poniedziałek, 5 stycznia 2015

Season 2 - Chapter 2 - ,,How could a heart like yours, ever love a heart like mine..."


,,How could a heart like yours, ever love a heart like mine..."
- Willamette Stone - ,,Heart like yours"
Najbliższe lotnisko znajdowało się kilkanaście kilometrów od mieszkania Leona. Jak na złość trafił na porę największych korków w centrum miasta. Przez chwilę miał wrażenie, że wysiądzie z samochodu i pobiegnie ile sił w nogach, byle tylko przerwać tę bezczynność. Kiedy wreszcie zaparkował pod zatłoczonym budynkiem lotniska, był już tak poddenerwowany, że musiał wziąć kilka głębokich oddechów, by przypomnieć sobie, po co w ogóle się tu znalazł. Przed oczami stanęła mu twarz Violetty i czym prêdzej wszedł do parnego wnętrza ogromnego lotniska. Kobiecy głos oznajmiał co kilka chwil o odlotach samolotów oraz odprawach. Leon rozglądał się dookoła, próbując odszukać w tłumie Violettę, ale na nic się to zdało. Na lotnisku było zbyt dużo osób, by mógł tak po prostu ją odnaleźć. Gdyby tylko wiedział, dokąd ona wylatuje, byłoby o wiele prościej. 
- Przepraszam. - powtórzył tysięczny już raz, przepychając się między ludźmi ciągnącymi za sobą walizki. 
Jego telefon zawibrował, gdy już miał rezygnować z poszukiwań. Na ekranie pojawiła się wiadomość od Diego Fernandeza. ,,Paryż". Leon szybko spojrzał na rozpiskę odlotów. Najbliższy samolot do Paryża odlatywał za niecałą godzinę. 
- A niech to szlag! - zaklął, ruszając do stanowiska, przy którym odbywała się odprawa pasażerów samolotu do Paryża.
Violetta mogła już siedzieć na pokładzie samolotu. W końcu była międzynarodową gwiazdą muzyki, na pewno miała ze sobą ochroniarzy i odprawa przebiegła sprawnie i szybko, by nie wywoływać zamieszania wśród jej fanów.
I po co robiłeś sobie nadzieję...?
Nagle ją zobaczył, samotnie siedzącą na jednym z krzeseł ustawionych pod ścianą, i omal nie zemdlał ze szczęścia i ulgi. 
- Violetta!
Podniosła głowę i na jej twarzy momentalnie pojawiło się zdziwienie pomieszane z konsternacją. Pewnie nie spodziewała się go zobaczyć przez długi, długi czas. W końcu chciała wyjechać, praktycznie nikomu nic nie mówiąc. 
- Leon... - wstała z niepewną miną. - Co tu robisz?
- Szukam cię. - odparł, podchodząc bliżej, na co ona się cofnęła. - Dlaczego znowu uciekasz...?
Zaśmiała się gorzko, bez cienia wesołości, odwracając od niego wzrok. Patrzyła wszędzie, byle nie na niego. Zauważył ciemne kręgi pod jej oczami i zwieszone ze zmęczenia ramiona, i z trudem powstrzymywał się przed przytuleniem jej i zapewnieniem, że wszystko będzie dobrze. Jednocześnie miał ochotę dać sobie samemu w twarz, bo przecież ta dziewczyna tyle razy go raniła, uciekała przed nim i łamała mu serce, a on ciągle ją kochał. Nie powinien.
- A dlaczego ty ciągle zadajesz mi te same, bezsensowne pytania? - odezwała się w końcu, a jej spojrzenie zatrzymało się na jakimś niezidentyfikowanym punkcie.
Leon westchnął. Teraz już nawet nie wiedział, po co tak naprawdę przyjechał na lotnisko. Chciał ją znaleźć, ale nie zastanowił się, co zrobi później. Owszem, doskonale wiedział, że nie powinien dać jej odejść. Ale nie miał zielonego pojęcia, jak to osiągnąć. Violetta była oschła i obojętna, a jedyne uczucia, jakie mógł wyczytać z jej oczu, to zmęczenie i lekka irytacja.
- Chcę wreszcie poznać odpowiedź, Violetta. - odpowiedział, usiłując napotkać jej wzrok, którym ciągle uciekała. - Wiem, że jesteś wystraszona i...
- Niczego się nie boję! - zaprotestowała. - Leon, zostaw mnie w spokoju. Po prostu chcę już stąd wyjechać... Zostaw mnie. Ludzie się gapią...
Odwróciła się i złapała rączkę swojej walizki. Widział wahanie w jej ruchach, ale jednak postąpiła kilka kroków do przodu, oddalając się od niego. Gdy znikała w tłumie zgromadzonym na lotnisku, coś w nim pękło. Już kiedyś pożegnali się w ten sposób, i nie zobaczył jej przez kolejne cztery lata. Żył ze świadomością, że czegoś mu brakuje, ale nie miał pojęcia, o co może chodzić. Myślał, że jest szczęśliwy, ale w rzeczywistości to właśnie jej mu brakowało, za nią tęsknił cały czas, nie potrafiąc przestać. A teraz... znów patrzył, jak mu ucieka, i nic z tym nie robił?
- Nie tym razem... - wymamrotał, biegnąc za nią. 
Złapał ją za nadgarstek i pociągnął w swoją stronę. Wiedział, że jeśli użyje wystarczająco dużo siły, nie będzie w stanie mu się przeciwstawić. Nie chciał jej do niczego zmuszać, ale niestety nie dawała mu wyboru. 
- Zostaw mnie! - pisnęła, próbując się wyrwać, ale skutecznie ją unieruchomił.
Tylko ich złączone w uścisku ręce stanowiły barierę między nimi.
- Gdybyś była na moim miejscu... - zaczął, starając się uspokoić oddech. - Pozwoliłabyś mi odejść?
Jej oczy wypełniły łzy bezsilności. Spuściła wzrok na ich złączone w rozpaczliwym uścisku dłonie. 
- Ja już kiedyś... Kiedyś już popełniłem ten błąd. - kontynuował, gdy ona nic nie powiedziała. - I naprawdę żałuję, bo wszystko byłoby inaczej, gdybym wtedy miał więcej wiary w naszą miłość, więcej siły do walki. Ale upadłem, a gdy już się pozbierałem, zapomniałem o tym, że bez ciebie nie mogę żyć. To wszystko, co się wydarzyło przez te cztery lata... Ani przez sekundę nie byłem tak naprawdę, bezgranicznie szczęśliwy. Moje życie znów się rozpoczęło, gdy cię wreszcie zobaczyłem.
Słowa same płynęły z jego ust, i już nawet nie przejmował się tym, że Violetta go tyle razy raniła. Musiał jej powiedzieć, jak bardzo ją mimo wszystko kocha i jak strasznie żałuje wydarzeń ostatnich lat. 
- Tym razem piękne słowa nie pomogą. - wyszeptała, unosząc głowę i pierwszy raz tego wieczoru patrząc mu w oczy.
- Tym razem? A kiedy pomogły?
Nie odpowiedziała na pytanie, tylko patrzyła na niego załzawionymi oczami, ściskając rozpaczliwie jego dłonie. Jego wzrok na chwilę zatrzymał się na jej ustach, kiedy uważnie studiował jej twarz, i już wiedział, że nie zdoła się powstrzymać. Nachylił się tylko trochę, ulegając pragnieniu, ale ona od razu zorientowała się, co chce zrobić. I pewnie powinna zauważyć wycelowane w nich obiektywy aparatów i podekscytowane szepty, powinna go odepchnąć i uciec, wsiąść do samolotu i uwolnić się od cierpienia. To by było rozsądne. 
Ale nic z tych rzeczy nie zrobiła. Świat jakby nagle zawęził się tylko do jego twarzy, jego dłoni zaciśniętych na jej dłoniach. W końcu usta się spotkały, oddechy się wymieszały, i już nie było odwrotu. 



Mogłaby powiedzieć, że jest bezgranicznie szczęśliwa, gdyby nie kilka problemów, które zaprzątały jej myśli - a więc... była szczęśliwa tylko w połowie? Nie miała pojęcia, jak całe to szczęście działa, ale wiedziała jedno - Federico jej je dawał, nawet jeśli nie mógł zabrać wszystkich trosk. Jego uśmiechy czyniły jej świat bardziej kolorowym i po prostu lepszym, a to właśnie tego jej tak bardzo brakowało. 
Jej związek z Pasquarellim trwał dopiero jeden dzień, a już doszło między nimi do kilku sprzeczek, co tylko utwierdziło Ludmiłę w przekonaniu, że musi jeszcze popracować nad swoim charakterem. Federico najwyraźniej dopiero, gdy zaczął spędzać z Ferro więcej czasu, zauważył jej drobne wady, które potrafiły doprowadzić człowieka do białej gorączki. Na przykład to, że nadal lubiła sobie schlebiać, nawet nie zdając sobie z tego sprawy.
- Lu? - usłyszała jego głos.
- Fede! - poderwała się z miejsca. - Co tu robisz o tej godzinie?
Zegar wiszący na przeciwległej ścianie wskazywał godzinę ósmą rano. 
- Odwiedzam cię. - zamknął za sobą drzwi jej mieszkania i uśmiechnął się, siadając obok niej na kanapie zawalonej poduszkami.
- Teoretycznie powinnam jeszcze spać. - powiedziała. - Więc masz szczęście, że dzisiaj postanowiłam być rannym ptaszkiem.
Federico zaśmiał się. Uwielbiał, gdy Ludmiła się z nim droczyła. Miał wtedy ochotę pstryknąć ją w ten słodki, zadarty nosek i zmierzwić jej włosy, ale wiedział, że pewnie odgryzłaby mu rękę, więc się powstrzymywał. 
- Pomyślałem, że może moglibyśmy gdzieś pójść. - odezwał się po chwili przyjemnego milczenia.
Ludmiła pokiwała głową w zamyśleniu.
- Do Maxiego.
- Do Maxiego? 
- Tak. Musimy go zapytać o Naty. Naprawdę się o nią martwię.
Federico westchnął i uścisnął delikatnie jej dłoń. Przyjaźń Ludmiły i Naty wydawała mu się kiedyś jedynie swego rodzaju paktem między nimi dwoma, który przynosił im obopólne korzyści. Nigdy nie sądził, że którejś z nich naprawdę zależy na tej drugiej. Ale gdy tylko poznał Ludmiłę odrobinę lepiej, zrozumiał, że tak naprawdę Natalia była jej oparciem i jedyną osobą, która się o nią troszczy. 
Teraz, gdy role tak jakby się odwróciły, i to Natalia zagubiła się pośród własnych zagmatwanych uczuć, Ludmiła z całych sił próbowała jej pomóc. Chociaż Naty się broniła, nie chcąc nikogo do siebie dopuścić, i raniła tych, którzy ją kochali, Ludmiła ciągle się o nią martwiła. To tylko utwierdzało Federico w przekonaniu, że Ferro zmieniła się diametralnie.
- Dobrze, możemy się spotkać z Maxim. - zgodził się. - Ale co mu powiemy? O co go zapytamy? 
- Nie wiem, Fede, po prostu muszę coś zrobić. - Ludmiła wstała i w roztargnieniu poprawiła włosy. - Nie mogę siedzieć bezczynnie.
Przytulił ją, by się choć trochę uspokoiła. Rozumiał jej obawy - on także martwił się o Violettę i Leona, o Francescę, o wszystkich. Podczas wesela Tomasa i Tanji wszyscy się ze sobą spotkali i uczucia wyszły na wierzch, wbijając sztylety w serca. Niegdyś piękna przyjaźń była teraz źródłem bólu i cierpienia. 
- Nie zamartwiaj się tak, Lu. - wymamrotał, wtulając twarz w jej miękkie włosy. - Wszystko się ułoży.
Ludmiła westchnęła cicho.
- A co, jeśli się nie ułoży?
Odsunął ją od siebie na odległość wyciągniętych ramion i spojrzał w jej smutne oczy. Wiedział, że zapewnianie, iż wszystko będzie dobrze, jest bezcelowe. Zawsze coś mogło pójść nie tak, przysporzyć jeszcze więcej cierpienia... Ale przecież musiał ją pocieszyć. Taka jest właśnie natura ludzi - mówią rzeczy, w które tak naprawdę nie do końca wierzą, i wcale nie oczekują, że ktokolwiek inny w nie uwierzy. Mówią je, by wypełnić pustkę.
- Nie wiem. Ale będę przy tobie, cokolwiek by się nie stało. - powiedział, potrząsając nią lekko.
- Tylko tak mówisz. W końcu popełnię jakiś głupi błąd. A wcale nie tak łatwo wybaczyć. Szczególnie mi. - nagle się od niego odsunęła.
Podeszła do regału z książkami stojącego po drugiej stronie pomieszczenia. Zaczęła z roztargnieniem układać książki, które nie były na swoim miejscu. Federico zmarszczył brwi. Dosyć szybko zmienił jej się nastrój - jeszcze przed chwilą była jedynie smutna i zrezygnowana, a teraz najwyraźniej czymś się zdenerwowała.
- Dlaczego tak mówisz?
- Bo ja... - zawahała się. - Posłuchaj, popełniam błędy, każdy popełnia. Ale różnica między mną, a innymi, polega na tym, że przepraszam i obiecuję, że się zmienię, a wcale tego nie robię. Nie umiem się zmienić.
  Pokręcił głową. Przecież się zmieniła, na lepsze - nie była tą samą zarozumiałą Ludmiłą, co kiedyś. Nie raniła już niepotrzebnie ludzi, tylko po to, by się nimi pobawić. Kiedyś przywodziła mu na myśl drapieżnika, teraz była łagodniejsza, rozumiała uczucia innych. 
- Przecież się zmieniłaś.
- Ale dla siebie. Nie dla nikogo innego. Zmieniłam się dla siebie, bo tak mi pasowało, po prostu. Jestem samolubna. - patrzyła na niego twardo.
No tak. Rozumiał już, co próbowała zrobić. Może i było trochę prawdy w tym, co mówiła, może i niektórych wad nie udało jej się w sobie stłumić, może nadal była samolubna i trochę zapatrzona w siebie. Ale ona ewidentnie próbowała go od siebie odsunąć tym gadaniem o tym, jaka to zła jest. Próbowała mu uświadomić, że prędzej czy później go zrani, i on nie będzie w stanie jej wybaczyć. 
Ale dlaczego to robiła? Przecież widział te ogniki szczęścia w jej oczach, gdy wreszcie wyznali swoje uczucia i spróbowali odnowić swoją relację. Był pewien tego, że Ludmiła darzy go silnymi uczuciami.
Z a w s z e  bała się miłości.
- Posłuchaj, Lu. - westchnął, przeciągając dłonią po i tak już rozczochranych włosach. - Znam cię nie od dziś. Wiem, że boisz się cierpienia, i dlatego mówisz mi te wszystkie rzeczy. Ale proszę cię, przestań, bo naprawdę nie wiem, jak długo jeszcze zniosę ludzi, którzy uciekają od wszystkiego, co przynosi nie tylko sielankowe szczęście. Kocham cię całym sercem, ale w tym momencie strasznie mnie wkurzasz.
- Ja cię wkurzam? - obruszyła się. - Masz tupet, Pasquarelli.  
- Przestań. - ujął jej dłonie i spojrzał jej prosto w oczy. - Właśnie wyznałem ci miłość.
Otworzyła usta, ale nic nie powiedziała. 
- Pewnie chcesz powiedzieć, że też mnie kochasz, ale po prostu jestem zbyt przystojny i nie możesz wydusić z siebie słowa? - uniósł brwi, starając się jakoś rozładować atmosferę.
Ludmiła przeciągnęła dłonią po swoich długich włosach. 
- Przepraszam za to, co mówiłam, nawet jeśli to po części prawda. - odezwała się w końcu. - Idę się przebrać i możemy wychodzić.
I znikła za drzwiami prowadzącymi do łazienki. Federico z ciężkim westchnieniem opadł na kanapę. Powiedział jej, że kocha ją całym sercem, a ona po prostu go zbyła i poszła się przebrać. Może i trochę się pospieszył z takimi wyznaniami, ale nie miał wątpliwości co do tego, co czuje do Ferro. Może jednak ona potrzebowała więcej czasu. W końcu dopiero co się odnaleźli.




Natalia odpisała na dziesiątą już chyba wiadomość od któregoś ze swoich znajomych i wtuliła się z powrotem w miękką pościel. Była sobota i, jeśli wszystko byłoby tak, jak dawniej, właśnie wybierałaby się na imprezę. Znajomi, z którymi zazwyczaj chodziła do nocnych klubów, najwyraźniej uwielbiali jej towarzystwo, co bardzo jej schlebiało, ale tego dnia nie miała najmniejszej ochoty na wychodzenie gdziekolwiek. Chciała tylko zapaść się pod ziemię i nigdy już nie musieć stawiać czoła problemom, jakie zrzucił na jej barki los.
Całą noc rozmyślała o Ludmile, o Maxim, o Camili. I o reszcie dawnych przyjaciół, na przykład o zawsze energicznej Francesce, która kiedyś okazała jej zrozumienie, gdy Ferro ją odrzuciła, o wiecznie uśmiechniętej Violetcie, która nie oceniała jej nigdy nie przez pryzmat tego, z kim się zadaje. O niezdarnym Andresie, odrobinę cynicznym Leonie i Braco, z tym swoim nikomu nieznanym językiem. Czas, który spędziła w Studio21, wśród przyjaciół, był najlepszym czasem w jej życiu. I dopiero teraz sobie to uświadomiła, kiedy wszystko się waliło. 
Jej telefon znowu się rozdzwonił, co skomentowała głośnym jękiem. Nie chciała się z nikim spotykać. Wzięła do ręki komórkę z zamiarem wyłączenia jej, ale zobaczyła na wyświetlaczu nieznany numer, co odrobinę zbiło ją z tropu. Zawsze była z natury ciekawska, więc nie mogła zrobić nic innego, jak odebrać, by sprawdzić kto jest po drugiej stronie linii.
- Halo?
- Dzień dobry, czy rozmawiam z Natalią Navarro? - rozległ się miły, kobiecy głos.
- Tak, a kto mówi? 
- Rosa Javez, pracuję w teatrze ,,Resplandor". - wyjaśniła kobieta. - Wystawiamy nowy spektakl, którego jestem reżyserem. Jeśli się nie mylę, grywała pani kiedyś w przedstawieniach, no i tak się złożyło, że jest pani idealna do pewnej roli. 
Naty nic przez chwilę nie mówiła, próbując przyswoić sobie właśnie usłyszane informacje. Dzwoniła do niej jakaś kobieta, i chyba proponowała jej rolę w przedstawieniu. Ale skąd ona miała jej numer, skąd wiedziała, że kiedyś grała w przedstawieniach? Przecież to było w Madrycie, w innym kraju, na innym kontynencie!
- Idealna do jakiej roli? - zapytała Naty, odrobinę oszołomiona.
- Głównej roli. - odparła kobieta, która przedstawiła się jako Rosa. - Widziałam kilka nagrań ze spektaklów wystawianych kiedyś w Madrycie z pani udziałem. Właśnie takiej osobowości szukam. 
Przygoda Natalii z teatrem rozpoczęła się kilka miesięcy po ukończeniu Studio21 i wyprowadzeniu się do Madrytu. Naty była szczęśliwa, że wróciła do rodzinnego kraju, ale jednocześnie zagubiona, bo prawie nikogo tam nie znała. Na początku pomagali jej rodzice, ale przecież nie mogła ciągle wyciągać od nich pieniędzy. Postanowiła rozpocząć pracę, która dawałaby jej nie tylko dobre zarobki, ale i satysfakcję. Chciała pracować jako aktorka w teatrze. Zaczęło się niezbyt dobrze, bo jej pierwsza rozmowa kwalifikacyjna, w renomowanym teatrze madryckim, była totalną klapą. Szukano tam przede wszystkim osoby profesjonalnej i z doświadczeniem, a mimo tego, iż Naty była absolwentką jednej z najbardziej cenionych szkół muzycznych, najwyraźniej nie posiadała tych cech. Poszła więc do teatru, który mieścił się nieopodal mieszkania jej rodziców. Nie była to placówka, w której pracowali wybitni aktorzy znani na całym świecie, nie miała pięknego, gustownego wnętrza ani góry pieniędzy. Ale Natalię przyjęto tam z otwartymi ramionami - i nie musiała odbywać jakiejś sztywnej rozmowy z ubranym w idealnie wyprasowany garnitur facetem. Poproszono ją jedynie o zaprezentowanie swoich możliwości. Zaśpiewała więc, odegrała kilka scen z ,,Romea i Julii"... I została przyjęta.
Ale to było tak dawno, że prawie o tym zapomniała. Zatęskniła za czymś, co zostawiła w Buenos Aires, i postanowiła wrócić. Wszystko, co spadło na nią po powrocie, wszystkie te uczucia i problemy, sprawiły że zapomniała o swojej pasji. Uwielbiała śpiewać i wcielać się w zupełnie różne od siebie postacie. Tylko w teatrze, na scenie, pozwalała sobie na uczucia. Pozwalała, by targały nią emocje, by z jej twarzy można było wyczytać wszystko. Gdy schodziła ze sceny, znowu stawała się Natalią Navarro. 
- Chciałabym najpierw przeczytać scenariusz spektaklu. - odezwała się w końcu. 
- Oczywiście, mogę wysłać go pani na maila, lub osobiście przedstawić. 
Natalia umówiła się z kobietą na kolejny dzień w teatrze i rozłączyła się. Wszystko zmieniło się w przeciągu kilku minut - przed chwilą nie miała ochoty na wstawanie z łóżka, a teraz czuła, że może spełnić się chociaż jedno z jej marzeń. Zawsze chciała, by to ktoś ją zauważył, a nie żeby ona musiała się ubiegać o uwagę. 
- Jesteś Natalia Navarro i spełniasz tutaj swoje marzenia. - powiedziała do siebie. 
Zakopała głęboko w czeluściach umysłu myśli o Ludmile, Maxim i pięknej przeszłości, która teraz przysparzała jej tyle cierpienia. Przejrzała się w lustrze i uśmiechnęła sama do siebie. Jej twarz wyglądała teraz na twarz kogoś, kto jest szczęśliwy. 
Ale jej oczy były smutne i wypełnione mrokiem, który spowijał jej serce. Tego jednak nikt nie mógł zobaczyć.


Cami westchnęła ciężko, wycierając tysięczny z kolei stolik. Praca ją nużyła, czuła się zmęczona i miała ochotę zagrzebać się w ciepłej pościeli i nigdy już nie wychodzić na światło dzienne. Dręczyła ją sprawa Natalii, ale także to, że w końcu nie odważyła się na telefon do Sebastiana. Niby powiedziała Julii, że do niego zadzwoni, ale zaraz po wyjściu przyjaciółki pojawiły się wątpliwości. 
- Cami, wycierasz ten stolik od pięciu minut. - z zamyślenia wyrwał ją głos Julii. - Daj mu już spokój, co?
Camila odłożyła ścierkę na blat i usiadła na jednym z krzeseł. Wiedziała, że musi się przyznać Julii do tego, że stchórzyła. Od rana się do tego przymierzała, bo Julia co chwilę rzucała jej domyślne spojrzenia i dziwnie uśmieszki, ale teraz dochodziła godzina siedemnasta, a ona jeszcze ani razu nie wspomniała o Sebastianie. 
- Coś cię dręczy. - westchnęła Julia, siadając obok rudowłosej. - Znowu. Powiesz mi, co to takiego? 
- Nie zadzwoniłam do Sebastiana. - wyrzuciła z siebie. - Stchórzyłam. Nie pamiętam, kiedy ostatnio tak bałam się jakiegoś faceta. Zazwyczaj nie mam tego typu problemów.
Julia zaśmiała się cicho. To prawda, Camila była dość bezpośrednia i, jeśli na horyzoncie pojawiał się ktoś, kto wpadł jej w oko, nie wahała się ani chwili. Nie czuła się ani trochę skrępowana przy mężczyznach, czego Julia jej bardzo zazdrościła.
- Chodzi o to, że on naprawdę ci się podoba, i dlatego się go boisz. - powiedziała, klepiąc Camilę po ramieniu. - I nie będę na ciebie krzyczeć, bo sama mam czasami ten problem. Ale bierz teraz telefon i dzwoń do niego, bo trzeciej szansy nie dostaniesz, moja droga.
Camila uniosła brew, gdy Julia podała jej komórkę z groźną miną. 
- Dobrze, proszę pani. - zachichotała.
Dłonie jej odrobinę drżały, gdy wybierała numer zapisany na pogniecionej karteczce, którą dał jej Sebastian podczas pamiętnego wesela Tomasa. Ale spojrzała na lekki uśmieszek Julii i dodała sobie samej odwagi, powtarzając sobie w duchu, że jest przecież Camilą Torres, która niczego się nie boi. 
- Słucham?
- Tutaj Camila Torres. - odezwała się po chwili. - Poznaliśmy się na...
- Camila! - przerwał jej Sebastian. - Czekałem na twój telefon. 
Cami zakryła dłonią telefon i rzuciła Julii domyślne spojrzenie.
- Czekał na mój telefon.
- To super. Może z nim porozmawiaj - odparła Julia, unosząc brwi.
Cami pokiwała głową i przyłożyła telefon do ucha.
- A więc... - zaczęła z wahaniem. - Myślisz, że moglibyśmy się spotkać? Nie mieliśmy szansy ze sobą pogadać.
Sebastian roześmiał się.
- Tak, twój... hm, kolega, chyba mnie nie polubił. - do jego głosu wkradła się lekka nerwowość. 
- Mówisz o Broadwayu? Z natury jest denerwujący, a po alkoholu... No, cóż, w każdym razie nie muszę go ze sobą wszędzie zabierać. - zachichotała.
- To kiedy masz czas, rudowłosa? 
Zmarszczyła brwi, gdy usłyszała to określenie. Nikt nigdy nie nazywał jej w ten sposób. Na pewno nie żaden facet. A już na pewno nie taki, który jest wyraźnie nią zainteresowany. To brzmiało bardziej ja obelga, ale nie w jego ustach. Wypowiedział to słowo kokieteryjnym głosem, od którego przeszły ją ciarki.
- Jutro o piętnastej? Możesz mnie zabrać na obiad.
Sebastian ponownie się roześmiał. Nie do końca rozumiała, co go bawi, ale wolała nie pytać.
- Dobrze. Podasz mi swój adres, żebym mógł po ciebie przyjechać?
Przeliterowała mu nazwę ulicy, na której mieszka, i rozłączyła się z wielkim uśmiechem na ustach. Odwróciła się w stronę Julii i już chciała zacząć szaleńczo piszczeć ze szczęścia, gdy odezwały się dzwoneczki zawieszone przy drzwiach i do kawiarni wszedł starszy pan ze skwaszoną miną.
- ,,Możesz mnie zabrać na obiad"? - szepnęła jej na ucho Julia. - Co to miało być?
- Tak się wyrywa facetów, moja droga.
- Jak to mówią, kobieta zmienną jest. - zachichotała Julia, podchodząc do starszego jegomościa z niebieskim notatnikiem w ręku.
Cami westchnęła. Hm, czym ja się w ogóle denerwowałam? - pomyślała, wycierając brudne filiżanki. No właśnie. Znowu zrobiła z igły widły. 
Gdyby tylko wszystkie jej problemy były takie łatwe do rozwiązania... Naprawdę bardzo chciała przestać przejmować się całą tą paskudną sprawą z Naty, Maxim, Violą, Fran, Leonem... Jeśliby udało im się naprawić przyjaźń, mogłaby wreszcie zacząć się cieszyć z błahostek, takich jak słoneczna pogoda czy względnie mili klienci. A w  takiej sytuacji... Mogła tylko udawać przed samą sobą i resztą świata, uśmiechać się i ukrywać ranę w sercu, która przez tyle lat się nie zagoiła.


Wydawało mi się, że...
Że cię kocham?
Tak, pewnie właśnie to chciał powiedzieć. Widziała to w jego oczach. 
Ale na cóż jej się miało zdać gdybanie, kiedy powiedział ,,żegnaj" i po prostu odszedł? A ona nie płakała. Nie załamała się, tak jak te kilka lat temu, kiedy zerwali i zrozumiała, że ich bajka się skończyła. A dlaczego? Bo już była dorosła? Och, co za bzdura. Przybyło jej trochę lat, ale w sumie nadal była tą głupią nastolatką, która wierzyła w szczęśliwe zakończenia. Niewiele się zmieniło. Po prostu Marco strzaskał jej nadzieję i zabrał optymizm, z którego kiedyś była znana. 
Ale pogodziła się z faktem, że ich miłość nie była prawdziwa. Było to dużo łatwiejsze także dlatego, że chyba nie potrafiłaby pokochać osoby, jaką stał się Marco. 
Uniosła twarz do nieba, które przybrało już odcień pomiędzy błękitem a pomarańczem. Słońce zachodziło, a ona błąkała się po uliczkach Buenos Aires. Nie chciała wracać do domu, bo tam była Elena i jej nienawistne spojrzenia, oraz rodzice, których widok sprawiał, że miała ochotę się rozpłakać. Nie mogła dłużej siedzieć im na głowie. Musiała znaleźć sobie pracę i zacząć zarabiać na własne utrzymanie, tak jak robiła to do tej pory, we Włoszech. Pracowała tam w kawiarni Luci i od czasu do czasu udzielała prywatnych lekcji śpiewu i gry na gitarze dzieciakom z pobliskiej szkoły.
Francesca przyjrzała się wystawom sklepowym. Żadna jakoś nie zwróciła jej uwagi na tyle, by weszła do sklepu. Wszystko wyglądało tak samo, niby ciekawie, ale dla niej dość monotonnie. 
Nagle jej wzrok przykuła mała kawiarnia. Szyld odrobinę wyblakł, ale nadal dało się odczytać napis - ,,Timida". Fran wzruszyła ramionami i popchnęła drzwi prowadzące do przytulnego i ciepłego wnętrza.
- Nie może pan dostać rogalika gratis. - powiedziała zmęczonym głosem jedna z kelnerek do starszego pana siedzącego przy stoliku w rogu pomieszczenia.
- Ależ pani koleżanka była dla mnie niemiła!
- Tylko wyraziłam swoje zdanie. - rozległ się głos, który wydał się Francesce znajomy. - Nie moja wina, że pół dnia zastanawia się pan nad wyborem ciastka!
Kelnerka odwróciła się w stronę lady, zarzucając swymi długimi blond włosami. 
- Siedź cicho, rudowłosa. Targuję się.
Francesca podeszła do lady i usiadła na wysokim krzesełku. W powietrzu unosił się przyjemny zapach kawy, a ciche dźwięki muzyki stwarzały przyjemny klimat. Blondwłosa kelnerka kontynuowała kłótnię ze starszym panem.
- Co sobie pani... - rudowłosa zamilkła, spostrzegając Francescę. - O.
Francesca miała ochotę się roześmiać. Cały dzień łaziła po mieście i nie poświęciła uwagi żadnemu z tych drogich sklepów czy ekskluzywnych lokali, ale gdy wreszcie weszła do niepozornej kawiarenki, okazało się, że... Pracuje w niej Camila. Cóż za zbieg okoliczności.
- Cześć, Camila. - uśmiechnęła się lekko. 
- Francesca. - Cami odwzajemniła uśmiech. - Co tutaj robisz?
- Hm, tak jakby... Szukam pracy. 
Nagle rozległ się huk. Francesca i Camila odwróciły się i dostrzegły potłuczone naczynia na podłodze, czerwonego ze złości starszego pana i chichocząca kelnerkę.
- Teraz jest mi pani winna dwa rogaliki! - wykrzyknął staruszek. - Jeszcze tu wrócę!
- Julia, straciłyśmy klienta! - zawołała Camila, śmiejąc się głośno.
Dziewczyna nazwana Julią pozbierała szybko szczątki filiżanek i podeszła do lady. 
- Nie martw się, Cami, na szczęście szefa nie ma, więc możemy o tym zapomnieć. - Julia machnęła ręką i uśmiechnęła się do Francesci. - Czemu jeszcze nie obsłużyłaś pani, rudowłosa?
Francesca wybuchnęła śmiechem. Julia wydawała się być bardzo pozytywną osobą, którą bardzo łatwo polubić. Sam fakt, że udało jej się rozbawić Francescę nawet mimo parszywego i depresyjnego humoru...
- Julia, poznaj Francescę. To... Moja znajoma ze szkoły. Fran, poznaj blond-potwora, którego czasami nazywam Julią.
- Aj, nie tak ostro, Torres. - Julia udała oburzoną, po czym podała rękę Francesce. - Czy ja dobrze słyszałam, czy mówiłaś coś o pracy? Bo wiesz, nasz kochany szef ostatnio zwolnił jedną z kelnerek, nie do końca wiadomo czemu, i szuka zastępstwa.
Fran zamyśliła się na chwilę. Z jednej strony potrzebowała pracy, ale przecież jeśli zaczęłaby widywać Camilę codziennie, przeszłość przesłoniłaby jej wszystko inne. Poza tym, miała w swoim CV wyraźnie wpisane, że ukończyła Studio On Beat. Absolwenci tej szkoły nie zatrudniają się w kawiarniach. Zostają milionerami i najwyżej kupują sobie kawiarnie, żeby na coś wydać pieniądze. 
Och, Fran, posłuchaj głosu serca.
- Zostawię swoje CV, i jeśli wasz szef zechce mnie zatrudnić, to będę ci wdzięczna, Julio. - Francesca uśmiechnęła się i podała Julii teczkę, którą wyciągnęła z torebki. - Fajnie było cię znowu spotkać, Cami.
- Ciebie też, Fran.
        Francesca uśmiechnęła się jeszcze raz i wyszła z kawiarni. 

Trochę mnie tutaj nie było...
No cóż, teraz postaram się dodawać rozdziały przynajmniej co dwa tygodnie. Na Dame tu amor też jest nowy rozdział! <3
Kocham Was <3
M.