wtorek, 9 września 2014

Season 2 - Chapter 1 - ,,Now's all we got, and time can't be bought..."


,,Now's all we got, and time can't be bought..."
- Selena Gomez - ,,Love Will Remember"

  Gdy zobaczyła Marco, kompletnie odebrało jej mowę. Nie mogła wydusić z siebie ani jednego słowa. Czuła na odkrytych ramionach przenikliwe zimno, bo w środku nocy Buenos Aires nie zachwyca wysokimi temperaturami. Miała wrażenie, że za chwilę zapadnie się pod ziemię. Patrzył na nią tymi swoimi pięknymi oczami, w których kryło się zmęczenie i smutek, dziwna pustka, a ona nie mogła znieść milczenia, którego nie potrafiła przerwać. Mogła tylko czekać.
W końcu się odezwał, ale jego głos nie brzmiał tak, jak kiedyś. Był oschły i obojętny, a nie ciepły i uspokajający. Mogłaby stwierdzić, że Marco brzmi dojrzalej, ale on tak naprawdę brzmiał po prostu surowiej. Jakby te lata nie były dla niego łatwe, ale nauczyły go pokory. 
- Przepraszam za tą późną porę, Francesca. Nie chciałem cię budzić... - zawahał się, patrząc na jej sukienkę. - Lub przeszkadzać ci. 
Uśmiechnęła się do niego, ale on nie odwzajemnił uśmiechu. Chyba chciał, by coś powiedziała. Ale co miała powiedzieć? Nie widzieli się cztery lata. Poza tym, ich rozstanie należało do tych burzliwych, niestety. A teraz stali przed sobą, dojrzalsi, starsi, bogatsi o nowe doświadczenia, i mimo to... 
- Nie wiem, co mam powiedzieć, Marco.
Zapatrzył się w jakiś odległy punkt. Zdawał sobie sprawę z tego, że Francesca drży, ubrana w zwiewną sukienkę, ale nie zaproponował jej swojej kurtki dżinsowej. Był obojętny.
- Byłem ostatnio we Włoszech. Pomyślałem, że cię odwiedzę, ale powiedziano mi, że wróciłaś do Argentyny. - odezwał się po chwili. - I tak mam tu do załatwienia kilka spraw, więc jestem. Nie chciałem cię nachodzić, Francesca. Może trochę nie przemyślałem tej wizyty, przepraszam. Powinienem zaczekać do jutra.
Cały czas kiwała głową, uśmiechając się delikatnie. Nie chciała dać po sobie poznać, jak bardzo dotknęły ją jego słowa.  I tak mam tu do załatwienia kilka spraw, więc jestem, tak powiedział. Oczekiwała raczej czegoś w stylu ,,tęskniłem za tobą, cały ten czas". Oczekiwała happy endu, myślała, że rzucą się sobie w ramiona i wszystko będzie dobrze. Po prostu dała się ponieść fantazji. On wcale jej nie szukał. Dlaczego miałby? Przez cztery lata milczał. Miał do załatwienia jakieś sprawy we Włoszech, i w Buenos. Czysty przypadek. 
- To... miłe, że o mnie pamiętałeś. - wydusiła z siebie. - Leon, Tomas, Federico i Maxi też są w Buenos.
Miała ochotę uciec. Ale nie chciała kolejny raz wyjść na tchórza. Marco pokiwał powoli głową i spojrzał jej w oczy.
- Zmieniłaś się.
Spuściła wzrok.
- Ty też się zmieniłeś. 
Na jego twarzy pojawił się ironiczny uśmieszek. Wyglądał jak zupełnie inna osoba, gdy się tak uśmiechał. Pamiętała go jako słodkiego chłopaka, który kocha muzykę i zrobiłby wszystko dla swoich przyjaciół. Teraz wydawało jej się, że zmienił się w obojętnego na świat mężczyznę, który woli iść przez życie samotnie, niż zaplątywać się w głupie związki. 
- Czy to źle, Francesca? - zapytał, unosząc brwi. 
- To ty pierwszy mi zarzuciłeś, że... - zaczęła, ale on nie dał jej skończyć.
- Nic ci nie zarzucałem. Tylko stwierdziłem fakt.
Założyła ręce na pierś.
- Ja też.
Zaśmiał się cicho. Przez chwilę widziała w jego oczach coś z dawnego Marco. Ale to zaraz znikło.
- No dobrze, muszę iść. Miło było cię zobaczyć, Francesca. - westchnął, wkładając ręce do kieszeni spodni.
Odwrócił się z zamiarem odejścia, ale Francesca złapała go za nadgarstek. Tylko po to przychodził do niej o trzeciej w nocy? Żeby wymienili kilka nic nieznaczących zdań? 
- Po co przyszedłeś, Marco?
Chciała, by teraz ją przytulił i powiedział, że tak naprawdę tęsknił jak wariat i nie potrafi przestać jej kochać, mimo błędów, jakie popełniła. Pragnęła jego zrozumienia, jego miłości, jego uśmiechów. 
Ale on nie był tym Marco, po którym mogłaby się czegoś takiego spodziewać.
- Wydawało mi się, że... - zawahał się. - Ale to już nieważne. Tylko mi się wydawało. Przepraszam jeszcze raz za to najście, Francesca. Żegnaj.
Żegnaj. To słowo zawisło w powietrzu, i wtedy Francesca zrozumiała, że dawno powinna je wypowiedzieć. Nie ma żadnego ,,na razie, Marco", nie ma ,,do zobaczenia". Ich miłość... nigdy nie była tak silna, jak jej się wydawało. Zniszczyła ją zazdrość. Wystarczył lekki powiew wiatru, by zdmuchnąć ją z powierzchni ziemi. Zostało teraz tylko wspomnienie. Bo Marco nie był tym chłopakiem, w którym się zakochała w barze karaoke. A ona nie była tą dziewczyną, którą zobaczył na stronie You-Mixu, i która zawróciła mu w głowie.
Żegnaj.

Mimo tysiąca problemów, które czyniły jej życie zagmatwanym, Ludmiła bawiła się dobrze na weselu Tomasa. Było dla niej lekkim zdziwieniem to, że to właśnie Tanja okazała się być wybranką serca Heredii, ale nie przeszkadzało jej to. Dzięki temu, że udało jej się pokonać wątpliwości co do Federico, przez całą noc bawiła się z uśmiechem na ustach. Czuła się wspaniale, mogąc go przytulać, tańczyć z nim, śmiać się. Tylko sprawa Naty odrobinę psuła jej humor, ale starała się tym nie przejmować. Natalia była dorosła i sama podejmowała decyzje. Jeśli stwierdziła, że życie z dala od przyjaciół, samotne życie, będzie dla niej najlepsze, to... Chyba nikt nie powinien jej zmuszać do zmieniania decyzji. 
Niestety zauważyła, że nie wszyscy bawili się tak dobrze jak ona. Leon i Violetta najwyraźniej odbyli jakąś poważną rozmowę, bo Violetta wybiegła tak szybko, że pewnie nikt oprócz Ludmiły jej nie zauważył, a Leon po przesiedzeniu na krześle kilku kolejnych godzin, wrócił do domu. Francesca z kolei połowę czasu spędziła na wgapianiu się w ścianę, by później nagle gdzieś zniknąć.
- Mogę wejść? - rozmyślania Ludmiły przerwał głos Federico.
Pokiwała głową z lekkim uśmiechem. Federico zamknął za sobą drzwi jej mieszkania i wszedł do środka niepewnym krokiem. 
- O czym tak rozmyślasz? - zapytał, siadając naprzeciw niej w miękkim fotelu.
Westchnęła cicho.
- O Naty, o Leonie, o Violetcie, o wszystkich. - powiedziała, skubiąc wystającą nitkę swojego skosmaconego swetra. - Wczoraj dużo się działo.
Federico pokiwał głową. 
- Tak. Diego pokłócił się z Violettą, a później Leon za nią poszedł, więc coś się musiało wydarzyć. No i najwyraźniej między Maxim a Naty też coś zaszło, bo nie pojawiła się na weselu, a w parku ją widziałem.
Ludmiła przymknęła powieki i odchyliła głowę. Miała nadzieję, że wesele Tomasa będzie dobrą okazją do zjednoczenia wszystkich, ale sprawy się tylko bardziej pokomplikowały. 
- Wydaje mi się, że dobrze by było pogadać z Maxim. - zaproponowała po chwili, patrząc Federico w oczy. - Był taki wesoły, ale Naty musiała coś mu powiedzieć.
Federico uśmiechnął się delikatnie i wstał z miejsca, by usiąść obok Ludmiły. Jego bliskość odrobinę ją speszyła, ale starała się nie dać tego po sobie poznać. Może i dała ich znajomości drugą szansę i zdecydowała, że nie będzie przed nim uciekać, ale... Mimo wszystko to był Federico, i odrobinę przerażały ją uczucia, jakie w niej wzbierały w jego obecności. 
- Rumienisz się, wiesz? - zachichotał cicho. - Wyglądałaś wczoraj pięknie, ale dzisiaj zwalasz z nóg, Lu.
Otworzyła usta, ale nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Spojrzała na swój o kilka rozmiarów za duży sweter i przetarte dżinsy. Nie zdążyła zrobić żadnego makijażu, na dodatek jej włosy były splątane. W takim wydaniu zwala go z nóg?
- Przecież wyglądam strasznie. - wymamrotała.
- Wcale nie. - zaprotestował, odgarniając jej włosy z twarzy. - Nie potrzebujesz tych wszystkich ozdóbek, by być najpiękniejszą dziewczyną na świecie. 
Uśmiechnęła się do niego, ale nic nie powiedziała. Kiedyś potrafiła znaleźć odpowiedź na wszystko, bo tamta Ludmiła nigdy nie była skrępowana. Ale teraz... Wszystko było inaczej. 
Nagle zorientowała się, że Federico jest bliżej, niż był przed chwilą. Czuła na policzku jego ciepły oddech. 
- Fede, znowu to robisz. - wyszeptała, odsuwając go od siebie. - Zdajesz sobie z tego sprawę, czy to już nałóg? 
Federico zaśmiał się cicho i odsunął się od niej o kilka centymetrów, wznosząc oczy do góry.
- Oj, Lu, musisz się tak zawsze o wszystko czepiać? - westchnął. - Gdybym się nie kontrolował, to bym się dawno na ciebie rzucił. Jestem kulturalny i trzymam emocje na wodzy.
Przygryzła wargę, by się nie roześmiać, ale niestety na niewiele się to zdało. Wybuchła gromkim śmiechem. Federico był takim typem człowieka, który nawet mówiąc coś mało taktownego i zawstydzającego potrafi rozbawić. I właśnie dlatego kilka lat temu się w nim zakochała, chociaż nikt - nawet ona - się tego nie spodziewał. Bo przecież on był przyjacielem Violetty, dobrym i uczynnym, a ona supernową Ferro. Byli z dwóch całkiem różnych światów.
- Jesteś idiotą, Pasquarelli. - wymamrotała, nadal chichocząc. 
- Ale kulturalnym. Pamiętaj o tym, gdy znów znajdę się za blisko ciebie. - poruszył znacząco brwiami.
Ludmiła pokręciła z rozbawieniem głową, przygładzając potargane włosy. Rzuciła okiem na zegar wiszący na przeciwległej ścianie - wskazywał godzinę dwunastą. Za niecałe czterdzieści minut powinna być w studiu nagraniowym. Westchnęła cicho i podniosła się z  miękkiej kanapy.
- Za chwilę muszę wyjść. - oznajmiła, patrząc na Federico. 
- Mogę iść z tobą? - zapytał, uśmiechając się niczym pięciolatek, który prosi o lizaka.
Otworzyła usta, by coś powiedzieć, ale zaraz je zamknęła. Nie wiedziała, co powinna zrobić. Z jednej strony obiecała sobie, że już nie będzie przed nim uciekać, ale i tak ingerował w jej życie już wystarczająco. Czy to, by zabierała go ze sobą do pracy, nie było już lekką przesadą? W końcu nie byli parą. Przez cztery lata nie mieli kontaktu i - chociaż rozumieli się nadal bez słów - nie byli także przyjaciółmi. Mogła go na razie nazwać swoim dobrym, starym znajomym z czasów młodości. 
- Nie musisz nic robić wbrew sobie, Ludmiła. Jeśli chcesz, to sobie teraz pójdę.
Pokręciła głową, łapiąc go za rękę. Dlaczego tak wszystko komplikowała? Jej uczucia do Federico nadal się gdzieś tam tliły. On także najwyraźniej ciągle coś do niej czuł. A więc... Czemu się tak zachowywała?
- Wiesz co? Jedno się nie zmieniło - nadal trochę boję się uczuć. - zaczęła, patrząc mu w oczy. - Ale naprawdę bardzo chcę być twoją przyjaciółką, Federico. 
Zabawne, Lu. Przyjaciółka.
- A nie kimś więcej? - uniósł jedną brew, ściskając jej dłoń.
Parsknęła śmiechem i odwróciła wzrok. Oczywiście, że chciała być kimś więcej. Zawsze tego chciała. Zawsze ją przyciągał, zawsze sprawiał, że się jąkała i rumieniła, zupełnie jak nie ona. 
- Po co o to pytasz? Przecież znasz odpowiedź.
- Lu, zawsze byłaś taka tajemnicza... - wymamrotał, odgarniając jej włosy za ucho. - Ale przede mną nigdy nic nie udało ci się ukryć. Zabawne, prawda?
Miał rację. Była dla niego jak otwarta księga. Potrafił wyczytać wszystko z jej oczu, z jej twarzy. 
Nic już nie powiedziała. Czekała na jego kolejny ruch. W końcu ją pocałował, po krótkiej chwili wahania. Nie mogła zrozumieć, czego się bała, dlaczego przed nim uciekała. Dlaczego kiedykolwiek pozwoliła mu uciec. 

Leon próbował nie dać po sobie poznać, jak bardzo boli go to, co wydarzyło się między nim a Violettą. Spotkał się z Federico, a później wraz z Maxim odwiedzili Ludmiłę w studiu nagraniowym, gdzie pracowała nad swoją pierwszą płytą. Przez półtorej godziny zachwycali się jej piosenkami, które naprawdę były bardzo dobre, a następnie wybrali się do kawiarni na kawę. Lu w pewnym momencie zauważyła Camilę i w gronie dawnych znajomych spędzili wieczór. Leon uśmiechał się, opowiadał kawały i sprawiał wrażenie wesołego. 
Ale serce mu pękało przez powracające raz po raz wspomnienia poprzedniego wieczora.
Powiedziała, że już może się poddać. Nie miał pojęcia, co stało się z jej wytrwałością. Kiedyś dążyła do celu mimo niepowodzeń, póki nie udało jej się osiągnąć tego, o czym marzyła. Była wtedy niewinną Violettą, która mało wiedziała o życiu. A teraz? Międzynarodowa gwiazda muzyki, starsza i bogatsza o nowe doświadczenia, ale jednak... Coś straciła w drodze na szczyt.
Usiadł na miękkiej kanapie i ukrył twarz w dłoniach. Ten dzień był dla niego męczący. Zbyt dużo fałszywych uśmiechów. Zdawał sobie sprawę z tego, że wszyscy i tak wiedzą o tym, że coś się wydarzyło między nim a Violettą. Ale przecież wcale nie musiał im pokazywać, że panienka Castillo rozstrzaskała resztki jego nadziei, połamała jego serce na tysiące kawałków. W ogóle nie powinien mieć nadziei na cokolwiek dobrego w związku z nią. Gdy chodziło o Violettę, zawsze pojawiały się jakieś problemy. W tym wypadku problemem była ona sama. Jej strach i niepewność. 
Usłyszał przypadkiem całą jej rozmowę z Diego i wiedział, że Fernandez oskarżył Violettę o zdradę, chociaż nie miał żadnych dowodów. Tylko to jedno zdjęcie, na którym przecież nic takiego znaczącego się nie dzieje. Wtedy tylko odgarniał jej mokre włosy z twarzy. Może i miał wielką ochotę ją pocałować, przytulić, cokolwiek, ale nic z tych rzeczy nie zrobił. Chociaż, z drugiej strony trochę rozumiał Diego. W końcu Violetta nie darzyła go prawdziwymi uczuciami. Już cztery lata temu, gdy się pojawił w ich życiu po raz pierwszy, Leon wiedział, że Viola jest jedynie zauroczona buntowniczym stylem bycia Diego. I mimo, że powtarzała mu, iż tylko jego kocha, zdawał sobie sprawę z jej uczuć. Nie było dla niego zaskoczeniem, gdy niedługo po jej wyjeździe w gazetach zaczęły się pojawiać wzmianki o jej romansie z Fernandezem. Lubiła go, bo był inny. Ale nigdy go nie kochała. Mógł to wyczytać z jej oczu.
Czy ona któregokolwiek z nas kiedykolwiek kochała? Tomas, ja, potem Diego... Może wszyscy byliśmy tylko przelotnymi zauroczeniami. I może wszyscy obdarzyliśmy ją uczuciami, których ona nie odwzajemniła. 
Ale w takim razie dlaczego wtedy, na tarasie, patrzyła na niego tak, jakby żałowała wszystkiego, co się stało? Dlaczego go całowała, dlaczego go przytulała? Dlaczego płakała?
Jego rozmyślania przerwał dźwięk telefonu. Podniósł się z ciężkim westchnieniem z kanapy, spodziewając się połączenia od Fede czy Maxiego. Ale na ekranie widniał napis ,,numer nieznany". Violetta? Przestań sobie robić nadzieję!
- Słucham?
- Nie wierzę, że do ciebie dzwonię... - w słuchawce rozległ się zirytowany głos. - Tutaj Diego Fernandez. Słuchaj, Verdas, Violetta właśnie się spakowała i pojechała na lotnisko. Powiem ci tak: kocham ją, mimo tego, że ona mnie nie, i nie chcę, by była nieszczęśliwa. Wiem, że kocha ciebie, i chociaż mam wielką ochotę obić ci facjatę, informuję cię, że jej samolot wylatuje za godzinę. Nie mam pojęcia, gdzie się wybiera. Nikt nie ma pojęcia, więc, jeśli kochasz ją tak bardzo, jak ona ciebie, to jedź na lotnisko i ją powstrzymaj. Bo możesz już nie mieć drugiej szansy.
Od nadmiaru informacji zakręciło mu się w głowie. Przytrzymał się stolika i wziął głęboki oddech. Przez ostatnie kilka tygodni starał się przyjąć do wiadomości to, że on i Violetta nie dostaną swojego szczęśliwego zakończenia . Ale myśl o tym, że mógłby już nigdy jej nie zobaczyć, bo nie walczył o nią do końca, była zbyt przytłaczająca, by znów się poddał. 
- Dlaczego ona chce wyjechać? - musiał się upewnić.
- Myślę, że obaj doskonale to wiemy. - westchnął Diego. - Próbuje uciec od problemów. Powiedziała mi, że chce być wreszcie szczęśliwa. Ale to bzdura, bo...
- Bo nigdzie nie będzie tak szczęśliwa, jak tutaj. - dokończył za niego Leon.
W słuchawce rozległ się śmiech Diego.
- Właśnie. Jedź już po nią. Nie trać czasu.
Leon podziękował pospiesznie za telefon i rozłączył się. Przez chwilę się wahał - nawet jeśli ją znajdzie, ona najprawdopodobniej go odrzuci. Ale przecież nie mógł pozwolić jej wyjechać na drugi koniec świata, nie mógł z niej zrezygnować. Zadała mu tyle bólu, ale jednocześnie była najlepszym, co go w życiu spotkało. Pamiętał wszystkie te uśmiechy, wyśpiewane piosenki i piękne chwile, jakie z nią kiedyś dzielił. Byli naprawdę szczęśliwi, dopóki nie pojawiły się problemy. Może po prostu powinni przestać od nich uciekać i zacząć stawiać im czoło. Razem. Ramię w ramię. 
Szybko założył kurtkę i buty. Pewnie w innej sytuacji zacząłby się zastanawiać, dlaczego Diego Fernandez mu pomaga, ale nie miał na to czasu. Rozumiał go po części - facet naprawdę kochał Violettę. I jeśli miał na tyle odwagi, by oddać ją komuś innemu tylko po to, by była szczęśliwa, to musiał być naprawdę równym gościem.
Chłodne powietrze uderzyło go w twarz, gdy wyszedł z budynku. Wsiadł do samochodu i ruszył z piskiem opon, kierując się w stronę najbliższego lotniska. Miał nadzieję, że uda mu się znaleźć Violettę na czas. Co z tego, że powiedziała mu to, co powiedziała. Co z tego, że się zmieniła i nie chciała z nim być. Poprzedniego wieczoru oboje popełnili kilka błędów. Cztery lata temu także. A ona zawsze była taka... niewinna i delikatna. Wiedział, że musi wziąć sprawy w swoje ręce, by dostać to upragnione szczęśliwe zakończenie. 
Nadzieja powróciła do jego serca, i to wszystko dzięki Fernandezowi, który powiedział kilka istotnych słów. ,,Wiem, że kocha ciebie" - a przecież Diego tak dobrze znał Violettę. Niemal tak dobrze jak sam Leon. Nie rzucał raczej słów na wiatr. Nie w tak ważnej, nie tylko dla Leona, ale także dla niego, sprawie. 
Cudownie było znów mieć nadzieję i wolę walki. Cudownie było wiedzieć, że nie warto się poddawać.

Camila, podobnie jak Ludmiła, była przekonana, że wesele Tomasa odegra znaczącą rolę w życiu każdego z jej dawnych przyjaciół. Miała nadzieję, że wszyscy wreszcie się pogodzą i zapomną o przeszłości. Niestety. Wszystko poszło nie tak, i chyba ich relacje tylko bardziej się pokomplikowały. Było kilka momentów, jak na przykład śpiewanie z Francescą i Ludmiłą, kiedy myślała, że jest jakaś iskierka nadziei, ale ostatecznie... Nic nie było lepiej. Na dodatek całą noc musiała odpędzać od siebie Broadwaya i jego nieudolne zaloty. Z Sebastianem, który naprawdę ją zaintrygował, udało jej się porozmawiać zaledwie pięć minut.
Oczywiście dopiero kolejnego dnia, gdy znalazła w kieszeni karteczkę z napisem ,,Sebastian", pod którym widniał numer telefonu, zdała sobie sprawę z komizmu sytuacji. Chłopak należący do zespołu ,,Rock Bones", który kiedyś także współpracował z You-Mixem, miał na imię Sebastian. Intrygujący mężczyzna z wesela Tomasa był oczywiście zupełnie inną osobą, ale pod paroma względami przypominał jej dawną sympatię. Był uroczy i uwodzicielski, prawił jej komplementy i sprawiał wrażenie tajemniczego.
- A mówiłam, że wyrwiesz jakiś smakowity kąsek! - rozległ się rozemocjonowany głos Julii, która właśnie wparowała do mieszkania Camili.
Camila schowała do kieszeni spodni kartkę, która tak rozweseliła jej koleżankę.
- Nie wyrwałam żadnego kąska. - prychnęła, rumieniąc się. - Nie wiem nawet, skąd to mam.
Julia roześmiała się i uniosła znacząco brwi.
- Musiało się dużo dziać, skoro nic nie pamiętasz, kochana!
Cami rzuciła w nią poduszką, gromiąc ją wzrokiem. Owszem, Sebastian ją zaciekawił, spodobał jej się. Ale przypomniał jej o niefortunnym zauroczeniu sprzed lat. Czy to był jakiś znak? Przecież nie mogła zakochać się w facecie, który przypomina jej eks. 
- No dobra, poznałam kogoś. - westchnęła, a Julia pisnęła radośnie. - Ale on ma na imię Sebastian. To imię chłopaka, za którym latałam jeszcze w czasach Studia.
- Latałaś?
- Byłam wtedy z Broadwayem. - spuściła wzrok, przygryzając wargę. - Ale Seba był taki... zupełnie inny. Potrzebowałam trochę szaleństwa, a związek z Brodueyem robił się monotonny.
Julia zrobiła wielkie oczy i usiadła obok Cami na kanapie.
- Chcesz powiedzieć, że zdradzałaś Broadwaya? - w oczach Julii zatańczyły iskierki zaciekawienia.
Camila pokiwała powoli głową. Nigdy nie była z tego dumna. Kiedyś naprawdę zakochała się w Broadwayu, chociaż teraz już nie miała pojęcia, dlaczego. Uczucia, jakie do niego żywiła, zaczęły się wypalać jeszcze w czasach uczęszczania do Studia. A Sebastian pojawił się tak nagle, i okazało się, że jest kimś, kto może jej zapewnić odrobinę adrenaliny. Zabierał ją na szalone randki i mówił jej, że jest najpiękniejsza na świecie. 
- On nigdy się nie dowiedział. - odgarnęła włosy z twarzy. - A Sebastian po kilku tygodniach pokazał swoje prawdziwe oblicze. Był obłudny i złośliwy. Chciał wszystko powiedzieć Broadwayowi, bo był dumny z tego, że udało mu się poderwać zajętą dziewczynę.
Julia położyła dłoń na ramieniu zdenerwowanej Camili. Widziała, jak wiele kosztuje ją mówienie o błędach przeszłości. 
- Ale przecież ten Sebastian, którego poznałaś wczoraj, nie jest tamtym sprzed lat. - powiedziała uspokajającym głosem. - To tylko imię. Nie możesz żyć przeszłością, bo zniszczysz przyszłość. Nie rezygnuj z tego faceta, jeśli ci się spodobał, Cami.
Camila uśmiechnęła się delikatnie do Julii. Nadal nie była przekonana co do rozwijania jej znajomości z Sebastianem. Wydawał się być kimś miłym i szarmanckim, ale kto wie, co ukrywał pod tym uroczym uśmiechem. Aż za dobrze wiedziała, że ludzie uwielbiają nosić maski. 
- Jeśli nie spróbujesz go poznać, to nigdy się nie dowiesz, czy rzeczywiście jest taki zły, jak go o to podejrzewasz. - przerwała jej rozmyślania Julia.
Cami roześmiała się cicho. Julia czasami dosłownie czytała jej w myślach. 
- No dobrze. Zadzwonię do niego dziś wieczorem. 
Łatwiej powiedzieć, niż zrobić, pomyślała. Ale zdecydowała się, że wreszcie zrobi coś ze swoim życiem. Przezwycięży strach przed niepowodzeniem i da szansę Sebastianowi. A może nawet spróbuje porozmawiać z Ludmiłą lub Maxim i razem odbudują dawną przyjaźń.

Naty zawsze była wyjątkowo wrażliwa i niepewna siebie. Dużo czasu zajęło jej przezwyciężenie tych cech. Stała się przebojowa i niepodatna na uczucia, chociaż wiele ukrywała w swoim wnętrzu, nie przyznając się do tego nawet samej sobie. Była dumna z tego, kim się stała, dopóki nie wróciła do Buenos Aires. Mogła się tego spodziewać, w końcu było to miasto wspomnień. Przez urywki szczęśliwych chwil przeżytych w tym miejscu, które powracały do niej raz po raz, nie mogła już żyć tak, jak się tego nauczyła przez te cztery lata. Coraz częściej zastanawiała się, czy przypadkiem odrzucenie miłości, przyjaźni i wszystkich innych uczuć było dobrym pomysłem. 
Wiedziała, że Maxi ma rację, mówiąc, że miłość jest warta cierpienia. I Ludmiła także miała słuszność, namawiając ją do zapomnienia o ranach przeszłości. Ale Naty była uparta i nie potrafiła przyznać się do tego, że popełniła błąd i zmarnowała kilka lat swojego życia na nic nie znaczące błahostki, na odrzucanie od siebie pięknych uczuć. 
Rozczarowanie w oczach Maxiego i ból wymalowany na twarzy Ludmiły sprawiły, że w Naty coś pękło. Pierwszy raz od dłuższego czasu pozwoliła sobie myśleć o tym, że jest idiotką i była ślepa, odrzucając uczucia. Dopuściła do siebie prawdę, i sprawiło jej to tak wielki ból, że miała ochotę zapaść się pod ziemię i już nigdy nie musieć oglądać świata. Zbłądziła. I nie wiedziała, jak ma powrócić na dobrą drogę.
Poza tym, dopiero pod wpływem tego wielkiego bólu, który zawładnął jej sercem, uświadomiła sobie, że jej życie stoi w miejscu. Wróciła do Buenos, ale nie zdobyła się na odwiedzenie Studio, swoich rodziców, dawnych znajomych. Nie znalazła sobie żadnej pracy, tylko siedziała w domu i od czasu do czasu wychodziła na imprezy, by odreagować stres. Była zbyt oszołomiona wspomnieniami, by ruszyć się z miejsca.
Nigdy się do niczego nie nadawałam. Ludmiła mówiła mi, że nie jestem nic warta, i miała cały czas rację. Gdybym tylko jej posłuchała i dała sobie spokój z wmawianiem sobie, że jestem stworzona do wielkich rzeczy. Może byłabym szczęśliwsza.
      Może, może, może... Na tym właśnie polegało jej życie. Na gdybaniu. I ranieniu wszystkich dookoła. 

Jak pewnie się domyślacie, rozdziały będą się teraz pojawiały rzadko. Obiecałam, że dokończę tą historię i mam zamiar to zrobić, nie martwcie się. Nie wiem, kiedy mi się to uda, ale to nie ważne. Mam nadzieję, że Wam się szybko nie znudzę ;) Obserwujcie moje blogi, bo mam dla was niespodziankę, nad którą pracuję już od początku wakacji i nie mogę jej za nic skończyć, bo chcę, by wszystko było idealnie. A więc do kolejnego rozdziału (mam nadzieję, że ten Wam się podobał) i pamiętajcie, że Was kocham! <3
Buziaki, M. ;*