoły nie zatrudniają się w kawiarniach. Zostają milionerami i najwyżej kupują sobie kawiarnie, żeby na coś wydać pieniądze. 
Och, Fran, posłuchaj głosu serca.
- Zostawię swoje CV, i jeśli wasz szef zechce mnie zatrudnić, to będę ci wdzięczna, Julio. - Francesca uśmiechnęła się i podała Julii teczkę, którą wyciągnęła z torebki. - Fajnie było cię znowu spotkać, Cami.
- Ciebie też, Fran.
        Francesca uśmiechnęła się jeszcze raz i wyszła z kawiarni. 

Trochę mnie tutaj nie było...
No cóż, teraz postaram się dodawać rozdziały przynajmniej co dwa tygodnie. Na Dame tu amor też jest nowy rozdział! <3
Kocham Was <3
M.

wtorek, 9 września 2014

Season 2 - Chapter 1 - ,,Now's all we got, and time can't be bought..."


,,Now's all we got, and time can't be bought..."
- Selena Gomez - ,,Love Will Remember"

  Gdy zobaczyła Marco, kompletnie odebrało jej mowę. Nie mogła wydusić z siebie ani jednego słowa. Czuła na odkrytych ramionach przenikliwe zimno, bo w środku nocy Buenos Aires nie zachwyca wysokimi temperaturami. Miała wrażenie, że za chwilę zapadnie się pod ziemię. Patrzył na nią tymi swoimi pięknymi oczami, w których kryło się zmęczenie i smutek, dziwna pustka, a ona nie mogła znieść milczenia, którego nie potrafiła przerwać. Mogła tylko czekać.
W końcu się odezwał, ale jego głos nie brzmiał tak, jak kiedyś. Był oschły i obojętny, a nie ciepły i uspokajający. Mogłaby stwierdzić, że Marco brzmi dojrzalej, ale on tak naprawdę brzmiał po prostu surowiej. Jakby te lata nie były dla niego łatwe, ale nauczyły go pokory. 
- Przepraszam za tą późną porę, Francesca. Nie chciałem cię budzić... - zawahał się, patrząc na jej sukienkę. - Lub przeszkadzać ci. 
Uśmiechnęła się do niego, ale on nie odwzajemnił uśmiechu. Chyba chciał, by coś powiedziała. Ale co miała powiedzieć? Nie widzieli się cztery lata. Poza tym, ich rozstanie należało do tych burzliwych, niestety. A teraz stali przed sobą, dojrzalsi, starsi, bogatsi o nowe doświadczenia, i mimo to... 
- Nie wiem, co mam powiedzieć, Marco.
Zapatrzył się w jakiś odległy punkt. Zdawał sobie sprawę z tego, że Francesca drży, ubrana w zwiewną sukienkę, ale nie zaproponował jej swojej kurtki dżinsowej. Był obojętny.
- Byłem ostatnio we Włoszech. Pomyślałem, że cię odwiedzę, ale powiedziano mi, że wróciłaś do Argentyny. - odezwał się po chwili. - I tak mam tu do załatwienia kilka spraw, więc jestem. Nie chciałem cię nachodzić, Francesca. Może trochę nie przemyślałem tej wizyty, przepraszam. Powinienem zaczekać do jutra.
Cały czas kiwała głową, uśmiechając się delikatnie. Nie chciała dać po sobie poznać, jak bardzo dotknęły ją jego słowa.  I tak mam tu do załatwienia kilka spraw, więc jestem, tak powiedział. Oczekiwała raczej czegoś w stylu ,,tęskniłem za tobą, cały ten czas". Oczekiwała happy endu, myślała, że rzucą się sobie w ramiona i wszystko będzie dobrze. Po prostu dała się ponieść fantazji. On wcale jej nie szukał. Dlaczego miałby? Przez cztery lata milczał. Miał do załatwienia jakieś sprawy we Włoszech, i w Buenos. Czysty przypadek. 
- To... miłe, że o mnie pamiętałeś. - wydusiła z siebie. - Leon, Tomas, Federico i Maxi też są w Buenos.
Miała ochotę uciec. Ale nie chciała kolejny raz wyjść na tchórza. Marco pokiwał powoli głową i spojrzał jej w oczy.
- Zmieniłaś się.
Spuściła wzrok.
- Ty też się zmieniłeś. 
Na jego twarzy pojawił się ironiczny uśmieszek. Wyglądał jak zupełnie inna osoba, gdy się tak uśmiechał. Pamiętała go jako słodkiego chłopaka, który kocha muzykę i zrobiłby wszystko dla swoich przyjaciół. Teraz wydawało jej się, że zmienił się w obojętnego na świat mężczyznę, który woli iść przez życie samotnie, niż zaplątywać się w głupie związki. 
- Czy to źle, Francesca? - zapytał, unosząc brwi. 
- To ty pierwszy mi zarzuciłeś, że... - zaczęła, ale on nie dał jej skończyć.
- Nic ci nie zarzucałem. Tylko stwierdziłem fakt.
Założyła ręce na pierś.
- Ja też.
Zaśmiał się cicho. Przez chwilę widziała w jego oczach coś z dawnego Marco. Ale to zaraz znikło.
- No dobrze, muszę iść. Miło było cię zobaczyć, Francesca. - westchnął, wkładając ręce do kieszeni spodni.
Odwrócił się z zamiarem odejścia, ale Francesca złapała go za nadgarstek. Tylko po to przychodził do niej o trzeciej w nocy? Żeby wymienili kilka nic nieznaczących zdań? 
- Po co przyszedłeś, Marco?
Chciała, by teraz ją przytulił i powiedział, że tak naprawdę tęsknił jak wariat i nie potrafi przestać jej kochać, mimo błędów, jakie popełniła. Pragnęła jego zrozumienia, jego miłości, jego uśmiechów. 
Ale on nie był tym Marco, po którym mogłaby się czegoś takiego spodziewać.
- Wydawało mi się, że... - zawahał się. - Ale to już nieważne. Tylko mi się wydawało. Przepraszam jeszcze raz za to najście, Francesca. Żegnaj.
Żegnaj. To słowo zawisło w powietrzu, i wtedy Francesca zrozumiała, że dawno powinna je wypowiedzieć. Nie ma żadnego ,,na razie, Marco", nie ma ,,do zobaczenia". Ich miłość... nigdy nie była tak silna, jak jej się wydawało. Zniszczyła ją zazdrość. Wystarczył lekki powiew wiatru, by zdmuchnąć ją z powierzchni ziemi. Zostało teraz tylko wspomnienie. Bo Marco nie był tym chłopakiem, w którym się zakochała w barze karaoke. A ona nie była tą dziewczyną, którą zobaczył na stronie You-Mixu, i która zawróciła mu w głowie.
Żegnaj.

Mimo tysiąca problemów, które czyniły jej życie zagmatwanym, Ludmiła bawiła się dobrze na weselu Tomasa. Było dla niej lekkim zdziwieniem to, że to właśnie Tanja okazała się być wybranką serca Heredii, ale nie przeszkadzało jej to. Dzięki temu, że udało jej się pokonać wątpliwości co do Federico, przez całą noc bawiła się z uśmiechem na ustach. Czuła się wspaniale, mogąc go przytulać, tańczyć z nim, śmiać się. Tylko sprawa Naty odrobinę psuła jej humor, ale starała się tym nie przejmować. Natalia była dorosła i sama podejmowała decyzje. Jeśli stwierdziła, że życie z dala od przyjaciół, samotne życie, będzie dla niej najlepsze, to... Chyba nikt nie powinien jej zmuszać do zmieniania decyzji. 
Niestety zauważyła, że nie wszyscy bawili się tak dobrze jak ona. Leon i Violetta najwyraźniej odbyli jakąś poważną rozmowę, bo Violetta wybiegła tak szybko, że pewnie nikt oprócz Ludmiły jej nie zauważył, a Leon po przesiedzeniu na krześle kilku kolejnych godzin, wrócił do domu. Francesca z kolei połowę czasu spędziła na wgapianiu się w ścianę, by później nagle gdzieś zniknąć.
- Mogę wejść? - rozmyślania Ludmiły przerwał głos Federico.
Pokiwała głową z lekkim uśmiechem. Federico zamknął za sobą drzwi jej mieszkania i wszedł do środka niepewnym krokiem. 
- O czym tak rozmyślasz? - zapytał, siadając naprzeciw niej w miękkim fotelu.
Westchnęła cicho.
- O Naty, o Leonie, o Violetcie, o wszystkich. - powiedziała, skubiąc wystającą nitkę swojego skosmaconego swetra. - Wczoraj dużo się działo.
Federico pokiwał głową. 
- Tak. Diego pokłócił się z Violettą, a później Leon za nią poszedł, więc coś się musiało wydarzyć. No i najwyraźniej między Maxim a Naty też coś zaszło, bo nie pojawiła się na weselu, a w parku ją widziałem.
Ludmiła przymknęła powieki i odchyliła głowę. Miała nadzieję, że wesele Tomasa będzie dobrą okazją do zjednoczenia wszystkich, ale sprawy się tylko bardziej pokomplikowały. 
- Wydaje mi się, że dobrze by było pogadać z Maxim. - zaproponowała po chwili, patrząc Federico w oczy. - Był taki wesoły, ale Naty musiała coś mu powiedzieć.
Federico uśmiechnął się delikatnie i wstał z miejsca, by usiąść obok Ludmiły. Jego bliskość odrobinę ją speszyła, ale starała się nie dać tego po sobie poznać. Może i dała ich znajomości drugą szansę i zdecydowała, że nie będzie przed nim uciekać, ale... Mimo wszystko to był Federico, i odrobinę przerażały ją uczucia, jakie w niej wzbierały w jego obecności. 
- Rumienisz się, wiesz? - zachichotał cicho. - Wyglądałaś wczoraj pięknie, ale dzisiaj zwalasz z nóg, Lu.
Otworzyła usta, ale nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Spojrzała na swój o kilka rozmiarów za duży sweter i przetarte dżinsy. Nie zdążyła zrobić żadnego makijażu, na dodatek jej włosy były splątane. W takim wydaniu zwala go z nóg?
- Przecież wyglądam strasznie. - wymamrotała.
- Wcale nie. - zaprotestował, odgarniając jej włosy z twarzy. - Nie potrzebujesz tych wszystkich ozdóbek, by być najpiękniejszą dziewczyną na świecie. 
Uśmiechnęła się do niego, ale nic nie powiedziała. Kiedyś potrafiła znaleźć odpowiedź na wszystko, bo tamta Ludmiła nigdy nie była skrępowana. Ale teraz... Wszystko było inaczej. 
Nagle zorientowała się, że Federico jest bliżej, niż był przed chwilą. Czuła na policzku jego ciepły oddech. 
- Fede, znowu to robisz. - wyszeptała, odsuwając go od siebie. - Zdajesz sobie z tego sprawę, czy to już nałóg? 
Federico zaśmiał się cicho i odsunął się od niej o kilka centymetrów, wznosząc oczy do góry.
- Oj, Lu, musisz się tak zawsze o wszystko czepiać? - westchnął. - Gdybym się nie kontrolował, to bym się dawno na ciebie rzucił. Jestem kulturalny i trzymam emocje na wodzy.
Przygryzła wargę, by się nie roześmiać, ale niestety na niewiele się to zdało. Wybuchła gromkim śmiechem. Federico był takim typem człowieka, który nawet mówiąc coś mało taktownego i zawstydzającego potrafi rozbawić. I właśnie dlatego kilka lat temu się w nim zakochała, chociaż nikt - nawet ona - się tego nie spodziewał. Bo przecież on był przyjacielem Violetty, dobrym i uczynnym, a ona supernową Ferro. Byli z dwóch całkiem różnych światów.
- Jesteś idiotą, Pasquarelli. - wymamrotała, nadal chichocząc. 
- Ale kulturalnym. Pamiętaj o tym, gdy znów znajdę się za blisko ciebie. - poruszył znacząco brwiami.
Ludmiła pokręciła z rozbawieniem głową, przygładzając potargane włosy. Rzuciła okiem na zegar wiszący na przeciwległej ścianie - wskazywał godzinę dwunastą. Za niecałe czterdzieści minut powinna być w studiu nagraniowym. Westchnęła cicho i podniosła się z  miękkiej kanapy.
- Za chwilę muszę wyjść. - oznajmiła, patrząc na Federico. 
- Mogę iść z tobą? - zapytał, uśmiechając się niczym pięciolatek, który prosi o lizaka.
Otworzyła usta, by coś powiedzieć, ale zaraz je zamknęła. Nie wiedziała, co powinna zrobić. Z jednej strony obiecała sobie, że już nie będzie przed nim uciekać, ale i tak ingerował w jej życie już wystarczająco. Czy to, by zabierała go ze sobą do pracy, nie było już lekką przesadą? W końcu nie byli parą. Przez cztery lata nie mieli kontaktu i - chociaż rozumieli się nadal bez słów - nie byli także przyjaciółmi. Mogła go na razie nazwać swoim dobrym, starym znajomym z czasów młodości. 
- Nie musisz nic robić wbrew sobie, Ludmiła. Jeśli chcesz, to sobie teraz pójdę.
Pokręciła głową, łapiąc go za rękę. Dlaczego tak wszystko komplikowała? Jej uczucia do Federico nadal się gdzieś tam tliły. On także najwyraźniej ciągle coś do niej czuł. A więc... Czemu się tak zachowywała?
- Wiesz co? Jedno się nie zmieniło - nadal trochę boję się uczuć. - zaczęła, patrząc mu w oczy. - Ale naprawdę bardzo chcę być twoją przyjaciółką, Federico. 
Zabawne, Lu. Przyjaciółka.
- A nie kimś więcej? - uniósł jedną brew, ściskając jej dłoń.
Parsknęła śmiechem i odwróciła wzrok. Oczywiście, że chciała być kimś więcej. Zawsze tego chciała. Zawsze ją przyciągał, zawsze sprawiał, że się jąkała i rumieniła, zupełnie jak nie ona. 
- Po co o to pytasz? Przecież znasz odpowiedź.
- Lu, zawsze byłaś taka tajemnicza... - wymamrotał, odgarniając jej włosy za ucho. - Ale przede mną nigdy nic nie udało ci się ukryć. Zabawne, prawda?
Miał rację. Była dla niego jak otwarta księga. Potrafił wyczytać wszystko z jej oczu, z jej twarzy. 
Nic już nie powiedziała. Czekała na jego kolejny ruch. W końcu ją pocałował, po krótkiej chwili wahania. Nie mogła zrozumieć, czego się bała, dlaczego przed nim uciekała. Dlaczego kiedykolwiek pozwoliła mu uciec. 

Leon próbował nie dać po sobie poznać, jak bardzo boli go to, co wydarzyło się między nim a Violettą. Spotkał się z Federico, a później wraz z Maxim odwiedzili Ludmiłę w studiu nagraniowym, gdzie pracowała nad swoją pierwszą płytą. Przez półtorej godziny zachwycali się jej piosenkami, które naprawdę były bardzo dobre, a następnie wybrali się do kawiarni na kawę. Lu w pewnym momencie zauważyła Camilę i w gronie dawnych znajomych spędzili wieczór. Leon uśmiechał się, opowiadał kawały i sprawiał wrażenie wesołego. 
Ale serce mu pękało przez powracające raz po raz wspomnienia poprzedniego wieczora.
Powiedziała, że już może się poddać. Nie miał pojęcia, co stało się z jej wytrwałością. Kiedyś dążyła do celu mimo niepowodzeń, póki nie udało jej się osiągnąć tego, o czym marzyła. Była wtedy niewinną Violettą, która mało wiedziała o życiu. A teraz? Międzynarodowa gwiazda muzyki, starsza i bogatsza o nowe doświadczenia, ale jednak... Coś straciła w drodze na szczyt.
Usiadł na miękkiej kanapie i ukrył twarz w dłoniach. Ten dzień był dla niego męczący. Zbyt dużo fałszywych uśmiechów. Zdawał sobie sprawę z tego, że wszyscy i tak wiedzą o tym, że coś się wydarzyło między nim a Violettą. Ale przecież wcale nie musiał im pokazywać, że panienka Castillo rozstrzaskała resztki jego nadziei, połamała jego serce na tysiące kawałków. W ogóle nie powinien mieć nadziei na cokolwiek dobrego w związku z nią. Gdy chodziło o Violettę, zawsze pojawiały się jakieś problemy. W tym wypadku problemem była ona sama. Jej strach i niepewność. 
Usłyszał przypadkiem całą jej rozmowę z Diego i wiedział, że Fernandez oskarżył Violettę o zdradę, chociaż nie miał żadnych dowodów. Tylko to jedno zdjęcie, na którym przecież nic takiego znaczącego się nie dzieje. Wtedy tylko odgarniał jej mokre włosy z twarzy. Może i miał wielką ochotę ją pocałować, przytulić, cokolwiek, ale nic z tych rzeczy nie zrobił. Chociaż, z drugiej strony trochę rozumiał Diego. W końcu Violetta nie darzyła go prawdziwymi uczuciami. Już cztery lata temu, gdy się pojawił w ich życiu po raz pierwszy, Leon wiedział, że Viola jest jedynie zauroczona buntowniczym stylem bycia Diego. I mimo, że powtarzała mu, iż tylko jego kocha, zdawał sobie sprawę z jej uczuć. Nie było dla niego zaskoczeniem, gdy niedługo po jej wyjeździe w gazetach zaczęły się pojawiać wzmianki o jej romansie z Fernandezem. Lubiła go, bo był inny. Ale nigdy go nie kochała. Mógł to wyczytać z jej oczu.
Czy ona któregokolwiek z nas kiedykolwiek kochała? Tomas, ja, potem Diego... Może wszyscy byliśmy tylko przelotnymi zauroczeniami. I może wszyscy obdarzyliśmy ją uczuciami, których ona nie odwzajemniła. 
Ale w takim razie dlaczego wtedy, na tarasie, patrzyła na niego tak, jakby żałowała wszystkiego, co się stało? Dlaczego go całowała, dlaczego go przytulała? Dlaczego płakała?
Jego rozmyślania przerwał dźwięk telefonu. Podniósł się z ciężkim westchnieniem z kanapy, spodziewając się połączenia od Fede czy Maxiego. Ale na ekranie widniał napis ,,numer nieznany". Violetta? Przestań sobie robić nadzieję!
- Słucham?
- Nie wierzę, że do ciebie dzwonię... - w słuchawce rozległ się zirytowany głos. - Tutaj Diego Fernandez. Słuchaj, Verdas, Violetta właśnie się spakowała i pojechała na lotnisko. Powiem ci tak: kocham ją, mimo tego, że ona mnie nie, i nie chcę, by była nieszczęśliwa. Wiem, że kocha ciebie, i chociaż mam wielką ochotę obić ci facjatę, informuję cię, że jej samolot wylatuje za godzinę. Nie mam pojęcia, gdzie się wybiera. Nikt nie ma pojęcia, więc, jeśli kochasz ją tak bardzo, jak ona ciebie, to jedź na lotnisko i ją powstrzymaj. Bo możesz już nie mieć drugiej szansy.
Od nadmiaru informacji zakręciło mu się w głowie. Przytrzymał się stolika i wziął głęboki oddech. Przez ostatnie kilka tygodni starał się przyjąć do wiadomości to, że on i Violetta nie dostaną swojego szczęśliwego zakończenia . Ale myśl o tym, że mógłby już nigdy jej nie zobaczyć, bo nie walczył o nią do końca, była zbyt przytłaczająca, by znów się poddał. 
- Dlaczego ona chce wyjechać? - musiał się upewnić.
- Myślę, że obaj doskonale to wiemy. - westchnął Diego. - Próbuje uciec od problemów. Powiedziała mi, że chce być wreszcie szczęśliwa. Ale to bzdura, bo...
- Bo nigdzie nie będzie tak szczęśliwa, jak tutaj. - dokończył za niego Leon.
W słuchawce rozległ się śmiech Diego.
- Właśnie. Jedź już po nią. Nie trać czasu.
Leon podziękował pospiesznie za telefon i rozłączył się. Przez chwilę się wahał - nawet jeśli ją znajdzie, ona najprawdopodobniej go odrzuci. Ale przecież nie mógł pozwolić jej wyjechać na drugi koniec świata, nie mógł z niej zrezygnować. Zadała mu tyle bólu, ale jednocześnie była najlepszym, co go w życiu spotkało. Pamiętał wszystkie te uśmiechy, wyśpiewane piosenki i piękne chwile, jakie z nią kiedyś dzielił. Byli naprawdę szczęśliwi, dopóki nie pojawiły się problemy. Może po prostu powinni przestać od nich uciekać i zacząć stawiać im czoło. Razem. Ramię w ramię. 
Szybko założył kurtkę i buty. Pewnie w innej sytuacji zacząłby się zastanawiać, dlaczego Diego Fernandez mu pomaga, ale nie miał na to czasu. Rozumiał go po części - facet naprawdę kochał Violettę. I jeśli miał na tyle odwagi, by oddać ją komuś innemu tylko po to, by była szczęśliwa, to musiał być naprawdę równym gościem.
Chłodne powietrze uderzyło go w twarz, gdy wyszedł z budynku. Wsiadł do samochodu i ruszył z piskiem opon, kierując się w stronę najbliższego lotniska. Miał nadzieję, że uda mu się znaleźć Violettę na czas. Co z tego, że powiedziała mu to, co powiedziała. Co z tego, że się zmieniła i nie chciała z nim być. Poprzedniego wieczoru oboje popełnili kilka błędów. Cztery lata temu także. A ona zawsze była taka... niewinna i delikatna. Wiedział, że musi wziąć sprawy w swoje ręce, by dostać to upragnione szczęśliwe zakończenie. 
Nadzieja powróciła do jego serca, i to wszystko dzięki Fernandezowi, który powiedział kilka istotnych słów. ,,Wiem, że kocha ciebie" - a przecież Diego tak dobrze znał Violettę. Niemal tak dobrze jak sam Leon. Nie rzucał raczej słów na wiatr. Nie w tak ważnej, nie tylko dla Leona, ale także dla niego, sprawie. 
Cudownie było znów mieć nadzieję i wolę walki. Cudownie było wiedzieć, że nie warto się poddawać.

Camila, podobnie jak Ludmiła, była przekonana, że wesele Tomasa odegra znaczącą rolę w życiu każdego z jej dawnych przyjaciół. Miała nadzieję, że wszyscy wreszcie się pogodzą i zapomną o przeszłości. Niestety. Wszystko poszło nie tak, i chyba ich relacje tylko bardziej się pokomplikowały. Było kilka momentów, jak na przykład śpiewanie z Francescą i Ludmiłą, kiedy myślała, że jest jakaś iskierka nadziei, ale ostatecznie... Nic nie było lepiej. Na dodatek całą noc musiała odpędzać od siebie Broadwaya i jego nieudolne zaloty. Z Sebastianem, który naprawdę ją zaintrygował, udało jej się porozmawiać zaledwie pięć minut.
Oczywiście dopiero kolejnego dnia, gdy znalazła w kieszeni karteczkę z napisem ,,Sebastian", pod którym widniał numer telefonu, zdała sobie sprawę z komizmu sytuacji. Chłopak należący do zespołu ,,Rock Bones", który kiedyś także współpracował z You-Mixem, miał na imię Sebastian. Intrygujący mężczyzna z wesela Tomasa był oczywiście zupełnie inną osobą, ale pod paroma względami przypominał jej dawną sympatię. Był uroczy i uwodzicielski, prawił jej komplementy i sprawiał wrażenie tajemniczego.
- A mówiłam, że wyrwiesz jakiś smakowity kąsek! - rozległ się rozemocjonowany głos Julii, która właśnie wparowała do mieszkania Camili.
Camila schowała do kieszeni spodni kartkę, która tak rozweseliła jej koleżankę.
- Nie wyrwałam żadnego kąska. - prychnęła, rumieniąc się. - Nie wiem nawet, skąd to mam.
Julia roześmiała się i uniosła znacząco brwi.
- Musiało się dużo dziać, skoro nic nie pamiętasz, kochana!
Cami rzuciła w nią poduszką, gromiąc ją wzrokiem. Owszem, Sebastian ją zaciekawił, spodobał jej się. Ale przypomniał jej o niefortunnym zauroczeniu sprzed lat. Czy to był jakiś znak? Przecież nie mogła zakochać się w facecie, który przypomina jej eks. 
- No dobra, poznałam kogoś. - westchnęła, a Julia pisnęła radośnie. - Ale on ma na imię Sebastian. To imię chłopaka, za którym latałam jeszcze w czasach Studia.
- Latałaś?
- Byłam wtedy z Broadwayem. - spuściła wzrok, przygryzając wargę. - Ale Seba był taki... zupełnie inny. Potrzebowałam trochę szaleństwa, a związek z Brodueyem robił się monotonny.
Julia zrobiła wielkie oczy i usiadła obok Cami na kanapie.
- Chcesz powiedzieć, że zdradzałaś Broadwaya? - w oczach Julii zatańczyły iskierki zaciekawienia.
Camila pokiwała powoli głową. Nigdy nie była z tego dumna. Kiedyś naprawdę zakochała się w Broadwayu, chociaż teraz już nie miała pojęcia, dlaczego. Uczucia, jakie do niego żywiła, zaczęły się wypalać jeszcze w czasach uczęszczania do Studia. A Sebastian pojawił się tak nagle, i okazało się, że jest kimś, kto może jej zapewnić odrobinę adrenaliny. Zabierał ją na szalone randki i mówił jej, że jest najpiękniejsza na świecie. 
- On nigdy się nie dowiedział. - odgarnęła włosy z twarzy. - A Sebastian po kilku tygodniach pokazał swoje prawdziwe oblicze. Był obłudny i złośliwy. Chciał wszystko powiedzieć Broadwayowi, bo był dumny z tego, że udało mu się poderwać zajętą dziewczynę.
Julia położyła dłoń na ramieniu zdenerwowanej Camili. Widziała, jak wiele kosztuje ją mówienie o błędach przeszłości. 
- Ale przecież ten Sebastian, którego poznałaś wczoraj, nie jest tamtym sprzed lat. - powiedziała uspokajającym głosem. - To tylko imię. Nie możesz żyć przeszłością, bo zniszczysz przyszłość. Nie rezygnuj z tego faceta, jeśli ci się spodobał, Cami.
Camila uśmiechnęła się delikatnie do Julii. Nadal nie była przekonana co do rozwijania jej znajomości z Sebastianem. Wydawał się być kimś miłym i szarmanckim, ale kto wie, co ukrywał pod tym uroczym uśmiechem. Aż za dobrze wiedziała, że ludzie uwielbiają nosić maski. 
- Jeśli nie spróbujesz go poznać, to nigdy się nie dowiesz, czy rzeczywiście jest taki zły, jak go o to podejrzewasz. - przerwała jej rozmyślania Julia.
Cami roześmiała się cicho. Julia czasami dosłownie czytała jej w myślach. 
- No dobrze. Zadzwonię do niego dziś wieczorem. 
Łatwiej powiedzieć, niż zrobić, pomyślała. Ale zdecydowała się, że wreszcie zrobi coś ze swoim życiem. Przezwycięży strach przed niepowodzeniem i da szansę Sebastianowi. A może nawet spróbuje porozmawiać z Ludmiłą lub Maxim i razem odbudują dawną przyjaźń.

Naty zawsze była wyjątkowo wrażliwa i niepewna siebie. Dużo czasu zajęło jej przezwyciężenie tych cech. Stała się przebojowa i niepodatna na uczucia, chociaż wiele ukrywała w swoim wnętrzu, nie przyznając się do tego nawet samej sobie. Była dumna z tego, kim się stała, dopóki nie wróciła do Buenos Aires. Mogła się tego spodziewać, w końcu było to miasto wspomnień. Przez urywki szczęśliwych chwil przeżytych w tym miejscu, które powracały do niej raz po raz, nie mogła już żyć tak, jak się tego nauczyła przez te cztery lata. Coraz częściej zastanawiała się, czy przypadkiem odrzucenie miłości, przyjaźni i wszystkich innych uczuć było dobrym pomysłem. 
Wiedziała, że Maxi ma rację, mówiąc, że miłość jest warta cierpienia. I Ludmiła także miała słuszność, namawiając ją do zapomnienia o ranach przeszłości. Ale Naty była uparta i nie potrafiła przyznać się do tego, że popełniła błąd i zmarnowała kilka lat swojego życia na nic nie znaczące błahostki, na odrzucanie od siebie pięknych uczuć. 
Rozczarowanie w oczach Maxiego i ból wymalowany na twarzy Ludmiły sprawiły, że w Naty coś pękło. Pierwszy raz od dłuższego czasu pozwoliła sobie myśleć o tym, że jest idiotką i była ślepa, odrzucając uczucia. Dopuściła do siebie prawdę, i sprawiło jej to tak wielki ból, że miała ochotę zapaść się pod ziemię i już nigdy nie musieć oglądać świata. Zbłądziła. I nie wiedziała, jak ma powrócić na dobrą drogę.
Poza tym, dopiero pod wpływem tego wielkiego bólu, który zawładnął jej sercem, uświadomiła sobie, że jej życie stoi w miejscu. Wróciła do Buenos, ale nie zdobyła się na odwiedzenie Studio, swoich rodziców, dawnych znajomych. Nie znalazła sobie żadnej pracy, tylko siedziała w domu i od czasu do czasu wychodziła na imprezy, by odreagować stres. Była zbyt oszołomiona wspomnieniami, by ruszyć się z miejsca.
Nigdy się do niczego nie nadawałam. Ludmiła mówiła mi, że nie jestem nic warta, i miała cały czas rację. Gdybym tylko jej posłuchała i dała sobie spokój z wmawianiem sobie, że jestem stworzona do wielkich rzeczy. Może byłabym szczęśliwsza.
      Może, może, może... Na tym właśnie polegało jej życie. Na gdybaniu. I ranieniu wszystkich dookoła. 

Jak pewnie się domyślacie, rozdziały będą się teraz pojawiały rzadko. Obiecałam, że dokończę tą historię i mam zamiar to zrobić, nie martwcie się. Nie wiem, kiedy mi się to uda, ale to nie ważne. Mam nadzieję, że Wam się szybko nie znudzę ;) Obserwujcie moje blogi, bo mam dla was niespodziankę, nad którą pracuję już od początku wakacji i nie mogę jej za nic skończyć, bo chcę, by wszystko było idealnie. A więc do kolejnego rozdziału (mam nadzieję, że ten Wam się podobał) i pamiętajcie, że Was kocham! <3
Buziaki, M. ;*

niedziela, 17 sierpnia 2014

Season 2 - Prologue - ,,I'm still learning the road between..."


,,I'm still learning the road between..."
- Lucy Hale - ,,Road Between"

     Ludmiła Ferro była wredną jędzą, to prawda. Ale nie była ślepa - widziała szczęście promieniujące od nich wszystkich. I wcale nie chciała tego niszczyć. Nie wtrącała się w związek Leona i Violetty, bo wiedziała, że darzą się oni prawdziwym uczuciem. Nie docinała Natalii, bo zdawała sobie sprawę z tego, że jej dawna przyjaciółka jest szczęśliwa pośród swoich nowych znajomych. Owszem, rzucała nadal kąśliwe uwagi w kierunku Camili i Francesci czy Maxiego, ale to były niewinne żarciki, którymi oni i tak się nie przejmowali. Nadal była tą samą Ludmiłą, jaką wszyscy znali, ale jednocześnie odrobinę zmieniła swoje postępowanie. Tam, gdzie widziała prawdziwe uczucia, nie wtrącała swoich trzech groszy. 
     Ten pamiętny dzień, kiedy dotąd nierozłączne przyjaciółki się pokłóciły, był przełomem także dla niej. Wtedy, docinając zdenerwowanej Francesce, czuła zazdrość. Bo Camila próbowała uspokoić przyjaciółkę, chociaż ta nie obiecywała jej nic w zamian. Miały prawdziwą przyjaźń. A ona mogła tylko przyglądać się wszystkiemu z boku, wyobrażając sobie, jakby to było, gdyby i ona miała przyjaciółkę od serca.
     Och, gdyby wtedy nie wspomniała o Tanji, to może... Może wszystko potoczyłoby się inaczej. Może Francesca, zamiast w złości docinać zapłakanej Violetcie, objęłaby ją i pocieszyła, jak zawsze. Może Camila i Natalia dołączyłyby się do zbiorowego uścisku i kolejnego dnia sytuacja wróciłaby do normy. Może wszyscy skończyliby szkołę, nadal się przyjaźniąc, i chociaż później każdy odszedłby we własną stronę, wspominaliby wspólne chwile z uśmiechami na ustach. Spotykaliby się od czasu do czasu i dzielili doświadczeniami życiowymi. 
     Może nic by się nie rozpadło. 
     Może cztery lata później nie dręczyłyby ją te cholerne wyrzuty sumienia.
- Przecież to nie była moja wina. - powiedziała sama do siebie, obgryzając nerwowo paznokcie. - To się po prostu zdarzyło. 
     Oszukiwała samą siebie. To była po części jej wina. Wszystko schrzaniła.  Ale możesz spróbować to naprawić!
     Westchnęła pod nosem, zapadając się głębiej w miękkim fotelu. Na co jej się miały zdać głupie przemyślenia, skoro niemal wszystko, co stało się na weselu Tomasa, dowodziło temu, że zapowiada się rychłe złe zakończenie? Na horyzoncie nie było widać nic oprócz ciemnych chmur zwiastujących burzę. Żadnego słońca. Żadnego happy-endu. 
     Ale przecież teraz... Wszyscy jesteśmy tutaj, w Buenos Aires, mieście wspomnień. Czuję ogień, widzę iskrę. Może wszystko naprawimy właśnie teraz. 
     Ludmiła nie zdawała sobie nawet sprawy z tego, że ma całkowitą rację. I że grupka dawnych przyjaciół pozostawi po sobie jeszcze wiele w Buenos Aires, mieście wspomnień. 

Witam! 
Oto prolog kolejnego części tego opowiadania. Bardzo się starałam, a i tak nie wyszło tak, jak miało wyjść. Wiem, że prolog tak naprawdę niewiele wnosi do fabuły i nic nie wyjaśnia. Ale chciałam pokazać, że Ludmiła ma nadzieję i chce wszystko naprawić, bo w końcu to ona jest tutaj główną bohaterką. 
Pierwszy rozdział powinien pojawić się za jakiś tydzień, może wcześniej.
Kocham Was i dziękuję za wszystko. 
Buziaki, M. ;*