wtorek, 9 września 2014

Season 2 - Chapter 1 - ,,Now's all we got, and time can't be bought..."


,,Now's all we got, and time can't be bought..."
- Selena Gomez - ,,Love Will Remember"

  Gdy zobaczyła Marco, kompletnie odebrało jej mowę. Nie mogła wydusić z siebie ani jednego słowa. Czuła na odkrytych ramionach przenikliwe zimno, bo w środku nocy Buenos Aires nie zachwyca wysokimi temperaturami. Miała wrażenie, że za chwilę zapadnie się pod ziemię. Patrzył na nią tymi swoimi pięknymi oczami, w których kryło się zmęczenie i smutek, dziwna pustka, a ona nie mogła znieść milczenia, którego nie potrafiła przerwać. Mogła tylko czekać.
W końcu się odezwał, ale jego głos nie brzmiał tak, jak kiedyś. Był oschły i obojętny, a nie ciepły i uspokajający. Mogłaby stwierdzić, że Marco brzmi dojrzalej, ale on tak naprawdę brzmiał po prostu surowiej. Jakby te lata nie były dla niego łatwe, ale nauczyły go pokory. 
- Przepraszam za tą późną porę, Francesca. Nie chciałem cię budzić... - zawahał się, patrząc na jej sukienkę. - Lub przeszkadzać ci. 
Uśmiechnęła się do niego, ale on nie odwzajemnił uśmiechu. Chyba chciał, by coś powiedziała. Ale co miała powiedzieć? Nie widzieli się cztery lata. Poza tym, ich rozstanie należało do tych burzliwych, niestety. A teraz stali przed sobą, dojrzalsi, starsi, bogatsi o nowe doświadczenia, i mimo to... 
- Nie wiem, co mam powiedzieć, Marco.
Zapatrzył się w jakiś odległy punkt. Zdawał sobie sprawę z tego, że Francesca drży, ubrana w zwiewną sukienkę, ale nie zaproponował jej swojej kurtki dżinsowej. Był obojętny.
- Byłem ostatnio we Włoszech. Pomyślałem, że cię odwiedzę, ale powiedziano mi, że wróciłaś do Argentyny. - odezwał się po chwili. - I tak mam tu do załatwienia kilka spraw, więc jestem. Nie chciałem cię nachodzić, Francesca. Może trochę nie przemyślałem tej wizyty, przepraszam. Powinienem zaczekać do jutra.
Cały czas kiwała głową, uśmiechając się delikatnie. Nie chciała dać po sobie poznać, jak bardzo dotknęły ją jego słowa.  I tak mam tu do załatwienia kilka spraw, więc jestem, tak powiedział. Oczekiwała raczej czegoś w stylu ,,tęskniłem za tobą, cały ten czas". Oczekiwała happy endu, myślała, że rzucą się sobie w ramiona i wszystko będzie dobrze. Po prostu dała się ponieść fantazji. On wcale jej nie szukał. Dlaczego miałby? Przez cztery lata milczał. Miał do załatwienia jakieś sprawy we Włoszech, i w Buenos. Czysty przypadek. 
- To... miłe, że o mnie pamiętałeś. - wydusiła z siebie. - Leon, Tomas, Federico i Maxi też są w Buenos.
Miała ochotę uciec. Ale nie chciała kolejny raz wyjść na tchórza. Marco pokiwał powoli głową i spojrzał jej w oczy.
- Zmieniłaś się.
Spuściła wzrok.
- Ty też się zmieniłeś. 
Na jego twarzy pojawił się ironiczny uśmieszek. Wyglądał jak zupełnie inna osoba, gdy się tak uśmiechał. Pamiętała go jako słodkiego chłopaka, który kocha muzykę i zrobiłby wszystko dla swoich przyjaciół. Teraz wydawało jej się, że zmienił się w obojętnego na świat mężczyznę, który woli iść przez życie samotnie, niż zaplątywać się w głupie związki. 
- Czy to źle, Francesca? - zapytał, unosząc brwi. 
- To ty pierwszy mi zarzuciłeś, że... - zaczęła, ale on nie dał jej skończyć.
- Nic ci nie zarzucałem. Tylko stwierdziłem fakt.
Założyła ręce na pierś.
- Ja też.
Zaśmiał się cicho. Przez chwilę widziała w jego oczach coś z dawnego Marco. Ale to zaraz znikło.
- No dobrze, muszę iść. Miło było cię zobaczyć, Francesca. - westchnął, wkładając ręce do kieszeni spodni.
Odwrócił się z zamiarem odejścia, ale Francesca złapała go za nadgarstek. Tylko po to przychodził do niej o trzeciej w nocy? Żeby wymienili kilka nic nieznaczących zdań? 
- Po co przyszedłeś, Marco?
Chciała, by teraz ją przytulił i powiedział, że tak naprawdę tęsknił jak wariat i nie potrafi przestać jej kochać, mimo błędów, jakie popełniła. Pragnęła jego zrozumienia, jego miłości, jego uśmiechów. 
Ale on nie był tym Marco, po którym mogłaby się czegoś takiego spodziewać.
- Wydawało mi się, że... - zawahał się. - Ale to już nieważne. Tylko mi się wydawało. Przepraszam jeszcze raz za to najście, Francesca. Żegnaj.
Żegnaj. To słowo zawisło w powietrzu, i wtedy Francesca zrozumiała, że dawno powinna je wypowiedzieć. Nie ma żadnego ,,na razie, Marco", nie ma ,,do zobaczenia". Ich miłość... nigdy nie była tak silna, jak jej się wydawało. Zniszczyła ją zazdrość. Wystarczył lekki powiew wiatru, by zdmuchnąć ją z powierzchni ziemi. Zostało teraz tylko wspomnienie. Bo Marco nie był tym chłopakiem, w którym się zakochała w barze karaoke. A ona nie była tą dziewczyną, którą zobaczył na stronie You-Mixu, i która zawróciła mu w głowie.
Żegnaj.

Mimo tysiąca problemów, które czyniły jej życie zagmatwanym, Ludmiła bawiła się dobrze na weselu Tomasa. Było dla niej lekkim zdziwieniem to, że to właśnie Tanja okazała się być wybranką serca Heredii, ale nie przeszkadzało jej to. Dzięki temu, że udało jej się pokonać wątpliwości co do Federico, przez całą noc bawiła się z uśmiechem na ustach. Czuła się wspaniale, mogąc go przytulać, tańczyć z nim, śmiać się. Tylko sprawa Naty odrobinę psuła jej humor, ale starała się tym nie przejmować. Natalia była dorosła i sama podejmowała decyzje. Jeśli stwierdziła, że życie z dala od przyjaciół, samotne życie, będzie dla niej najlepsze, to... Chyba nikt nie powinien jej zmuszać do zmieniania decyzji. 
Niestety zauważyła, że nie wszyscy bawili się tak dobrze jak ona. Leon i Violetta najwyraźniej odbyli jakąś poważną rozmowę, bo Violetta wybiegła tak szybko, że pewnie nikt oprócz Ludmiły jej nie zauważył, a Leon po przesiedzeniu na krześle kilku kolejnych godzin, wrócił do domu. Francesca z kolei połowę czasu spędziła na wgapianiu się w ścianę, by później nagle gdzieś zniknąć.
- Mogę wejść? - rozmyślania Ludmiły przerwał głos Federico.
Pokiwała głową z lekkim uśmiechem. Federico zamknął za sobą drzwi jej mieszkania i wszedł do środka niepewnym krokiem. 
- O czym tak rozmyślasz? - zapytał, siadając naprzeciw niej w miękkim fotelu.
Westchnęła cicho.
- O Naty, o Leonie, o Violetcie, o wszystkich. - powiedziała, skubiąc wystającą nitkę swojego skosmaconego swetra. - Wczoraj dużo się działo.
Federico pokiwał głową. 
- Tak. Diego pokłócił się z Violettą, a później Leon za nią poszedł, więc coś się musiało wydarzyć. No i najwyraźniej między Maxim a Naty też coś zaszło, bo nie pojawiła się na weselu, a w parku ją widziałem.
Ludmiła przymknęła powieki i odchyliła głowę. Miała nadzieję, że wesele Tomasa będzie dobrą okazją do zjednoczenia wszystkich, ale sprawy się tylko bardziej pokomplikowały. 
- Wydaje mi się, że dobrze by było pogadać z Maxim. - zaproponowała po chwili, patrząc Federico w oczy. - Był taki wesoły, ale Naty musiała coś mu powiedzieć.
Federico uśmiechnął się delikatnie i wstał z miejsca, by usiąść obok Ludmiły. Jego bliskość odrobinę ją speszyła, ale starała się nie dać tego po sobie poznać. Może i dała ich znajomości drugą szansę i zdecydowała, że nie będzie przed nim uciekać, ale... Mimo wszystko to był Federico, i odrobinę przerażały ją uczucia, jakie w niej wzbierały w jego obecności. 
- Rumienisz się, wiesz? - zachichotał cicho. - Wyglądałaś wczoraj pięknie, ale dzisiaj zwalasz z nóg, Lu.
Otworzyła usta, ale nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Spojrzała na swój o kilka rozmiarów za duży sweter i przetarte dżinsy. Nie zdążyła zrobić żadnego makijażu, na dodatek jej włosy były splątane. W takim wydaniu zwala go z nóg?
- Przecież wyglądam strasznie. - wymamrotała.
- Wcale nie. - zaprotestował, odgarniając jej włosy z twarzy. - Nie potrzebujesz tych wszystkich ozdóbek, by być najpiękniejszą dziewczyną na świecie. 
Uśmiechnęła się do niego, ale nic nie powiedziała. Kiedyś potrafiła znaleźć odpowiedź na wszystko, bo tamta Ludmiła nigdy nie była skrępowana. Ale teraz... Wszystko było inaczej. 
Nagle zorientowała się, że Federico jest bliżej, niż był przed chwilą. Czuła na policzku jego ciepły oddech. 
- Fede, znowu to robisz. - wyszeptała, odsuwając go od siebie. - Zdajesz sobie z tego sprawę, czy to już nałóg? 
Federico zaśmiał się cicho i odsunął się od niej o kilka centymetrów, wznosząc oczy do góry.
- Oj, Lu, musisz się tak zawsze o wszystko czepiać? - westchnął. - Gdybym się nie kontrolował, to bym się dawno na ciebie rzucił. Jestem kulturalny i trzymam emocje na wodzy.
Przygryzła wargę, by się nie roześmiać, ale niestety na niewiele się to zdało. Wybuchła gromkim śmiechem. Federico był takim typem człowieka, który nawet mówiąc coś mało taktownego i zawstydzającego potrafi rozbawić. I właśnie dlatego kilka lat temu się w nim zakochała, chociaż nikt - nawet ona - się tego nie spodziewał. Bo przecież on był przyjacielem Violetty, dobrym i uczynnym, a ona supernową Ferro. Byli z dwóch całkiem różnych światów.
- Jesteś idiotą, Pasquarelli. - wymamrotała, nadal chichocząc. 
- Ale kulturalnym. Pamiętaj o tym, gdy znów znajdę się za blisko ciebie. - poruszył znacząco brwiami.
Ludmiła pokręciła z rozbawieniem głową, przygładzając potargane włosy. Rzuciła okiem na zegar wiszący na przeciwległej ścianie - wskazywał godzinę dwunastą. Za niecałe czterdzieści minut powinna być w studiu nagraniowym. Westchnęła cicho i podniosła się z  miękkiej kanapy.
- Za chwilę muszę wyjść. - oznajmiła, patrząc na Federico. 
- Mogę iść z tobą? - zapytał, uśmiechając się niczym pięciolatek, który prosi o lizaka.
Otworzyła usta, by coś powiedzieć, ale zaraz je zamknęła. Nie wiedziała, co powinna zrobić. Z jednej strony obiecała sobie, że już nie będzie przed nim uciekać, ale i tak ingerował w jej życie już wystarczająco. Czy to, by zabierała go ze sobą do pracy, nie było już lekką przesadą? W końcu nie byli parą. Przez cztery lata nie mieli kontaktu i - chociaż rozumieli się nadal bez słów - nie byli także przyjaciółmi. Mogła go na razie nazwać swoim dobrym, starym znajomym z czasów młodości. 
- Nie musisz nic robić wbrew sobie, Ludmiła. Jeśli chcesz, to sobie teraz pójdę.
Pokręciła głową, łapiąc go za rękę. Dlaczego tak wszystko komplikowała? Jej uczucia do Federico nadal się gdzieś tam tliły. On także najwyraźniej ciągle coś do niej czuł. A więc... Czemu się tak zachowywała?
- Wiesz co? Jedno się nie zmieniło - nadal trochę boję się uczuć. - zaczęła, patrząc mu w oczy. - Ale naprawdę bardzo chcę być twoją przyjaciółką, Federico. 
Zabawne, Lu. Przyjaciółka.
- A nie kimś więcej? - uniósł jedną brew, ściskając jej dłoń.
Parsknęła śmiechem i odwróciła wzrok. Oczywiście, że chciała być kimś więcej. Zawsze tego chciała. Zawsze ją przyciągał, zawsze sprawiał, że się jąkała i rumieniła, zupełnie jak nie ona. 
- Po co o to pytasz? Przecież znasz odpowiedź.
- Lu, zawsze byłaś taka tajemnicza... - wymamrotał, odgarniając jej włosy za ucho. - Ale przede mną nigdy nic nie udało ci się ukryć. Zabawne, prawda?
Miał rację. Była dla niego jak otwarta księga. Potrafił wyczytać wszystko z jej oczu, z jej twarzy. 
Nic już nie powiedziała. Czekała na jego kolejny ruch. W końcu ją pocałował, po krótkiej chwili wahania. Nie mogła zrozumieć, czego się bała, dlaczego przed nim uciekała. Dlaczego kiedykolwiek pozwoliła mu uciec. 

Leon próbował nie dać po sobie poznać, jak bardzo boli go to, co wydarzyło się między nim a Violettą. Spotkał się z Federico, a później wraz z Maxim odwiedzili Ludmiłę w studiu nagraniowym, gdzie pracowała nad swoją pierwszą płytą. Przez półtorej godziny zachwycali się jej piosenkami, które naprawdę były bardzo dobre, a następnie wybrali się do kawiarni na kawę. Lu w pewnym momencie zauważyła Camilę i w gronie dawnych znajomych spędzili wieczór. Leon uśmiechał się, opowiadał kawały i sprawiał wrażenie wesołego. 
Ale serce mu pękało przez powracające raz po raz wspomnienia poprzedniego wieczora.
Powiedziała, że już może się poddać. Nie miał pojęcia, co stało się z jej wytrwałością. Kiedyś dążyła do celu mimo niepowodzeń, póki nie udało jej się osiągnąć tego, o czym marzyła. Była wtedy niewinną Violettą, która mało wiedziała o życiu. A teraz? Międzynarodowa gwiazda muzyki, starsza i bogatsza o nowe doświadczenia, ale jednak... Coś straciła w drodze na szczyt.
Usiadł na miękkiej kanapie i ukrył twarz w dłoniach. Ten dzień był dla niego męczący. Zbyt dużo fałszywych uśmiechów. Zdawał sobie sprawę z tego, że wszyscy i tak wiedzą o tym, że coś się wydarzyło między nim a Violettą. Ale przecież wcale nie musiał im pokazywać, że panienka Castillo rozstrzaskała resztki jego nadziei, połamała jego serce na tysiące kawałków. W ogóle nie powinien mieć nadziei na cokolwiek dobrego w związku z nią. Gdy chodziło o Violettę, zawsze pojawiały się jakieś problemy. W tym wypadku problemem była ona sama. Jej strach i niepewność. 
Usłyszał przypadkiem całą jej rozmowę z Diego i wiedział, że Fernandez oskarżył Violettę o zdradę, chociaż nie miał żadnych dowodów. Tylko to jedno zdjęcie, na którym przecież nic takiego znaczącego się nie dzieje. Wtedy tylko odgarniał jej mokre włosy z twarzy. Może i miał wielką ochotę ją pocałować, przytulić, cokolwiek, ale nic z tych rzeczy nie zrobił. Chociaż, z drugiej strony trochę rozumiał Diego. W końcu Violetta nie darzyła go prawdziwymi uczuciami. Już cztery lata temu, gdy się pojawił w ich życiu po raz pierwszy, Leon wiedział, że Viola jest jedynie zauroczona buntowniczym stylem bycia Diego. I mimo, że powtarzała mu, iż tylko jego kocha, zdawał sobie sprawę z jej uczuć. Nie było dla niego zaskoczeniem, gdy niedługo po jej wyjeździe w gazetach zaczęły się pojawiać wzmianki o jej romansie z Fernandezem. Lubiła go, bo był inny. Ale nigdy go nie kochała. Mógł to wyczytać z jej oczu.
Czy ona któregokolwiek z nas kiedykolwiek kochała? Tomas, ja, potem Diego... Może wszyscy byliśmy tylko przelotnymi zauroczeniami. I może wszyscy obdarzyliśmy ją uczuciami, których ona nie odwzajemniła. 
Ale w takim razie dlaczego wtedy, na tarasie, patrzyła na niego tak, jakby żałowała wszystkiego, co się stało? Dlaczego go całowała, dlaczego go przytulała? Dlaczego płakała?
Jego rozmyślania przerwał dźwięk telefonu. Podniósł się z ciężkim westchnieniem z kanapy, spodziewając się połączenia od Fede czy Maxiego. Ale na ekranie widniał napis ,,numer nieznany". Violetta? Przestań sobie robić nadzieję!
- Słucham?
- Nie wierzę, że do ciebie dzwonię... - w słuchawce rozległ się zirytowany głos. - Tutaj Diego Fernandez. Słuchaj, Verdas, Violetta właśnie się spakowała i pojechała na lotnisko. Powiem ci tak: kocham ją, mimo tego, że ona mnie nie, i nie chcę, by była nieszczęśliwa. Wiem, że kocha ciebie, i chociaż mam wielką ochotę obić ci facjatę, informuję cię, że jej samolot wylatuje za godzinę. Nie mam pojęcia, gdzie się wybiera. Nikt nie ma pojęcia, więc, jeśli kochasz ją tak bardzo, jak ona ciebie, to jedź na lotnisko i ją powstrzymaj. Bo możesz już nie mieć drugiej szansy.
Od nadmiaru informacji zakręciło mu się w głowie. Przytrzymał się stolika i wziął głęboki oddech. Przez ostatnie kilka tygodni starał się przyjąć do wiadomości to, że on i Violetta nie dostaną swojego szczęśliwego zakończenia . Ale myśl o tym, że mógłby już nigdy jej nie zobaczyć, bo nie walczył o nią do końca, była zbyt przytłaczająca, by znów się poddał. 
- Dlaczego ona chce wyjechać? - musiał się upewnić.
- Myślę, że obaj doskonale to wiemy. - westchnął Diego. - Próbuje uciec od problemów. Powiedziała mi, że chce być wreszcie szczęśliwa. Ale to bzdura, bo...
- Bo nigdzie nie będzie tak szczęśliwa, jak tutaj. - dokończył za niego Leon.
W słuchawce rozległ się śmiech Diego.
- Właśnie. Jedź już po nią. Nie trać czasu.
Leon podziękował pospiesznie za telefon i rozłączył się. Przez chwilę się wahał - nawet jeśli ją znajdzie, ona najprawdopodobniej go odrzuci. Ale przecież nie mógł pozwolić jej wyjechać na drugi koniec świata, nie mógł z niej zrezygnować. Zadała mu tyle bólu, ale jednocześnie była najlepszym, co go w życiu spotkało. Pamiętał wszystkie te uśmiechy, wyśpiewane piosenki i piękne chwile, jakie z nią kiedyś dzielił. Byli naprawdę szczęśliwi, dopóki nie pojawiły się problemy. Może po prostu powinni przestać od nich uciekać i zacząć stawiać im czoło. Razem. Ramię w ramię. 
Szybko założył kurtkę i buty. Pewnie w innej sytuacji zacząłby się zastanawiać, dlaczego Diego Fernandez mu pomaga, ale nie miał na to czasu. Rozumiał go po części - facet naprawdę kochał Violettę. I jeśli miał na tyle odwagi, by oddać ją komuś innemu tylko po to, by była szczęśliwa, to musiał być naprawdę równym gościem.
Chłodne powietrze uderzyło go w twarz, gdy wyszedł z budynku. Wsiadł do samochodu i ruszył z piskiem opon, kierując się w stronę najbliższego lotniska. Miał nadzieję, że uda mu się znaleźć Violettę na czas. Co z tego, że powiedziała mu to, co powiedziała. Co z tego, że się zmieniła i nie chciała z nim być. Poprzedniego wieczoru oboje popełnili kilka błędów. Cztery lata temu także. A ona zawsze była taka... niewinna i delikatna. Wiedział, że musi wziąć sprawy w swoje ręce, by dostać to upragnione szczęśliwe zakończenie. 
Nadzieja powróciła do jego serca, i to wszystko dzięki Fernandezowi, który powiedział kilka istotnych słów. ,,Wiem, że kocha ciebie" - a przecież Diego tak dobrze znał Violettę. Niemal tak dobrze jak sam Leon. Nie rzucał raczej słów na wiatr. Nie w tak ważnej, nie tylko dla Leona, ale także dla niego, sprawie. 
Cudownie było znów mieć nadzieję i wolę walki. Cudownie było wiedzieć, że nie warto się poddawać.

Camila, podobnie jak Ludmiła, była przekonana, że wesele Tomasa odegra znaczącą rolę w życiu każdego z jej dawnych przyjaciół. Miała nadzieję, że wszyscy wreszcie się pogodzą i zapomną o przeszłości. Niestety. Wszystko poszło nie tak, i chyba ich relacje tylko bardziej się pokomplikowały. Było kilka momentów, jak na przykład śpiewanie z Francescą i Ludmiłą, kiedy myślała, że jest jakaś iskierka nadziei, ale ostatecznie... Nic nie było lepiej. Na dodatek całą noc musiała odpędzać od siebie Broadwaya i jego nieudolne zaloty. Z Sebastianem, który naprawdę ją zaintrygował, udało jej się porozmawiać zaledwie pięć minut.
Oczywiście dopiero kolejnego dnia, gdy znalazła w kieszeni karteczkę z napisem ,,Sebastian", pod którym widniał numer telefonu, zdała sobie sprawę z komizmu sytuacji. Chłopak należący do zespołu ,,Rock Bones", który kiedyś także współpracował z You-Mixem, miał na imię Sebastian. Intrygujący mężczyzna z wesela Tomasa był oczywiście zupełnie inną osobą, ale pod paroma względami przypominał jej dawną sympatię. Był uroczy i uwodzicielski, prawił jej komplementy i sprawiał wrażenie tajemniczego.
- A mówiłam, że wyrwiesz jakiś smakowity kąsek! - rozległ się rozemocjonowany głos Julii, która właśnie wparowała do mieszkania Camili.
Camila schowała do kieszeni spodni kartkę, która tak rozweseliła jej koleżankę.
- Nie wyrwałam żadnego kąska. - prychnęła, rumieniąc się. - Nie wiem nawet, skąd to mam.
Julia roześmiała się i uniosła znacząco brwi.
- Musiało się dużo dziać, skoro nic nie pamiętasz, kochana!
Cami rzuciła w nią poduszką, gromiąc ją wzrokiem. Owszem, Sebastian ją zaciekawił, spodobał jej się. Ale przypomniał jej o niefortunnym zauroczeniu sprzed lat. Czy to był jakiś znak? Przecież nie mogła zakochać się w facecie, który przypomina jej eks. 
- No dobra, poznałam kogoś. - westchnęła, a Julia pisnęła radośnie. - Ale on ma na imię Sebastian. To imię chłopaka, za którym latałam jeszcze w czasach Studia.
- Latałaś?
- Byłam wtedy z Broadwayem. - spuściła wzrok, przygryzając wargę. - Ale Seba był taki... zupełnie inny. Potrzebowałam trochę szaleństwa, a związek z Brodueyem robił się monotonny.
Julia zrobiła wielkie oczy i usiadła obok Cami na kanapie.
- Chcesz powiedzieć, że zdradzałaś Broadwaya? - w oczach Julii zatańczyły iskierki zaciekawienia.
Camila pokiwała powoli głową. Nigdy nie była z tego dumna. Kiedyś naprawdę zakochała się w Broadwayu, chociaż teraz już nie miała pojęcia, dlaczego. Uczucia, jakie do niego żywiła, zaczęły się wypalać jeszcze w czasach uczęszczania do Studia. A Sebastian pojawił się tak nagle, i okazało się, że jest kimś, kto może jej zapewnić odrobinę adrenaliny. Zabierał ją na szalone randki i mówił jej, że jest najpiękniejsza na świecie. 
- On nigdy się nie dowiedział. - odgarnęła włosy z twarzy. - A Sebastian po kilku tygodniach pokazał swoje prawdziwe oblicze. Był obłudny i złośliwy. Chciał wszystko powiedzieć Broadwayowi, bo był dumny z tego, że udało mu się poderwać zajętą dziewczynę.
Julia położyła dłoń na ramieniu zdenerwowanej Camili. Widziała, jak wiele kosztuje ją mówienie o błędach przeszłości. 
- Ale przecież ten Sebastian, którego poznałaś wczoraj, nie jest tamtym sprzed lat. - powiedziała uspokajającym głosem. - To tylko imię. Nie możesz żyć przeszłością, bo zniszczysz przyszłość. Nie rezygnuj z tego faceta, jeśli ci się spodobał, Cami.
Camila uśmiechnęła się delikatnie do Julii. Nadal nie była przekonana co do rozwijania jej znajomości z Sebastianem. Wydawał się być kimś miłym i szarmanckim, ale kto wie, co ukrywał pod tym uroczym uśmiechem. Aż za dobrze wiedziała, że ludzie uwielbiają nosić maski. 
- Jeśli nie spróbujesz go poznać, to nigdy się nie dowiesz, czy rzeczywiście jest taki zły, jak go o to podejrzewasz. - przerwała jej rozmyślania Julia.
Cami roześmiała się cicho. Julia czasami dosłownie czytała jej w myślach. 
- No dobrze. Zadzwonię do niego dziś wieczorem. 
Łatwiej powiedzieć, niż zrobić, pomyślała. Ale zdecydowała się, że wreszcie zrobi coś ze swoim życiem. Przezwycięży strach przed niepowodzeniem i da szansę Sebastianowi. A może nawet spróbuje porozmawiać z Ludmiłą lub Maxim i razem odbudują dawną przyjaźń.

Naty zawsze była wyjątkowo wrażliwa i niepewna siebie. Dużo czasu zajęło jej przezwyciężenie tych cech. Stała się przebojowa i niepodatna na uczucia, chociaż wiele ukrywała w swoim wnętrzu, nie przyznając się do tego nawet samej sobie. Była dumna z tego, kim się stała, dopóki nie wróciła do Buenos Aires. Mogła się tego spodziewać, w końcu było to miasto wspomnień. Przez urywki szczęśliwych chwil przeżytych w tym miejscu, które powracały do niej raz po raz, nie mogła już żyć tak, jak się tego nauczyła przez te cztery lata. Coraz częściej zastanawiała się, czy przypadkiem odrzucenie miłości, przyjaźni i wszystkich innych uczuć było dobrym pomysłem. 
Wiedziała, że Maxi ma rację, mówiąc, że miłość jest warta cierpienia. I Ludmiła także miała słuszność, namawiając ją do zapomnienia o ranach przeszłości. Ale Naty była uparta i nie potrafiła przyznać się do tego, że popełniła błąd i zmarnowała kilka lat swojego życia na nic nie znaczące błahostki, na odrzucanie od siebie pięknych uczuć. 
Rozczarowanie w oczach Maxiego i ból wymalowany na twarzy Ludmiły sprawiły, że w Naty coś pękło. Pierwszy raz od dłuższego czasu pozwoliła sobie myśleć o tym, że jest idiotką i była ślepa, odrzucając uczucia. Dopuściła do siebie prawdę, i sprawiło jej to tak wielki ból, że miała ochotę zapaść się pod ziemię i już nigdy nie musieć oglądać świata. Zbłądziła. I nie wiedziała, jak ma powrócić na dobrą drogę.
Poza tym, dopiero pod wpływem tego wielkiego bólu, który zawładnął jej sercem, uświadomiła sobie, że jej życie stoi w miejscu. Wróciła do Buenos, ale nie zdobyła się na odwiedzenie Studio, swoich rodziców, dawnych znajomych. Nie znalazła sobie żadnej pracy, tylko siedziała w domu i od czasu do czasu wychodziła na imprezy, by odreagować stres. Była zbyt oszołomiona wspomnieniami, by ruszyć się z miejsca.
Nigdy się do niczego nie nadawałam. Ludmiła mówiła mi, że nie jestem nic warta, i miała cały czas rację. Gdybym tylko jej posłuchała i dała sobie spokój z wmawianiem sobie, że jestem stworzona do wielkich rzeczy. Może byłabym szczęśliwsza.
      Może, może, może... Na tym właśnie polegało jej życie. Na gdybaniu. I ranieniu wszystkich dookoła. 

Jak pewnie się domyślacie, rozdziały będą się teraz pojawiały rzadko. Obiecałam, że dokończę tą historię i mam zamiar to zrobić, nie martwcie się. Nie wiem, kiedy mi się to uda, ale to nie ważne. Mam nadzieję, że Wam się szybko nie znudzę ;) Obserwujcie moje blogi, bo mam dla was niespodziankę, nad którą pracuję już od początku wakacji i nie mogę jej za nic skończyć, bo chcę, by wszystko było idealnie. A więc do kolejnego rozdziału (mam nadzieję, że ten Wam się podobał) i pamiętajcie, że Was kocham! <3
Buziaki, M. ;*

niedziela, 17 sierpnia 2014

Season 2 - Prologue - ,,I'm still learning the road between..."


,,I'm still learning the road between..."
- Lucy Hale - ,,Road Between"

     Ludmiła Ferro była wredną jędzą, to prawda. Ale nie była ślepa - widziała szczęście promieniujące od nich wszystkich. I wcale nie chciała tego niszczyć. Nie wtrącała się w związek Leona i Violetty, bo wiedziała, że darzą się oni prawdziwym uczuciem. Nie docinała Natalii, bo zdawała sobie sprawę z tego, że jej dawna przyjaciółka jest szczęśliwa pośród swoich nowych znajomych. Owszem, rzucała nadal kąśliwe uwagi w kierunku Camili i Francesci czy Maxiego, ale to były niewinne żarciki, którymi oni i tak się nie przejmowali. Nadal była tą samą Ludmiłą, jaką wszyscy znali, ale jednocześnie odrobinę zmieniła swoje postępowanie. Tam, gdzie widziała prawdziwe uczucia, nie wtrącała swoich trzech groszy. 
     Ten pamiętny dzień, kiedy dotąd nierozłączne przyjaciółki się pokłóciły, był przełomem także dla niej. Wtedy, docinając zdenerwowanej Francesce, czuła zazdrość. Bo Camila próbowała uspokoić przyjaciółkę, chociaż ta nie obiecywała jej nic w zamian. Miały prawdziwą przyjaźń. A ona mogła tylko przyglądać się wszystkiemu z boku, wyobrażając sobie, jakby to było, gdyby i ona miała przyjaciółkę od serca.
     Och, gdyby wtedy nie wspomniała o Tanji, to może... Może wszystko potoczyłoby się inaczej. Może Francesca, zamiast w złości docinać zapłakanej Violetcie, objęłaby ją i pocieszyła, jak zawsze. Może Camila i Natalia dołączyłyby się do zbiorowego uścisku i kolejnego dnia sytuacja wróciłaby do normy. Może wszyscy skończyliby szkołę, nadal się przyjaźniąc, i chociaż później każdy odszedłby we własną stronę, wspominaliby wspólne chwile z uśmiechami na ustach. Spotykaliby się od czasu do czasu i dzielili doświadczeniami życiowymi. 
     Może nic by się nie rozpadło. 
     Może cztery lata później nie dręczyłyby ją te cholerne wyrzuty sumienia.
- Przecież to nie była moja wina. - powiedziała sama do siebie, obgryzając nerwowo paznokcie. - To się po prostu zdarzyło. 
     Oszukiwała samą siebie. To była po części jej wina. Wszystko schrzaniła.  Ale możesz spróbować to naprawić!
     Westchnęła pod nosem, zapadając się głębiej w miękkim fotelu. Na co jej się miały zdać głupie przemyślenia, skoro niemal wszystko, co stało się na weselu Tomasa, dowodziło temu, że zapowiada się rychłe złe zakończenie? Na horyzoncie nie było widać nic oprócz ciemnych chmur zwiastujących burzę. Żadnego słońca. Żadnego happy-endu. 
     Ale przecież teraz... Wszyscy jesteśmy tutaj, w Buenos Aires, mieście wspomnień. Czuję ogień, widzę iskrę. Może wszystko naprawimy właśnie teraz. 
     Ludmiła nie zdawała sobie nawet sprawy z tego, że ma całkowitą rację. I że grupka dawnych przyjaciół pozostawi po sobie jeszcze wiele w Buenos Aires, mieście wspomnień. 

Witam! 
Oto prolog kolejnego części tego opowiadania. Bardzo się starałam, a i tak nie wyszło tak, jak miało wyjść. Wiem, że prolog tak naprawdę niewiele wnosi do fabuły i nic nie wyjaśnia. Ale chciałam pokazać, że Ludmiła ma nadzieję i chce wszystko naprawić, bo w końcu to ona jest tutaj główną bohaterką. 
Pierwszy rozdział powinien pojawić się za jakiś tydzień, może wcześniej.
Kocham Was i dziękuję za wszystko. 
Buziaki, M. ;*

niedziela, 10 sierpnia 2014

Season 1 - Epilogue - ,,Si dices mi nombre te voy a encontrar..."

  
,,Si dices mi nombre te voy a encontrar..."
                                                                                                    - Violetta - ,,Algo se enciende"

      Kończył się kolejny upalny dzień w Buenos Aires. Ludmiła Ferro spakowała rzeczy do swojej dużej i eleganckiej torebki, po czym skierowała się do wyjścia ze Studio On Beat. Jej usta wygięły się w przebiegłym uśmieszku. Była zadowolona, bo słyszała, że Violetta nie ma jeszcze ani kawałka układu, które obie miały przygotować na zajęcia z Gregorio. Z kolei ona cały wieczór pracowała nad swoim i była dumna ze swojej ciężkiej pracy. 
      Przechodziła właśnie obok sali śpiewu, w której zawsze odbywały się zajęcia z Angie, gdy usłyszała czyjś głos. Zdziwiło ją to, bo o tak późnej godzinie zazwyczaj nikogo nie było w Studio. Zajrzała ukradkiem do pomieszczenia i zobaczyła Angie, a zaraz obok niej zarys profilu Violetty. 
- Widzisz, Angie, tu nawet nie chodzi o to, że nie mogę niczego napisać... - mówiła Violetta. - Ja po prostu... Wszystko wydaje mi się takie... do niczego. 
       Angie położyła dłoń na ramieniu Violetty i uśmiechnęła się delikatnie.
- Ale te kilka wersów, które mi zaproponowałaś... - zaczęła. - Są genialne, Violu. Idealnie dopełniają tę piosenkę.
        Violetta westchnęła przeciągle.
- Zaśpiewaj. - zażądała Angie. - No, dalej. 

Si te sientes perdido en ningun lado
Viajando a tu mundo del pasado
Si dices mi nombre yo te ire a buscar

     Wtedy Angie do niej dołączyła, grając na keybordzie melodię, której Ludmiła nigdy wcześniej nie słyszała.

Es tan fuerte lo que creo y siento
Que ya nada detendra este momento
El pasodo es un recuerdo
Y los sueńos crecen siempre creceran

Ya veras que algo se enciende de nuevo
Tiene sentido intentar 
Cuando estamos juntos
Algo se enciende de nuevo
Tiene sentido intentar 
Cuando estamos juntos

Podemos sonar

- Ta piosenka jest wspaniała, Angie. - powiedziała Violetta.
       Ludmiła przewróciła oczami. ,,Wiecznie się tylko podlizuje..."
- ,,Coś się znowu rozpala" - zamyśliła się Violetta. - Masz na myśli to, że z iskry powstaje płomień, ale nie pierwszy raz, tak? W sensie, coś zgasło, ale nagle znów wybuchło ogniem?
       Angie przytaknęła, wpatrując się w klawisze keyboardu.
- Ogień jest tutaj symbolem uczucia. - powiedziała kobieta. - Jeśli jesteśmy razem i próbujemy, ogień znów wybucha. Jest taki ogień, którego nie możemy ugasić na dobre, który, mimo tych chwil, gdy pozornie przygasa, nigdy nie znika. Wiecznie płonie. Tym ogniem jest właśnie uczucie. 
      Violetta uśmiechnęła się do swojej ciotki.
- ,,Jeśli czujesz się zagubiony, wypowiedz moje imię, a pójdę cię szukać" - wyrecytowała słowa piosenki. - To piękna definicja przyjaźni i miłości, Angie. Mimo chwil zagubienia, przyjaciele zawsze po siebie wracają. 
- Tak - przyznała jej rację Angie. - Zawsze. - to ostatnie słowo wypowiedziała tak cicho, że Ludmiła ledwo je usłyszała.
        Ale na zawsze je zapamiętała.

       Przebudziła się gwałtownie i poderwała na równe nogi. Blond włosy przykleiły jej się do policzków i czoła, cała była zlana potem. Rozejrzała się po pokoju pogrążonym w półmroku. Zegar wskazywał godzinę szóstą nad ranem - dopiero niecałe dwie godziny temu wróciła z wesela Tomasa. Federico ją odwiózł i podprowadził pod same drzwi. 
        Dziwny sen...
     No tak. Sen. A raczej wspomnienie. Do tej pory nie myślała o tej rozmowie, którą podsłuchała tak dawno. Coś jednak najwyraźniej kazało jej sobie o niej przypomnieć. Coś się znowu rozpala... Te słowa idealnie odnosiły się do sytuacji, w jakiej obecnie znajdowała się grupka dawnych przyjaciół. Ludmile wydawało się, że rzeczywiście jakaś iskierka nadziei tli się w sercach jej dawnych wrogów - przyjaciół - nieważne. Gdy śpiewała z dziewczynami ,,Veo Veo", gdy patrzyła na Violettę co chwilę zerkającą na Leona, gdy przyglądała się łzom w oczach Natalii czy uśmiechom Maxiego. 
      Wypowiedz moje imię, a pójdę cię szukać. 
     Przypomniała sobie zamyśloną i nieobecną Fracescę, zrozpaczoną Natalię, zagubionego Leona i zapłakaną Violettę. Podczas tego wesela była świadkiem tak wielu przełomów i uczuć, tak wielu emocji... 
     Ten ogień już wybuchł. Nigdy nie zgasł, tylko czekał. A teraz... Cóż, może najpierw musi zostawić po sobie same zgliszcza, spalić wszystko na swojej drodze, byśmy mogli odbudować to, co kiedyś było piękne? 

Witajcie.
Nie jest to epilog całego opowiadania, tylko pierwszej części. Za jakiś tydzień-dwa tygodnie powinien się pojawić prolog drugiej części.
Dziękuję Wam za to, że przez te kilkanaście rozdziałów byliście ze mną i komentowaliście moje wypociny. Ta historia jest dla mnie naprawdę ważna. Jeszcze raz dziękuję, kochani.
No to co? Do następnego! Mam nadzieję, że nie skopałam tego epilogu i nadal będziecie mnie czytać. 
Buziaki, M. ;*

wtorek, 5 sierpnia 2014

Chapter 10 - ,,Descubrí que el sentimiento, es una luz que no puedes apagar..."


,,Descubrí que el sentimiento, es una luz que no puedes apagar..."
- Violetta - ,,Descubrí"

     Maxi zaparkował samochód nieopodal otoczonego alejkami drzew parku. Miejsce to bardzo różniło się od parku obok Studio - zachwycało nie tylko pięknem przyrody, ale także majestatycznością. Ludmiła nigdy nie spodziewałaby się po Tomasie takiego ,,wyczucia" - zakładała raczej, że wybrał na miejsce swego ślubu jakiś surowy krajobraz. Ta jego narzeczona musi być uparta, pomyślała Ferro. Dobrze wiedziała, że niełatwo przekonać Tomasa do swoich racji. Mimo wrodzonego niezdecydowania, zawsze musiał on postawić na swoim, przynajmniej w czasach uczęszczania do Studio. 
     Już po kilku krokach w głąb parku dało się wyczuć uroczystą atmosferę. Zza drzew wyłoniła się po chwili piękna sceneria. Wszystko było przystrojone kolorowymi kwiatami, krzesła ustawione w kilku równych rzędach były nieskazitelnie białe, a droga, którą miała przemierzyć panna młoda, wysypana była płatkami róż. Kilka osób krzątało się między krzesłami, poprawiając to i owo, a odświętnie ubrani goście zaczynali się już powoli zbierać. 
     Ludmiła rozejrzała się nerwowo, wypatrując przystojnego Włocha. Nie wiedziała, czy chce, by się pojawił. Wiedziała tylko, że jeśli go zobaczy, może stać się dosłownie wszystko. 
- Okej, jeśli narzeczona Tomasa zaraz się nie pojawi i nie zaspokoi mojej ciekawości, to zacznę wypytywać tych ludzi, czy nie orientują się... - zaczął paplać Maxi.
     Ludmiła uciszyła go, gromiąc go wzrokiem. Właśnie zbliżał się do nich Tomas. Wyglądał bardzo elegancko w dopasowanym garniturze. Ludmiła uśmiechnęła się do niego z rezerwą, przytrzymując za ramię Maxiego, który wyrwał się do przodu, pewnie z zamiarem palnięcia kolejnego głupstwa.
- Jednak jesteście! - zawołał Tomas. - Obecność potwierdziła tylko Camila, więc nie byłem pewien. 
     Leon i Maxi uścisnęli sobie z Tomasem dłonie, wymieniając jakieś formułki grzecznościowe, a Ludmiła tylko stała z boku i uśmiechała się lekko. Tomas niewiele się zmienił od czasów Studio. Był tylko trochę wyższy i miał poważniejszy wyraz twarzy. 
- Tommy, chodź tutaj! - rozległ się nagle głos, na co Tomas przewrócił oczami.
- Muszę iść, obowiązki wzywają. - westchnął.
- W końcu zaraz się żenisz, stary! - zaśmiał się Maxi.
     Tomas zniknął gdzieś w tłumie nieznanych Ludmile gości, a Maxi i Leon wdali się w jakąś głupią męską dyskusję. Jeszcze raz rozejrzała się dookoła, ale nie dostrzegła nikogo znajomego. Gdzie on jest? Nie, przecież wcale nie chciała, żeby przyszedł. Unikała go tyle czasu... Nie mogła zaprzepaścić tylu starań jednym spojrzeniem w jego stronę, jednym gestem czy słowem. A wiedziała doskonale, że jeden mały błąd i on odczyta wszystko z jej oczu. 
     Tak bardzo pragnę...
- Ciao!
- Hej, Fede! - Maxi uśmiechnął się szeroko. - No proszę, proszę, Pasquarelli w garniturze!
     Serce jej zamarło. Nie patrz na mnie, nie patrz na mnie, błagała go w myślach. Oddalała się powoli, starając się nie zwracać na siebie uwagi.
     Tak bardzo pragnę...
     Ale jednak spojrzał, spojrzał, a ona już nie mogła oderwać wzroku od jego czekoladowych oczu. I czekała.
    Tak bardzo pragnę miłości.

     Stała dosłownie kilka kroków od niego. Wyglądała olśniewająco w czerwonej sukience i rozpuszczonych luźno włosach. Błyszczała. Nie, płonęła. Widział ogień w jej oczach. Czuł, że musi do niej podejść, że potrzebuje tego ognia, by przetrwać. Całkiem zignorował Leona i Maxiego, i postąpił dwa kroki naprzód. Jej wyraz twarzy mówił mu, że chciała się cofnąć, ale nie dała rady. Stała ciągle w tym samym miejscu, a on zbliżał się, czując coraz wyraźniej, że Ludmiła Ferro to czysty ogień. 
     Płonę.
- Cześć. - nuta niepewności, która wkradła się do jej głosu, dała mu nadzieję.
     Podszedł jeszcze bliżej.
- Witaj, Ludmiła.
     Patrzyła na niego spod zmrużonych powiek, nie okazując prawie żadnych emocji. Jej twarz była obojętna. Ale oczy płonęły.
- Pięknie wyglądasz. - powiedział, uśmiechając się do niej delikatnie.
     Odwróciła na chwilę wzrok, jakby zawstydzona. 
- Wiem. - wyszeptała, unosząc kąciku ust w tajemniczym uśmiechu.
     Ostatnie dni wyleciały mu z głowy, zniknęły, a zastąpił je obraz tego uśmiechu, rozpalającego wszystkie zmysły. Czy to możliwe, żeby jednym gestem zabierała całe cierpienie? - zapytał samego siebie. Bo w jego sercu tkwił cierń odrzucenia, a ona tylko się uśmiechnęła i wszystko, co złe, nagle odeszło w zapomnienie.
- Chodźcie, zaczyna się. - z dziwnego transu wyrwał ich głos Maxiego.
     Ludmiła rzuciła mu jeszcze jedno spojrzenie, po czym razem z innymi gośćmi skierowała się do ustawionych w równych rzędach krzeseł. Obserwował dokładnie, jak wybiera miejsce drugie z kolei i zakłada nogę na nogę. Odrzuciła swoje długie włosy na plecy i zerknęła na niego ledwo zauważalnie. 
     Federico pokręcił głową z uśmiechem i usiadł obok niej.
     Jeśli jej miłość będzie płonąć takim ogniem, to chcę ją kochać już zawsze. 

     Wbrew sobie wypatrywał jej słodkiej twarzyczki w tłumie elegancko ubranych gości. Nie miał pojęcia, jak zareaguje, jeśli ona rzeczywiście się pojawi, ale - jak kompletny palant, bo przecież go odrzuciła - tęsknił za nią. I chociaż doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że Violetta prawdopodobnie przyjdzie z Diego, swoim chłopakiem, gdzieś w jego sercu tliła się nadzieja na szczęśliwe zakończenie. 
- Cześć, Leon. - usłyszał szept tuż przy sobie i odwrócił głowę. 
     Camila usiadła obok niego, uśmiechając się delikatnie. Była ubrana w ładną niebieską sukienkę, która podkreślała kolor jej falowanych włosów. Leon odwzajemnił jej uśmiech. Po chwili pojawił się także Brodway.
- Hej. - przywitał się z Leonem i resztą. - Witaj, Camilo. - zwrócił się po chwili do Torres oficjalnym tonem, ujmując jej dłoń i składając na niej pocałunek.
    Maxi parsknął śmiechem, na co Broadway rzucił mu mordercze spojrzenie. A Camila otworzyła usta, ale nic nie powiedziała. Ludmiła przechyliła się odrobinę, by dobrze widzieć przebieg sytuacji, to samo zrobił Federico siedzący obok niej. Broadway zdawał się tego nie zauważać, bo mrugnął zalotnie do Camili i uśmiechnął się szeroko.
- To może być lepsze niż dobra telenowela - zachichotała cicho Ludmiła.
     Leon mimo niezbyt dobrego humoru uśmiechnął się delikatnie. Przynajmniej część jego dawnych przyjaciół zachowywała się... normalnie. Śmiali się i żartowali, a to przywołało wspomnienia. 
- Proszę o ciszę! - zawołał urzędnik stojący na podeście. 
     Rozmowy ucichły i po chwili rozległa się muzyka. Leon przyjrzał się Tomasowi stojącemu obok urzędnika. Uśmiechał się delikatnie i wyglądał na przejętego. Goście poruszyli się i odwrócili, więc Leon uczynił to samo. Pojawiła się narzeczona Tomasa - była to ładna blondynka, ubrana w skromną suknię ślubną. Włosy miała upięte w fantazyjny kok, a cieniutki welon spływał po jej ramionach. W rękach trzymała mały bukiecik białych kwiatów i uśmiechała się leciutko, zbliżając się do podestu, na którym stał Tomas i urzędnik.
- Czy ja jej skądś nie znam? - zapytał cicho Maxi.
     Leon zmrużył oczy. Rzeczywiście - dziewczyna kogoś mu przypominała.
- Tanja. - syknęła Ludmiła.
    Tanja. Leon dopiero po chwili, gdy bardziej się zbliżyła, dostrzegł w jej rysach ten surowy wyraz, który zawsze charakteryzował z pozoru delikatną Tanję. Jej oczy miały ten osobliwy, ciemnobrązowy kolor, prawie czarny. 
- Tomas żeni się z Tanją? - wymamrotała zdziwiona Camila. - A to ci heca.
     Ale Tanja przestała mieć dla Leona jakiekolwiek znaczenie, gdy dostrzegł wysoką brunetkę w pudrowo-różowej sukience, której w życiu by z nikim nie pomylił. Przemknęła przez alejkę, ciągnąc za sobą bruneta w eleganckim garniturze, i, nie zwracając na siebie uwagi nikogo poza Leonem, usiadła w ostatnim rzędzie.
     Odwrócił wzrok. Co z tego, że ona tu jest? Co z tego, że przyszła z Diego? Co z tego? Przecież to nie ważne. Nie ma żadnego znaczenia, czy ona tu jest, czy jej nie ma.
     Ale, niestety, to miało bardzo duże znaczenie.

     Francesca pojawiła się w parku, w którym odbywała się uroczystość, spóźniona i zdenerwowana. Po nieprzespanej nocy, podczas której rozmyślała oczywiście o Marco i rozmowie z Federico, była tak zmęczona, że kilka godzin przed podaną przez Tomasa godziną, zasnęła. Obudziła się za późno, by mogła się w spokoju przygotować, więc musiała wszystko robić w biegu. Później na dodatek utknęła w korku w centrum Buenos Aires. Biegnąc przez ładnie udekorowane alejki parku miała wrażenie, że cały świat sprzysiągł się przeciwko niej. 
     Gdy dotarła na miejsce, wszyscy goście już siedzieli na swych miejscach, a ubrana w skromną suknię ślubną blondynka zbliżała się do podwyższenia w akompaniamencie marsza weselnego. Francesca podeszła do najbliższego wolnego krzesła i usiadła, starając się nie zwracać na siebie uwagi.
      Upewniwszy się, że w żaden sposób nie przeszkodziła w uroczystej ceremonii, spojrzała na Tomasa. Wyglądał elegancko, a w jego oczach kryły się malutkie iskierki szczęścia. Bawił się nerwowo mankietem garnituru, co przypomniało Francesce, jak kiedyś w chwilach stresu obracał rzemyki na nadgarstkach. Niektóre rzeczy się nie zmieniają.
- Viola, zobacz, czy to nie jest ta dziewczyna ze Studio? Tamija? - cichy szept zwrócił uwagę Francesci.
     Odwróciła głowę i zobaczyła, że obok niej siedzi Violetta, a zaraz potem Diego Fernandez. Wcześniej nie zwróciła na nich uwagi.
- Rzeczywiście. To Tanja. - odszepnęła Violetta ze zmarszczonymi brwiami, ignorując pomyłkę Diego.
     Tanja. To imię podziałało na Francescę niczym płachta na byka. Szybko przeniosła wzrok z Violetty na pannę młodą. Tanja Rodriguez, dziewczyna, która zniszczyła wiele lat temu jej związek. Właśnie wychodzi za mąż za twoją pierwszą miłość, odezwał się wredny głosik w jej głowie. To jakaś paranoja, pomyśłała. Przecież to nie mogło dziać się naprawdę. Tanja była przyczyną wszystkich tych nieszczęść, jakie w ostatnich latach spotkały Francescę. Rozpadł się jej związek, przyjaźń, musiała wyjechać z Buenos, nigdy nie spełniła swoich marzeń o karierze piosenkarskiej, stała się zamknięta na świat i ludzi, nie potrafiła się z niczego cieszyć, została sama... I to wszystko przez to, że Tanja przyczepiła się do Marco. Chorobliwa zazdrość, jaka ogarnęła wtedy Francescę, pozwoliła jej myśleć, że nie jest wystarczająco dobrą dziewczyną, przyjaciółką, artystką... I to wszystko zaczęło się zapętlać, Francesca zatoczyła błędne koło, z którego nigdy nie udało jej się wydostać.
     Tomas Heredia i Tanja Rodriguez... Nie, chwila, zaraz już Tanja Heredia. Och, czy to mi się śni?!
      Głos urzędnika i Tomasa oraz Tanji składających przysięgę małżeńską dźwięczał jej w uszach, przyprawiając ją o mdłości. Obok niej siedziała Violetta, która właśnie zarejestrowała obecność Włoszki i przyglądała jej się wielkimi jak spodki oczami. Francesca poczuła się przytłoczona. Przytłoczona obecnością tych wszystkich ludzi i tym, że nie potrafi sobie poradzić ze wzbierającymi w niej uczuciami. Przecież kiedyś doskonale radziła sobie w takich sytuacjach. Szybko rozwiązywała wszystkie problemy, swoje i cudze. A teraz...
- Wszystko w porządku? - jej uwagę zwrócił Diego, nachylający się w jej stronę. - Jesteś trochę blada.
     Francesca spojrzała kątem oka na Violettę, która delikatnie przytaknęła Fernandezowi. Włoszka przełknęła ciężko ślinę.
- Wszystko okej. - odparła cicho, nie patrząc już na Violettę. 
     Ale nic nie było dobrze. Nie miała żadnych wiadomości od Marco, przez co nie spała po nocach, Elena się na nią obraziła już chyba na dobre, a na dodatek Tanja Rodriguez właśnie została żoną Tomasa. Jej życie powoli się rozsypywało, jedno nieszczęście poprzedzało kolejne, niczym potworne domino. 

     Natalia długo się zastanawiała nad tym, czy jest w ogóle jakikolwiek sens w tym, by pojawiła się na ślubie Tomasa. No coż, niby kiedyś był jej kolegą ze szkoły i w ogóle, ale przecież od dawna nie miała z nim kontaktu. Nigdy nie żywiła do niego jakichś głębszych uczuć. Był tylko znajomym. I miała zaryzykować... tak naprawdę wszystko, na co zapracowała sobie przez te lata, by przyjść na jego ślub? Miała zaryzykować, że na widok swoich przyjaciół i Maxiego obudzą się w niej uczucia, których nie będzie potrafiła powstrzymać? 
     Zaryzykowała. Carpe diem i do przodu, to przecież jej motto.
     Starała się utrzymywać w cieniu, by Maxi ani nikt znajomy jej nie zauważył. Było to trudne, bo patrzyła na ich uśmiechy i miała ochotę podbiec do nich i przeprosić za wszystko, co do tej pory się stało, nawet jeśli nie było to całkowicie jej winą. Przyglądała się Federico i Ludmile, którzy starali się ukrywać swoje uczucia do siebie nawzajem, ale niezbyt im to wychodziło, przyglądała się nieudolnym zalotom Broadwaya i Maxiemu, który ze wszystkiego się śmiał. Patrzyła na Leona, który co chwilę zerkał na Violettę siedzącą obok Diego, na Camilę, która wydawała się być zawstydzona zachowaniem Brazylijczyka i na Francescę, która wyglądała, jakby nie mogła uwierzyć w rozgrywające się właśnie wydarzenia. Natalia potrafiła ją zrozumieć - w końcu Tanja Rodriguez w mniemaniu Włoszki była wcielonym złem. 
     Gdy uroczyste zawarcie związku małżeńskiego przypięczętował pocałunek pary młodej, Natalia wstała z miejsca razem z resztą gości, by bić brawo nowożeńcom. Czuła się trochę dziwnie ze świadomością, że Tanja właśnie wyszła za Tomasa. To był zaskakujący zbieg okoliczności, że ta dwójka się spotkała i zakochała w sobie. 
- Naty. Jednak jesteś.
     Odwróciła się gwałtownie i zobaczyła Maxiego. Och, nie powinna pozwalać sobie na tę chwilę zamyślenia. Teraz Maxi ją zauważył i nie ma już odwrotu, musi z nim porozmawiać i...
- A zakładałeś, że mnie nie będzie? - zapytała pewnym głosem, jakby i tak znała odpowiedź.
- Masz ostatnio dosyć zmienne nastroje. - odparł Maxi, mrużąc oczy.
      Pokręciła głową. Chociaż ton jego głosu i wyraz twarzy strasznie ją irytowały,  i miała ochotę się z nim sprzeczać, to jednak tego nie zrobiła. Wiedziała, że czasami w gniewie czy smutku mówi rzeczy, których nie powinna mówić. Tak jak tamtego wieczoru, który on próbował jej właśnie przypomnieć. Tak, pozwoliła mu wtedy ze sobą zostać, pozwoliła mu mówić, że miłość nie jest wcale zła. Pozwoliła mu myśleć, że coś zdziałał. 
- Maxi, przyszłam tutaj, bo Tomas to mój stary znajomy i żal mi było przegapić taką okazję. - powiedziała powoli, patrząc mu w oczy. - Nie przyszłam tu dla ciebie. Chcę się dobrze bawić.
      Jej słowa najwyraźniej zbiły go z tropu, bo otworzył usta, ale nic nie powiedział. Tylko patrzył na nią nieodgadnionym wzrokiem. Nie chciała doprowadzać do kłótni, więc wycofała się z resztą gości, nie zaszczycając go nawet spojrzeniem. 
     Westchnęła, zmierzając do swojego samochodu. Z wcześniejszych instrukcji Tomasa wynikało, że za niecałe dwadzieścia minut wszyscy powinni znaleźć się w domu weselnym, którego nazwy nie pamiętała, i tam odbędzie się wesele. Obejrzała się jeszcze raz za siebie i ujrzała Tomasa oraz Tanję, którzy zostali dosłownie oblężeni przez gości. Zastanowiła się, czy ona też powinna podejść i im pogratulować, ale zaraz stwierdziła, że i tak się do nich nie dostanie przez taką liczbę ludzi. 
- Naty! Zaczekaj! 
      W jej stronę szła Ludmiła. Natalia poczuła nagle, że musi uciec, ale Ferro była zbyt blisko.
- Posłuchaj, muszę ci coś powiedzieć. - zaczęła Ludmiła, odgarniając na plecy swoje długie włosy. - Pamiętasz, jak się spotkałyśmy, gdy przyjechałam do Buenos, kilka tygodni temu? Powiedziałaś wtedy ,,Co było, to minęło, Lu". Pomyślałam wtedy, że udało ci się zapomnieć i nie jesteś już tą Natalią, którą znałam... Ale teraz zrozumiałam. Zrozumiałam, że, cokolwiek miałaś na myśli, chodzi właśnie o zapominanie. O to, że zapominamy te szczęśliwe chwile, kiedy życie było jak z bajki, a rozpamiętujemy te, które przynosiły nam cierpienie i ból. A to nie jest dobre, naprawdę, Naty, i ja...
      Natalia przerwała jej ruchem ręki. Czuła bijącą od Ludmiły pewność siebie. Wiedziała, że Ferro właśnie sobie coś uświadomiła i teraz nic nie przekona jej, że jest inaczej. A i sama Natalia nie była pewna, czy powinna uznawać od razu słowa dawnej przyjaciółki za kompletne bzdury. Bo czy nie dokładnie tak było? Od czterech lat wszystkie najważniejsze decyzje podejmowała na podstawie wydarzeń z młodzieńczych lat. 
     Ale dlaczego Ludmiła mówiła to akurat jej?
- O co ci chodzi? - zapytała, unosząc brwi. - Mówiąc ,,co było, to minęło", miałam na myśli to, że nasza przyjaźń przeminęła. Już jej nie ma. Zniknęła.
      Na twarzy Ludmiły pojawiło się zdziwienie, jakby spodziewała się usłyszeć wszystko, ale nie to. Teraz ty ją ranisz, nie ona ciebie. Jak się z tym czujesz?
- Naty, ja po prostu...
- Co? Wszyscy myślicie, że teksty piosenek i fabuły filmów mówią o prawdziwych zdarzeniach i uczuciach, a tymczasem ciągle jesteście robieni w balona. Nie ma szczęśliwych zakończeń, nie ma powrotów i miłości. Nie ma.
      Ludmiła patrzyła na nią wielkimi oczami i nic nie mówiła, dopóki nie pojawił się Federico. Objął ją ostrożnie i wyszeptał coś na ucho. Ferro otrząsnęła się i rzuciła ostatnie spojrzenie Natalii, odchodząc wraz z Włochem. Naty wiedziała, że nie powinna tak naskakiwać na dawną przyjaciółkę. Ale co miała zrobić? Zgodzić się z nią i odjechać na różowym jednorożcu? Życie niestety nie jest bajką.
- A ja myślałem... - rozległ się głos, który tak ją wystraszył, że aż podskoczyła. - Myślałem, że gdzieś tam nadal jesteś ty. Prawdziwa ty, ta, którą pokochałem. Naty, co się stało? 
     Popatrzyła na Maxiego, odganiając łzy ostatkami sił.
- Nic się nie stało. Już ci to mówiłam.
- Kiedyś mówiłaś też, że mnie kochasz. 
     Dlaczego on jej to robił? Dlaczego oni wszyscy jej to robili? 
- Powiedziałeś mi, że... Że nieodłączną częścią miłości jest cierpienie. Zgadzam się z tobą. - powiedziała cicho. - Ale to nie znaczy, że zaryzykuję, by kochać. 
     Odwróciła się i odeszła, byle jak najdalej od Maxiego i wszystkich tych ludzi. Byle jak najdalej od uczuć. 

      Violetta postanowiła, że na weselu Tomasa będzie się dobrze bawiła i nie da po sobie poznać, że buzują w niej uczucia, które lada chwila mogą wybuchnąć. Przeprosiła Diego, by nie martwić się już tym, że poczuł się odrzucony, i obiecała mu, że już nie będzie się zamykać w sobie. Wyjaśniła mu, że była zdenerwowana zachowaniem swojego ojca, ale nie pisnęła ani słówka o spotkaniu z Leonem. Nie chciała dodatkowych problemów. 
- Vilu, chodź zatańczyć. - usłyszała szept Diega. 
     Uśmiechnęła się do niego delikatnie, zerkając na parkiet, gdzie tańczyło kilka par. Była wśród nich Ludmiła przytulona do Federico, Maxi z jakąś dziewczyną i oczywiście Tanja i Tomas. Violetta szybko odwróciła wzrok, gdy dostrzegła znaczące spojrzenie panienki Ferro. Castillo dobrze wiedziała, o co jej chodzi - Leon. Siedział z drugiej strony stołu zastawionego najróżniejszymi potrawami w towarzystwie Brodueya i Camili. Wpatrywał się w parkiet nieco zamglonym wzrokiem. Od początku wesela nie zatańczył ani razu, chociaż kilka dziewczyn prosiło go do tańca. 
- No chodź. - wymamrotał Diego, ciągnąc ją za sobą. - Jesteś dzisiaj jakaś milcząca. Znowu. 
     Przytuliła się do niego, zatracając się w muzyce.
- Nie jestem milcząca, tylko zmęczona. - wyszeptała. - Koncerty mnie wykańczają. 
- Bez przesady, Vilu. - westchnął Diego. 
     Odsunęła się od niego, tak, by patrzeć mu w oczy. Bez przesady?
- Co to miało znaczyć?
      Diego uśmiechnął się ironicznie, odgarniając jej niesforny kosmyk z twarzy. Wydawał się być zadowolony z siebie. Ale co go tak cieszyło?
- Przecież musisz tylko wyjść na scenę i zaśpiewać, coś tam zatańczyć i pozdrowić fanów. - zaśmiał się. - Co w tym trudnego?
     Violetta odepchnęła go od siebie. Po pierwsze - nie miał nigdy zielonego pojęcia o profesjonalnych występach, na których powodzenie składa się tak wiele czynników, że aż głowa boli. Po drugie - nie wiedział o wielu jej problemach, które spędzały jej sen z powiek. Nie miał pojęcia, co znaczy być sławną na całym świecie gwiazdą, której każdy krok śledzą paparazzi. Nie miał pojęcia, jak to jest... stracić przyjaciół i zostać bez nikogo. 
- Viola, nie denerwuj się... - zaczął Diego, siadając obok niej przy stole.
- Jak mam się nie denerwować? - syknęła. - Osądasz mnie z góry, Diego, zawsze tak robiłeś. 
     Na jego twarzy pojawił się grymas niezadowolenia. Violetta nie mogła zrozumieć, skąd w nim zaszła taka nagła zmiana. Przyzwyczaiła się już do tego, że Diego często ma coś do powiedzenia na tematy, o których nic nie wie, ale nigdy nie był w stosunku do niej taki ironiczny i złośliwy. Widać było wyraźnie, że próbuje jej zrobić przykrość.
- Nie osądzam cię z góry. - powiedział neutralnym tonem. - To gazety cię osądzają, ja tylko wyciągam z tego swoje własne wnioski.
     Violetta zmarszczyła brwi. Gazety? Tak, niektóre brukowce wypisywały o niej kompletne głupoty, które nie stawiały jej w zbyt dobrym świetle, ale jej fani, a już na pewno nie Diego, się tym do niej nie zrażali. Diego wiedział, że Violetta jest międzynarodową gwiazdą i jest stale obiektem plotek. Jako jej chłopak też nie miał łatwego życia, jeśli chodzi o paparazzich.
- O czym mówisz, Diego? - zapytała.
     Diego wyjął z kieszeni spodni swój telefon i podetknął jej go pod nos. Violetta zobaczyła zdjęcie, które przedstawiało... ją i Leona. Oboje byli przemoczeni do suchej nitki. Siedzieli na ławce w parku nieopodal Studio. Leon odgarniał właśnie Violetcie włosy z twarzy. Doskonale pamiętała ten moment - jego dotyk był taki jak zawsze, delikatny i kojący. Chciała już na zawsze z nim zostać. 
- ,,Violetta Castillo dopiero co pojawiła się w Buenos Aires, a już nie szczędzi sobie czułości z chłopakiem. Szkoda tylko, że tym chłopakiem nie jest Diego Fernandez, jej obecny partner. Violetta była..." - zaczął czytać Diego głosem ociekającym sarkazmem; Violetta przerwała mu, wyrywając mu z dłoni telefon. 
- Przestań! - rozejrzała się dookoła, upewniając się, czy aby na pewno nikt nie zwrócił na nich uwagi. - Mogę ci to wyjaśnić, a ty nie musisz być od razu taki uszczypliwy...
     Diego zaśmiał się, odbierając jej telefon i chowając go z powrotem do kieszeni. 
- Co mi chcesz wyjaśnić? Wiem, że to Leon Verdas, ciągle pamiętam jego buźkę. Tyle razy miałem ochotę ją obić, że trudno zapomnieć. - pokręcił głową, jakby z rozbawieniem. - Zawsze wiedziałem, że czułaś do niego coś... Co niełatwo wyrzucić z serca ot tak, po prostu. Ale... Myślałem, że mnie kochasz, Violetta. Powinienem wcześniej sobie to uświadomić...
     Pewnie powinna powiedzieć mu, że przecież go kocha, a to zdjęcie z Leonem to jakaś głupia przeróbka zrobiona dla rozgłosu i kasy. Ale nie potrafiła. Nie mogła go okłamać. Zresztą, on już chyba ją przejrzał. Znał ją tyle lat... Patrzył na nią wzrokiem pełnym złośliwości, ale jednocześnie bólu, i wiedziała, że domyślił się wszystkiego.
- Diego, ja i Leon to... - zająknęła się; kilka osób przypatrywało im się z ciekawością. - Spotkaliśmy się przypadkiem i... Ale do niczego nie doszło, przysięgam.
     Diego podniósł się z miejsca i westchnął, rozglądając się po sali.
- Nie jestem na tyle zdesperowany, żeby... Nie kocham cię aż tak, Violetta. - powiedział z tym swoim uśmieszkiem.
      I odszedł powolnym krokiem. Myślała, że wyjdzie z budynku i odjedzie w sobie tylko znanym kierunku, ale on podszedł do pierwszej dziewczyny, jaką dojrzał, i poprosił ją do tańca. Patrzyła przez chwilę, jak wiruje z nieznajomą na parkiecie, a później wstała z miejsca na chwiejnych nogach. Potrzebowała świeżego powietrza.

     Camila rozejrzała się po sali wypełnionej gośćmi Tomasa i Tanji. Było to duże i przestronne pomieszczenie, udekorowane kwiatami i balonami. Grupka odświętnie ubranych dzieci bawiła się na parkiecie, klucząc między wirującymi parami w poszukiwaniu balonów do zabawy. Nieznani Camili ludzie rozmawiali przy stołach, jedli i śmiali się. Mimo parnego powietrza atmosfera była miła i sympatyczna. 
     Nie wszyscy przyjaciele, których spodziewała się zobaczyć tego dnia, dotarli na wesele. Podczas ceremonii pojawiła się Naty, która jednak potem znikła, a Francesca siedząca kilka miejsc od Torres wydawała się być w zupełnie innym świecie. Violetta kilka chwil wcześniej wyszła, tak samo Leon. Wyglądało na to, że tylko Federico, Ludmiła i Maxi dobrze się bawią. 
- Proszę o chwilę uwagi! - na scenie ulokowanej w centrum pomieszczenia stanął Tomas. - Chciałbym zaprosić na scenę moje cztery stare znajome. Cami, Viola, Fran i Lu. Zaśpiewajcie coś dla nas, dziewczyny!
     Camila zerknęła na Francescę, która na dźwięk swojego imienia poderwała się z miejsca jak oparzona. Ludmiła zdążyła już wejść na scenę z szerokim uśmiechem, a gdy Włoszka zrobiła kilka niepewnych kroków, Camila też postanowiła zaśpiewać.
- Violetta gdzieś poszła. - szepnęła do Tomasa, gdy już stała na scenie. 
- Dobra, dacie radę na razie śpiewać bez niej, prawda? - odszepnął Tomas, a Cami mu przytaknęła.
     Spojrzała na dawne przyjaciółki i uśmiechnęła się.
- Może ,,Veo Veo"? - zaproponowała Ludmiła. 
      Już po chwili rozbrzmiały pierwsze dźwięki piosenki napisanej dawno temu przez grupkę przyjaciółek chcących spełniać swoje marzenia. ,,Veo Veo" było tak naprawdę jedną z pierwszych piosenek, jakie Cami i Fran napisały już po pojawieniu się w Studio Violetty, razem z nią, jako trzy najlepsze przyjaciółki. 

Veo, Veo qué ves?
Todo depende de que quieras ver
Piensalo bien antes de actuar
si te enamoras te puedes lastimar

Oye, escúchame bien
Respira y deja de temblar cual papel
Si crees que sí
vuelve a intentar
y no te rindas
ni por casualidad

Mira el cielo
intenta cambiarlo
Piensa qué quieres
y corre a buscarlo
Siempre tú puedes
volver a intentarlo
Otra vez
tú puedes
Otra vez
si quieres

     Camila słyszała niepewność w głosie Francesci, widziała także, że Ludmiła jest odrobinę skrępowana śpiewaniem ze swoimi dawnymi nemesis, ale czuła też energię, która była schowana gdzieś głęboko w nich. Wcześniej była pewna, że to porozumienie, jakie kiedyś czuła z przyjaciółkami podczas śpiewania, gdzieś uleciało, zniknęło wraz z rozpadem przyjaźni, ale myliła się. Coś jednak ciągle się w nich tliło, jakaś iskierka, która w każdej chwili mogła zamienić się w pożar. Może jeszcze większy, niż kiedyś. 
     Po zaśpiewaniu kilku piosenek, między innymi ,,Ven y canta" w towarzystwie Maxiego i Federico, ,,Si es por amor" w duecie z Ludmiłą oraz wysłuchaniu ,,Algo suena en mi" w wykonaniu Fran i Maxiego, Camila wróciła na swoje miejsce. Czuła buzujące w niej ciepłe uczucia. 
- Camila Torres? - uniosła głowę i uniosła przystojnego bruneta, wpatrującego się w nią intensywnie. - Pamiętam cię... Kilka lat temu występowałaś dla You-Mixu.
     Uśmiechnęła się do chłopaka i lekko skinęła głową.
- Stare dzieje, ale miło, że ktoś mnie kojarzy. 
     Odwzajemnił jej uśmiech i usiadł na wolnym miejscu, które wcześniej zajmował Leon. 
- Uważam, że masz piękny i unikalny głos. - stwierdził, a ona zarumieniła się na wściekle czerwony kolor. - Dlaczego nie jesteś oszałamiająco sławna, jak Violetta Castillo? Ona też pracowała dla You-Mixu, prawda?
     Camila odwróciła wzrok. Tak, to pytanie było odrobinę bezpośrednie. Nie lubiła, gdy ludzie ją o to pytali - kiedyś przyjaźniła się ze sławną Castillo, kończyła tą samą szkołę, ale nie zaszła w muzyce tak daleko, jak Violetta, och, dlaczego? Po prostu kiedyś stchórzyła, dlatego.
- To Violetta zawsze była gwiazdą. - powiedziała. - A ja... No cóż, coś po drodze mi nie wyszło.
      Nieznajomy podrapał się z zażenowaniem po głowie.
- Przepraszam, nie powinienem był tak pytać... - zaczął. - Ale to wydaje mi się niepojęte. Masz tyle samo talentu co Violetta. 
     Znowu się zarumieniła. Ludzie lubili pytać ją o przeszłość i nieudaną karierę, ale nie mówili jej takich rzeczy. Nigdy nie potrafiła przyćmić blasku Violetty, nawet nie próbowała, bo wiedziała, że nie jest to możliwe. Castillo była po prostu stworzona do głównej roli we wszystkim. A Camila stała zawsze na uboczu, i jakoś strasznie jej to nie przeszkadzało. Miała przyjaciółki i muzykę, nie potrzebowała do szczęścia sławy. 
      Ale jednak miło było usłyszeć od kogoś takie słowa.
- Ach, jestem Sebastian. - podał jej rękę w oficjalnym geście. 
     Uścisnęła ją z lekkim uśmiechem.
- Cami, kochanie! - rozległ się głos Brodueya, który właśnie usiadł na swoim miejscu obok Camili.
     Cały wieczór odrzucała jego zaloty, ale był niestety pod lekkim wpływem alkoholu i niewiele rozumiał z tego, co do niego mówiła. Próbowała mu przetłumaczyć, że przecież zerwali i nie jest nim zainteresowana... A Ludmiła, Maxi i Federico mieli dzięki temu niezły ubaw. I ją po pewnym czasie zaczęło to bawić.
- Broadway. - westchnęła. - Rozmawiam. 
- Ze mną. Wiem. - wymamrotał.
     Sebastian uniósł brwi, przyglądając się Brodueyowi. Camila rzuciła mu przepraszające spojrzenie.
- Nie, nie z tobą, z Sebastianem. - wyjaśniła cierpliwie.
- Kim jest Sebastian? Twoim zmyślonym przyjacielem? - Broduey podskoczył w miejscu. - Powinienem być zazdrosny, misiaczku?
     Odepchnęła go od siebie lekko, gdy próbował złożyć na jej policzku pocałunek. Lubiła go, ale niestety alkohol nie działał na niego najlepiej.
- Zabieram go, a ty się lepiej gdzieś przesiądź, bo nigdy nie da ci spokoju. - na ratunek przyszedł jej Federico z szerokim uśmiechem na twarzy.
     Złapał Brodueya pod ramiona i zaprowadził go na parkiet. Gdy piosenka zmieniła się z wolnej ballady na skoczny kawałek, Brazylijczyk zaczął odstawiać swój taniec, a Camila wstała z miejsca.
- No cóż, miło się rozmawiało, ale on chyba nie jest jeszcze aż tak pijany... - zaśmiała się, zerkając na Brodueya, który zbliżał się do niej tanecznym krokiem. - Muszę uciekać! 
     Posłała Sebastianowi jeszcze jeden uśmiech i przemknęła między stołami na drugi koniec sali, gdzie siedziała Ludmiła w towarzystwie Maxiego.


     Taras domu weselnego znajdował się na tyłach sali. Był duży i przestronny, z widokiem na przepiękny lasek. Powietrze było ciepłe i wilgotne, a księżyc oświetlał okolicę. Violetta oparła się o barierkę i pozwoliła łzom płynąć swobodnie. Zdawała sobie zawsze sprawę z tego, jaki Diego potrafi być. Jak łatwo przychodzi mu ranienie ludzi. Ale nie spodziewała się, że zrani ją. Och, ale przecież nie powinna mu się dziwić. To ona pozwoliła Leonowi znów zawrócić sobie w głowie. Diego miał prawo być zły, a że z natury był złośliwy, powiedział kilka słów za dużo.
     To twoja wina, znowu. Violetta, ależ ty masz talent do psucia wszystkiego.
- Dlaczego płaczesz?
     Podskoczyła i odwróciła się gwałtownie. 
- Boże, Leon, odejdź... - wyszeptała, ukrywając twarz w dłoniach. - Proszę...
     Nie posłuchał jej.
- Violetta, przecież dobrze wiesz, że nigdy nie zostawiłbym cię samej, kiedy... - głos mu się załamał. - On nie jest wart twoich łez.
     Otarła łzy, chociaż zaraz zastąpiły je kolejne, i spojrzała na niego. 
- Słyszałeś wszystko? 
     Pokiwał głową. Jak teraz wyglądam w jego oczach? Porzucona, niechciana, żałosna...
- Nie mam pojęcia, jak można nie kochać cię ,,aż tak". - wyszeptał Leon, odwracając wzrok. - Ja kocham cię tak bardzo, a wiem, że mogę jeszcze tysiąc razy mocniej. I ciągle jest mi mało.
     Zacisnęła powieki i odwróciła się od niego, zanosząc się płaczem. Nienawidzę, kiedy mówi mi takie rzeczy! Nienawidzę go za to, że sprawia, że go kocham...
- To wszystko potoczyło się nie tak, jak powinno. - wymamrotał, podchodząc bliżej. - Było tak pięknie. Pamiętasz? Wszyscy byliśmy szczęśliwi...
     Czuła, że jest coraz bliżej, chociaż go nie widziała. Słuchała jego słów i nie mogła uwierzyć w to, że nic a nic się nie zmienił. Może był trochę mniej optymistyczny niż kiedyś, ale... Nadal potrafił malować słowami, sprawiać, że kochała go jeszcze mocniej dzięki kilku zdaniom. 
- To prawda. - westchnęła, powstrzymując kolejny szloch. - Ale to się skończyło, Leon. I wiem, że chcesz wiedzieć, dlaczego, ale ja nie mogę... Nie mogę ci powiedzieć. 
     Teraz już czuła jego oddech na karku. Odwróciła się i stanęła z nim twarzą w twarz. Nie wyglądał na rozczarowanego jej słowami, ale raczej jakby spodziewał się, że powie coś takiego. Uśmiechnął się smutno i otarł jej wilgotne od łez policzki. Nie potrafiła się odsunąć, chociaż stali zdecydowanie zbyt blisko siebie. 
- Tylko ty decydujesz o swoim życiu, Violetta. - pogłaskał ją po policzku. - I dobrze to wiesz. Zawsze to wiedziałaś.
- Ty mnie tego nauczyłeś.
     Zaśmiał się cicho, odwracając wzrok. 
- Lepiej nie mów mi takich rzeczy. - poprosił, wpatrując się w widok roztaczający się za jej plecami.
     Wbiła wzrok w swoje buty na obcasie. Miał rację. Nie powinna, przecież sama go odrzuciła, sama mu powiedziała, że nie chce nic zaczynać od nowa. Ale był tak blisko...
- Czemu? - zapytała, zupełnie bez sensu. 
     Ale jak mogła kontrolować swoje słowa, kiedy czuła jego oddech tak blisko siebie, kiedy otaczał ją ramionami i zdawał się widzieć tylko ją i gwiazdy na niebie?
- Nie zadawaj mi głupich pytań, Violetta. - usłyszała w jego głosie lekką irytację. - Jeśli chcesz znowu się ze mną bawić w kotka i myszkę, to...
     Wpatrywała się w niego wielkimi oczami. Tak nagle zmienił nastawienie, zupełnie jak Diego. Co z nimi wszystkimi dzisiaj jest? 
- Wiesz, czego chcę? - sarknęła, wbijając mu palec w pierś. - Chcę, żeby wszystkie moje problemy zniknęły. Chcę znowu mieć przyjaciółki. Chcę odzyskać tatę. I chcę, żebyś... Żebyś mnie teraz pocałował. Tego chcę!
      Oczy zasnuła jej mgła, gdy łzy znowu zaczęły płynąć po jej policzkach. Była sfrustrowana, bo nikt jej nie rozumiał. Nawet Leon zdawał się nie zauważać, że jej ramiona uginają się pod ciężarem problemów. Chociaż ciągle powtarzał, że ją kocha, jakby tylko to mu pozostało...
- Nie jestem wróżką, ale jedno z twoich życzeń mogę spełnić. - usłyszała jego głos, jakby z oddali.
      Kiedy ją pocałował, to było jak wspomnienie ciepłego lata, które przeminęło. Jak coś, na co czekała całe życie, ale nie zdawała sobie z tego sprawy. Coś, co wydawało jej się odległe i nieosiągalne, ale tak naprawdę było na wyciągnięcie ręki. Coś pięknego i niepowtarzalnego. Sposób, w jaki ją obejmował i to, że przelał w ten pocałunek całą rozpacz i frustrację, miłość i tęsknotę. Och, kim on jest? Moim aniołem, zesłanym na ziemię... 
      Nie!
- Leon, nie możemy... - odepchnęła go od siebie, łapiąc oddech.
- Jak mówiłem... - zaczął z westchnieniem. - Twoja decyzja, Violetta.
      Pokręciła głową. Ciągle czuła na ustach jego dotyk, jego smak. Moja decyzja? Gdyby inni podejmowali decyzje za mnie, wszystko byłoby lepiej! 
- Niech ktoś choć raz nie zachowuje się tak, jakbym wszystko mogła zrobić sama! - zawołała, załamując ręce. - Nie jestem taką Violettą, jaką chcielibyście, bym była. Jestem tchórzliwa i niezdecydowana, gubię się w swoim własnym życiu i nie mam do niczego cierpliwości!
     Zaśmiał się ironicznie, słysząc jej słowa. 
- Wiem, lepiej niż ktokolwiek inny, jaka jesteś, Violetta. - stwierdził, przyglądając się jej intensywnie. - Wiem, że nie lubisz na nic czekać i jesteś niecierpliwa, że często nie wiesz, czego chcesz. Ale wiem też, że zawsze dążysz do wytyczonego celu i nie poddajesz się.
     Potrząsnęła głową, odgarniając splątane włosy z twarzy. On znał jej wady, i nie miała  przed nim nic do ukrycia. I właśnie to ją przerażało.
- Cóż, teraz nie mam już żadnego celu. - parsknęła śmiechem, ale bez śladu wesołości. - Spełniłam swoje ,,marzenia". Nie mam już nic, do czego mogłabym dążyć. Teraz mogę się poddać.
      Otarła łzy i wybiegła z tarasu wprost do pełnego ludzi pomieszczenia. Przepchnęła się przez tańczący tłum i skierowała się do drzwi wyjściowych. Odwróciła się jeszcze tylko raz, i zobaczyła go, ze smutnymi oczami i przygarbionymi ramionami. Nie wołał jej. Nie biegł za nią. Nie walczył.
      On też się poddał.

     Gdy nie patrzyła na Tanję i Tomasa obejmujących się na parkiecie, mogła to jeszcze jakoś znieść. Uśmiechała się do Maxiego, Ludmiły i Camili, zatańczyła kilka razy z Federico i zaśpiewała na scenie za prośbą Tomasa. Bawiła się względnie dobrze, biorąc pod uwagę, że czuła się, jakby ktoś robił sobie z niej okrutne żarty. Zauroczenie Heredią przeszło jej dobre kilka lat temu, ale ironia całej sytuacji była wprost komiczna. 
     Wyszła na chwilę z zatłoczonej i gorącej sali, by odetchnąć. Korytarzy w budynku było bez liku, więc mogła się po nich przechadzać, nie obawiając się świadków. Po jej policzkach popłynęło kilka bezsensownych łez, ale po kilku minutach postanowiła wrócić do sali. Wiedziała, że któreś z jej dawnych przyjaciół w końcu wpadłoby na pomysł szukania jej. 
     Zbliżała się już do ,,sali balowej", jak nazwał ją Tomas, słyszała dudnienie muzyki i stłumione rozmowy oraz śmiechy, gdy dostrzegła w nikłym świetle jakąś postać. To chyba było zrządzenie losu, że na nią wpadła.
- Violetta? - przyjrzała się zapłakanej brunetce w pudrowej sukience. - Co się stało?
- Nic.
     Pewnie w innej sytuacji po prostu dałaby sobie spokój i poszła w swoją stronę, ale zaraz przypomniała jej się sytuacja sprzed czterech lat. Naty przyprowadziła zapłakaną Violettę, ale Fran była wtedy tak zdenerwowana, że zamiast jej pomóc, wyśmiała ją. To zapoczątkowało rozpad ich przyjaźni. Teraz możesz naprawić swój błąd, Francesca. 
- Widzę przecież, że płaczesz. - westchnęła. - Jeśli chcesz, to cię podwiozę do domu albo...
- Francesca, co próbujesz osiągnąć? - przerwała jej Violetta zachrypniętym głosem.
     Fran otworzyła usta, ale nic nie powiedziała. Nie miała pojęcia, jak rozmawiać z dawną przyjaciółką.
- Chyba... Próbuję ci pomóc. - zająknęła się. - I...
     Violetta zaśmiała się przez łzy. Francesca nigdy nie widziała jej takiej rozgoryczonej i zrezygnowanej.
- Nie wysilaj się. Już niedługo wyjeżdżam. Widzę, że mój powrót do Buenos tylko przysporzył wszystkim problemów.
    I odeszła. Fran zawołała ją, ale ta już zniknęła. 
     Po chwili skierowała się do sali. Jednak przed samym wejściem do parnego pomieszczenia powstrzymał ją dźwięk jej telefonu sygnalizujący przyjście wiadomości.
      ,,Jakiś chłopak do ciebie pod naszymi drzwiami. Naprawdę mu zależy na spotkaniu z tobą. O drugiej w nocy. Ależ ty masz znajomych."
      Wiadomość wysłała Elena. Francesca przycisnęła telefon do piersi i szybko wycofała się z budynku. Wsiadła do samochodu i odjechała z piskiem opon. Kto mógł chcieć ją zobaczyć o tej godzinie? Może ktoś, kto szukał jej we Włoszech kilka dni temu? Mi destino...

Zdaję sobie sprawę z tego, że w tym rozdziale poświęciłam dużo uwagi Leonetcie, ale uznałam, że między nimi powinno dojść w końcu do jakiegoś... spięcia?
No, chyba trzymałam Was w niepewności wystarczająco długo (miesiąc! ups). I proszę, znana Wam już Tanja jest wybranką Tomasza! 
Epilog tej części opowiadania pojawi się za jakiś tydzień, może trochę mniej. Bądźcie cierpliwi, cierpliwość popłaca.
Poza tym (Maddy ogłaszaaaa!) od jakiegoś czasu przymierzam się do napisania czegoś, czym oczywiście się z wami podzielę, ale dopiero na przełomie września/października. Podpowiedzią może być dla Was fakt, że odrobinę stęskniłam się za moim starym, można powiedzieć, ,,znajomym". :)
No, więc tradycyjnie, dziękuję Wam za wsparcie i miłe słowa pod rozdziałami, kocham Was całym sercem i niech śpiąca królewna Verdas nad Wami czuwa (kurde, musiałam).
Buziaki, M. ;*