poniedziałek, 30 czerwca 2014

Chapter 8 - ,,Todo depende de que quieras ver..."

   

,,Todo depende de que quieras ver..."
- Violetta - ,,Veo Veo"

     Szczerze? Chyba nigdy tak naprawdę nie lubiła deszczu. Tylko jej się tak wydawało, bo fajnie było śpiewać i tańczyć podczas szalejącej dookoła ulewy z Francescą i Camilą, bo Leon zawsze wpadał wtedy w taki melancholijny nastrój i całował ją, a krople spływały po ich twarzach. Kiedy masz się z kim dzielić, to nawet deszcz może być czymś pozytywnym. 
     Nogi same zaprowadziły ją do tego parku. Zupełnie jakby to w jakiś magiczny sposób mogło rozwiązać wszystkie jej problemy. A przecież nie mogło, bo nic na świecie nie jest takie łatwe. Wszystko musi być skomplikowane, żebyśmy przypadkiem nie mieli nadziei na lepsze jutro.
     Gdy już usiadła obok niego na tej ławce, przeszłość uderzyła w nią mocno i niespodziewanie. Chciała uciec, ale bała się ruszyć z miejsca, jakby coś mogło zniszczyć specyficzną magię chwili. Więc tylko patrzyła przez zasłonę deszczu na wyłaniajace się zza drzew Studio21 i zastanawiała się, dlaczego szczęście tak szybko od niej uciekło. 
- To śmieszne, ale nie mam pojęcia, co powinienem powiedzieć. - odezwał się.
     Zacisnęła usta w wąską kreskę, by nie okazać żadnych emocji. Nie wiedziała, czego się ma spodziewać. Tak naprawdę już nigdy nie powinna go spotkać. Kiedyś myślała, że jest jej przeznaczony, ale myliła się - ich kontakt urwał się, prawie o nim zapomniała.
     Dlaczego nagle pojawił się znowu, i wywołał to samo szybsze bicie serca, co kiedyś?
- Gdybyś była Francescą albo Camilą, to zapytałbym, co u ciebie, ale... - zaczął nerwowo. 
- Dlaczego nie zapytasz? - wyrwało się jej niespodziewanie.
     Wyciągnął rękę i odgarnął mokry kosmyk włosów z jej twarzy. Jego dotyk był taki, jak zawsze - delikatny, ciepły i kojący. Nic się nie zmieniło. 
     Tylko ona.
- Bo jesteś Violettą. - odparł ze smutnym uśmiechem. 
     Spuściła wzrok. Nie potrafiła patrzeć na jego smutek. Był taki przygaszony, jakby stracił nadzieję. Chciała zapytać go, dlaczego z jego oczu znikły te urocze ogniki szczęścia, dlaczego siedzi sam na deszczu ze śladami łez na policzkach. Chciała go przytulić i powiedzieć, że wszystko będzie dobrze. Tyle chciała zrobić w tamtym momencie. Ale nie odważyła się.
- Przepraszam, że wtedy nie przyszłam na spotkanie. - powiedziała tylko. 
- Nic się nie stało. - wymamrotał.
     Ale wiedziała, że stało się aż za dużo. 
     Popatrzyła jeszcze przez chwilę na Studio i z ciężkim westchnieniem podniosła się z ławki. Nie mogła usiedzieć na miejscu. Poza tym obecność Leona sprawiała, że jej serce ponownie rozpadało się na tysiące malutkich kawałków. Nie widziała sensu w zadawaniu sobie bólu bez żadnego powodu - skoro wystarczyło po prostu odejść i zostawić za sobą przynajmniej cząstkę tego przeklętego cierpienia. 
     Jedna pojedyncza łza spłynęła po jej policzku. Otarła ją wierzchem dłoni i odwróciła się, by odejść w sobie nawet nieznanym kierunku. Wiedziała jedno: musi oddalić się od wspomnień. Wspomnienia ją zabijały. 
- Dlaczego zawsze odchodzisz? 
     Zatrzymała się wpół kroku. Głos Leona przebił się przez jej zagmatwane myśli, i mogła wyczuć ukryte w nim cierpienie. 
- Powiedz mi, dlaczego za każdym razem, kiedy już się pojawisz, to nagle znikasz...
     Poczuła jego dłoń na swoim nadgarstku. Odwrócił ją delikatnie, tak, by stała przodem do niego. Wpatrywał się w nią z uporem, czekając na odpowiedź. Spojrzała w jego wypełnione łzami oczy i przypomniała sobie nagle, co czuła, gdy wyjeżdżała z Buenos Aires w swoją pierwszą trasę koncertową, zostawiając za sobą wszystko. Była wtedy zagubiona, bo pragnęła odnaleźć szczęście, ale nie była pewna, czy jej się to uda. Była smutna, bo Buenos Aires było jej domem. Jednym i jedynym prawdziwym domem. A później zaśpiewała na swoim pierwszym koncercie w Europie i zrozumiała, że odchodzenie jest przyjemne. Bo może i trudno zostawić za sobą ukochane osoby i miejsca, ale później... Później to łatwiejsze. I dla niej rzeczywiście odchodzenie i zostawianie za sobą ważnych osób zrobiło się po latach prostsze. Teraz opuszczała drogie sobie miejsca, nie roniąc nawet jednej łzy. Powtarzała sobie ciągle, że wszędzie można wrócić. 
     Ale nie wszystkie błędy można naprawić - podpowiedziało jej serce. No tak. Doskonale pamiętała, jak po którymś z kolei koncercie w Europie zatęskniła nagle za Buenos. Diego próbował ją wtedy pocieszyć, ale prawdziwym lekarstwem na jej tęsknotę stały się jej własne myśli. Buenos Aires ci przecież nie ucieknie, Violetta. Zawsze możesz tam wrócić. Dom na ciebie czeka. Myliła się. Bo może i Buenos Aires jej nie uciekło, ale dom wcale na nią nie czekał. Domem nie było samo miasto, które niezmiennie będzie znajdowało się w tym samym miejscu. Domem byli ludzie, którzy pozwalali jej być szczęśliwą. Domem byli przyjaciele, których straciła. 
- Bo tak to jest z odchodzeniem. - odpowiedziała cicho, patrząc mu w oczy. - Jak już się zacznie, to trudno przestać.
     Ona nie potrafiła już przestać, musiała to sobie przyznać. Tyle miejsc zwiedziła przez te cztery lata, ale nigdzie nie potrafiła zostać na dłużej. Ciągle odchodziła, odchodziła i odchodziła. Teraz też musiała odejść - kilka koncertów i znowu wyjazd. Oczywiście mogłaby zostać w Buenos, bo jest to ostatni przystanek na trasie. Ale w Buenos Aires się dusiła, za dużo cierpienia spadło na nią w jednym momencie.
     Leon ujął jej dłoń i ścisnął ją mocno. Ciągle na niego patrzyła, zastanawiając się, dlaczego jej serce tak szybko bije. 
- Masz zamiar znowu wyjechać? - jego głos drżał.
- Nie chcę cię ranić, Leon. Nasze drogi dawno się rozeszły i nie powinny się spotykać. - wzięła głęboki oddech i wyrwała dłoń z jego uścisku. - Wszystko się kiedyś kończy. Nasza historia skończyła się cztery lata temu, i to, że teraz się spotkaliśmy, nie znaczy, że jest to jakiś nowy początek...
     Pokręcił głową, odwracając wzrok.
- Ty po prostu nie chcesz, żeby to był nowy początek. - stwierdził. - A ja nie będę cię do niczego zmuszał. Wiedz tylko jedno, Violetta: kochałem cię, kocham i będę kochać.
     Zamknęła oczy, uwalniając łzy. Może i miał rację, może po prostu nie chciała żadnego nowego początku. Może samotność w pewien sposób jej odpowiadała. Ale nie potrafiła znieść jego miłości do niej. Bo świadomość, że Leon Verdas ją kocha i przez to cierpi, rozrywała jej serce raz za razem. 
- Lepiej by było, gdybyś po prostu przestał.
- Co przestał?
- Przestał mnie kochać.
     Leon roześmiał się gorzko i przeciągnął dłonią po włosach. Później spojrzał na nią ostatni raz, i odwrócił się, a ona po chwili usłyszała jeszcze szept, który wiatr poniósł w jej kierunku:
- Przykro mi, ale to niemożliwe, Vilu.

     Ludmiła na próżno próbowała sobie wmówić, że popołudnie, które spędziła z Federico, nic dla niej nie znaczyło. A w rzeczywistości poczuła się naprawdę szczęśliwa pierwszy raz od dłuższego czasu. Wiedziała, że tylko z nim może się śmiać z byle czego i po prostu cieszyć się życiem. Ale nie była pewna, czy potrafi przyjąć do swojego życia prawdziwą przyjaźń i miłość. Nie była pewna, czy jest na to gotowa.
     Poza tym, bała się cierpienia. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że bez cierpienia nie ma ani miłości, ani przyjaźni. Jednym słowem - wszystko, co piękne, musi być przepełnione goryczą. 
- Ferro, twój telefon dzwoni - z rozmyślań wyrwał ją głos Alejandro siedzącego przy laptopie; pracował właśnie nad nagraną już piosenką.
     Ludmiła spojrzała na wyświetlacz telefonu, na którym widniało zdjęcie Federica, które zrobiła mu w uroczej kawiarence w centrum miasta, do której wybrali się poprzedniego dnia. Był śmiesznie umazany bitą śmietaną i miał rozczochrane włosy. 
- Słucham? - starała się zabrzmieć tak, jakby jej serce wcale nie zabiło szybciej na myśl, że dzwoni on.
- Wiesz, minęła już prawie doba, odkąd się widzieliśmy. - zaczął Federico. - Nie uważasz, że czas na kolejne spotkanie?
     Roześmiała się. Nie spodziewała się, że Federico się tak szybko odezwie. Minął dopiero dzień od ich spotkania w parku. 
- Jesteś strasznie niecierpliwy. - powiedziała żartobliwym tonem.
- Po prostu chcę cię zobaczyć. - odparł. - Spotkamy się dzisiaj w parku? Tęsknię za tobą, Ferro.
     Miała ochotę się roześmiać, bo w końcu nie widzieli się tylko dzień, ale zaraz spoważniała. Poczuła, że sprawy toczą się zbyt szybko. Przecież dopiero co odnowili kontakty, a  ich relacje bywały kiedyś burzliwe. Tymczasem Federico tak po prostu jej mówił, że za nią tęskni. Nie była gotowa na takie wyznania. W innej sytuacji pomyślałaby, że powiedział to w żartach, ale jego głos zabrzmiał nagle tak poważnie, jakby wspominał te cztery lata, kiedy nie mieli ze sobą żadnego kontaktu. Jakby przypominał sobie dawne czasy. 
- Dzisiaj nie mam czasu. Przykro mi, Federico.
      I się rozłączyła.
     Tak, była tchórzem. Ale nic nie mogła na to poradzić. Bała się, że znowu zbyt się zaangażuje. A przecież ludzie potrafią tak szybko odchodzić.
- Gotowe - odezwał się Alejandro. - Pierwsza piosenka na twojej płycie, Ferro.
     Ludmiła uśmiechnęła się, gdy mężczyzna odtworzył nagranie ,,Soy mi mejor momento", już dopracowane i gotowe. Ale w głębi duszy poczuła smutek. Bo może to jednak nie był jej najlepszy moment.

- Jeśli chcesz, żebym wyszedł, to powiedz. - odezwał się Maxi po chwili ciszy. - Wiem, że wtargnąłem tak trochę bez zaproszenia, ale nie odbierasz moich telefonów. Poza tym, rozmawiałem z Leonem i... Martwię się o ciebie, Naty.
     Natalia usiadła na kanapie i ukryła twarz w dłoniach. Pierwszy raz od dłuższego czasu nie wiedziała kompletnie, jak powinna się zachować. Chciała wyrzucić Maxiego za drzwi, nakrzyczeć na niego, po prostu się wyżyć, ale nie mogła. Bo przecież powiedziała mu, że nie chce miłości, że nie potrzebuje uczuć, odrzuciła go - a on nie zrezygnował. Nawet po tym, co prawdopodobnie usłyszał od Leona. I to ją przerażało. 
- Powiedz coś, proszę. - wyszeptał.
- Nie chcę miłości. - powiedziała cicho, ledwo słyszalnie.
     Kłamczucha.
- Nie chcesz miłości, czy nie chcesz cierpienia? - zapytał, siadając obok niej.
     Podniosła gwałtownie głowę i wbiła w niego wzrok pełen smutku i błagania. Ale o co błagała?
      O miłość, o miłość...
- A czy to nie to samo?
      Maxi pokręcił głową. Nie wiedział, jak ma wytłumaczyć Natalii, że miłość to coś pięknego, że to najlepsze, co może spotkać człowieka. Ona wydawała się być taka zimna, taka zamknięta w sobie i swoim świecie pozbawionym wszelkich uczuć. Zupełnie inna, niż kiedyś. Nie poznawał jej.
- Naty, cierpienie jest nieodłączną częścią miłości. - starał się brzmieć łagodnie i kojąco, żeby jej nie wystraszyć. - Miłość nie może istnieć bez cierpienia. Ale przecież jest też szczęście, którym wypełnia się życie, gdy pojawia się miłość.
     Naty westchnęła cicho, wpatrując się w niego. Jego słowa niby do niej docierały, ale słyszała je jakby przez mgłę. Wiedziała, że są piękne, ale nie potrafiła zrozumieć ich sensu.
- A ty chcesz cierpieć, Maxi? - zapytała.
- Chcę kochać. 
- Pytam, czy chcesz cierpieć. - w jej głosie dało się usłyszeć napiętą nutę.
     Maxi odwrócił wzrok.
- Nie. - odparł po chwili milczenia. - Ale życie to nie koncert życzeń.
     Natalia zaśmiała się gorzko. Maxi miał rację, przynajmniej w tej kwestii - życie nie specjalizowało się w spełnianiu życzeń. Wolało raczej rzucać nam kłody pod nogi i czekać, aż się wreszcie przewrócimy na drodze do szczęścia, którego tak bardzo pragniemy.

     Nie spodziewała się, że słowa kuzynki tak bardzo ją zabolą. Ale jednak. Nie mogła znieść myśli, że przestała być tą nieustraszoną Francescą, która niczego się nie boi. A może nigdy nią nie była? W końcu zawsze bała się, że ktoś może jej zabrać chłopaka, który obdarzył ją wielką miłością. Przez ten strach stała się zaborcza i straciła wszystko to, co najważniejsze. Przyjaźń i miłość. A przecież gdyby była taka nieustraszona, to jej życie wyglądałoby teraz zupełnie inaczej. Może nadal byłaby z Marco i przyjaźniłaby się z Violettą, Camilą i Naty, może nigdy nie opuściłaby Buenos Aires. Może nie utraciłaby szczęścia. 
     Jej rozmyślania przerwał dźwięk dzwoniącego telefonu. Podniosła się powoli z łóżka i odebrała.
- Słucham? 
- Fran, jak dobrze, że wreszcie odebrałaś. - w słuchawce rozległ się ciepły głos jej przyjaciela z Włoch, Samuela. - Słuchaj, był u mnie w kawiarni ostatnio jakiś facet, pytał o ciebie. W każdym razie, powiedziałem mu, że jesteś w drodze do Buenos Aires. Był jakiś dziwny, strasznie się zdenerwował, jak usłyszał, że wyjechałaś z kraju. 
     Francesca zmarszczyła brwi. Kto mógł jej szukać? 
- Na pewno pytał o mnie? - zapytała z powątpiewaniem. - Wszyscy moi znajomi z Włoch wiedzą, że wyjechałam do Buenos. Sam wiesz, w końcu to nasi wspólni znajomi.
     Samuel zaśmiał się cicho.
- Fran, ten facet nie wyglądał jak jeden z naszych znajomych, uwierz mi, zauważyłbym. I tak, na pewno pytał o ciebie. Nie znam żadnej innej Francesci Cauvilii. 
     Francesca zamyśliła się na chwilę. Mogłaby uznać, że szuka jej ktoś z jej dawnych znajomych, może jeszcze ze Studio, ale przecież Leon, Federico, Maxi i Broduey są w Buenos i wiedzą, że ona także wróciła. 
     I nagle coś jej przyszło do głowy.
- Sam, jak wyglądał ten facet?
- No, miał ciemne włosy, gitarę na ramieniu... - urwał na chwilę. - O, no i strasznie kaleczył włoski. Miał taki akcent, czekaj no... Brzmiał trochę jak nasz nauczyciel geografii z podstawówki. Skąd on był? Z Meksyku, właśnie.
     Na chwilę odebrało jej mowę. Och, kimże mógł być ten meksykański facet z ciemnymi włosami i gitarą na ramieniu? Doskonale wiedziała. Tylko jakoś nie mogła przyjąć tego do wiadomości. Co on robił we Włoszech? Dlaczego jej szukał? Dlaczego akurat teraz?
- Powiedziałeś mu, że wyjechałam do Buenos, tak? - jej głos drżał.
- Tak. A to źle?
     Źle, Francesca? Czy to źle?
- Nie wiem, Sam. - westchnęła. - Nie wiem.
     No bo czego ona tak naprawdę pragnęła? Odzyskać miłość. A miłość postanowiła najwyraźniej sama jej poszukać. Chyba powinna się więc cieszyć, prawda? Gdyby o niej zapomniał i gdyby mu ani trochę nie zależało, nie szukałby jej. 
     Ale bała się. Bo przecież nie była nieustraszoną Francescą. 

     Camila siłowała się właśnie z opornym zamkiem w drzwiach do swojego mieszkania, gdy jej telefon zaczął przenikliwie piszczeć, sygnalizując, że ktoś do niej dzwoni. Zaklęła cicho pod nosem, uderzając dłonią w drzwi. Nie miała ochoty na odbieranie telefonów w takiej chwili - była zmęczona, zdenerwowana i nie mogła dostać się do domu. Muszę wymienić ten cholerny zamek, pomyślała.
     Kiedy drzwi wreszcie ustąpiły, Camila odetchnęła z ulgą i weszła zmęczonym krokiem do domu. Jej telefon znowu zadzwonił, ale nawet nie zerknęła na wyświetlacz. Zdecydowanie nie była to odpowiednia pora na rozmowy. Jedyne, czego pragnęła, to odpoczynek po tym koszmarnie długim i wykańczającym dniu. 
     Jej myśli cały dzień zaprzątała sprawa Natalii. Camila nie mogła wyzbyć się wrażenia, że Naty ukrywa przed całą resztą świata swoje prawdziwe uczucia. Była zamknięta w sobie i strasznie zimna, zupełnie inna niż kiedyś. Dusiła wszystko w sobie, wszystkie troski i zmartwienia. A przecież o wiele lepiej byłoby, gdyby je z siebie wyrzuciła i pozwoliła sobie pomóc. Camila już dawno zrozumiała, że samotność w niczym nie pomaga. 
- Boże, kto się tak dobija?! - zawołała, gdy jej rozmyślania ponownie przerwał dzwonek telefonu. 
     Zerknęła kątem oka na wyświetlacz. Nieznany numer. Westchnęła i wcisnęła zieloną słuchawkę.
- Słucham? - warknęła.
- Camila? 
- Tak. Kto mówi? - zapytała, marszcząc brwi; głos brzmiał jakoś znajomo.
     W słuchawce rozległ się śmiech.
- Tomas Heredia. 
     Camila zawtórowała mu śmiechem. Przypomniała sobie od razu, że jego śmiech zawsze był zaraźliwy. 
- Ile to czasu minęło! - odezwała się po chwili. - Przepraszam, że tak pytam, Tomas, ale dlaczego do mnie dzwonisz?
     Zawsze bardzo lubiła Tomasa i jedyne, co strasznie ją w nim denerwowało, to niezdecydowanie. Francesca, Violetta, Francesca, Violetta - ranił je obie ciągłym zmienianiem zdania. Później jednak wyjechał do Hiszpanii i przestał utrzymywać z przyjaciółmi z Argentyny kontakt. Na początku dzwonił i pisał maile, ale później słuch po nim zaginął. A więc zdziwieniem dla Camili było, że tak nagle się odezwał. I to jeszcze do niej - nigdy nie był z nią aż tak blisko jak z Fran czy Violą.
- Chciałbym cię zaprosić na mój ślub, Cami - oznajmił z dumą w głosie. - Wysłałbym ci zaproszenie, ale nie mam zielonego pojęcia, gdzie obecnie mieszkasz. 
     No, no, no, Heredia się żeni? 
- Tomas, to wspaniała wiadomość! - zachichotała. - Ale niestety jestem w Buenos. Naprawdę z wielką przyjemnością przyszłabym na twój ślub, ale bilety lotnicze są teraz strasznie drogie, sam rozumiesz...
- Ja też jestem w Buenos, Cami! - przerwał jej. - Moja narzeczona jest Argentynką i uparła się, że ślub weźmiemy tutaj. Wczoraj przylecieliśmy z Madrytu.
     Camila uśmiechnęła się. Bardzo podobała jej się perspektywa ponownego spotkania Tomasa, którego tak dawno nie widziała, i to jeszcze podczas jego ślubu. To była dla niej naprawdę wspaniała wiadomość, bo nigdy nie pragnęła niczego innego oprócz szczęścia i miłości dla swoich przyjaciół. A skoro na dodatek ślub miał się odbyć w Buenos, to musiała się na nim zjawić.
- A więc możesz się mnie spodziewać. - zapewniła go. - Hej, a mam do ciebie jeszcze jedno pytanie... Zaprosiłeś też resztę, prawda? W sensie, Fran, Naty, Vilu, Leona...?
     Nagle wyobraziła sobie tą scenę. Sala pełna gości, a wśród nich wszyscy jej dawni przyjaciele. Może tym razem udałoby się im odnowić znajomość? W końcu podczas spotkania zaaranżowanego przez Leona na początku szło im całkiem dobrze. Później górę wzięły emocje i wszystko się posypało. Ale przecież nikt nie chce psuć wesela głupimi kłótniami. 
- Tak, zaprosiłem wszystkich - odparł Tomas. - Ale nie jestem pewien, czy wszyscy się pojawią. Violetta była jakaś dziwna, jak do niej dzwoniłem. Powiedz, Cami, czy między wami...
     Camila westchnęła ciężko. No tak, w końcu Tomas wyjechał zanim jeszcze ich przyjaźń się rozpadła. Nie miał pojęcia, że zgrana paczka z czasów młodości nie jest już razem. 
- Nic nie jest już takie samo, jak kiedyś, Tomas, ale nie martw się. - powiedziała cicho. - Jestem pewna, że nie przegapią okazji bycia na twoim ślubie.
     Tomas nie brzmiał już tak wesoło, gdy wyjaśniał jej ze szczegółami, gdzie i kiedy odbędzie się ślub, ale starała się nie zwracać na to uwagi. Miała wielką nadzieję, że jej dawni przyjaciele pojawią się na tej uroczystości i nie zepsują jej kłótniami. W końcu nie byli już nastolatkami. Byli odpowiedzialnymi dorosłymi, którzy potrafią odłożyć prywatne sprawy na bok i cieszyć się szczęściem Tomasa i jego narzeczonej.
     Przynajmniej tak jej się wydawało.

Od razu się przyznaję, że rozdział pisał się trochę dłużej, ponieważ tysiąc razy zmieniałam scenę Leonetty. Ciągle mi coś nie pasowało. Nadal uważam, że ta scena nie jest taka, jaka powinna być, dlatego naprawdę zależy mi na Waszej opinii, kochani. Jeśli tylko możecie, to napiszcie mi, co jest dobrze, a co nie. 
No, a jeśli chodzi o resztę rozdziału, to tak, dobrze myślicie - szykuje się weselicho Tomaska! :D Będzie zabawa na całego, czy może jednak nasi kochani bohaterowie zaczną drzeć koty? Tego się dowiecie niebawem... *le tajemniczość*
Mam też nadzieję, że podoba Wam się niespodzianka. Chodzi oczywiście o powrót na Andresa. Ja i Xenia mamy mnóstwo pomysłów, więc szykujcie się. Jeśli ktoś jeszcze nie widział nowego rozdziału, to zapraszam <klik>.
No i tak na zakończenie chciałabym poinformować Was *le ogłoszeeeenia parafialne*, że pierwszy ,,sezon", czyli pierwsza część tego opowiadania, dobiega końca. Jeśli wejdziecie w zakładkę ,,przeszłość", to zobaczycie, że podzieliłam spis rozdziałów na sezony. Aha, postaram się niedługo zaaktualizować zakładkę ,,oni", ponieważ kilku bohaterów w niej brakuje.
To tyle, jeśli chodzi o sprawy organizacyjne. No i oczywiście dedykacja - ten rozdział dedykuję Dulce, która pisze długie komentarze, które uwielbiam czytać <3 
Pamiętajcie, że kocham Was całym sercem! <3 Do następnego!
Buziaki, M. ;*

niedziela, 15 czerwca 2014

Chapter 7 - ,,'Cause what about, what about angels?"


,,'Cause what about, what about angels?"
- Birdy - ,,Not about angels"

     Gdy usłyszała kroki za drzwiami pokoju, poderwała się z miejsca i podbiegła do lustra zawieszonego na przeciwległej ścianie. Przygładziła rozczochrane włosy i uznała, że wygląda znośnie. Usiadła na kanapie, starając się wyglądać swobodnie. Jakby ani trochę nie obchodziło jej to, że jej własny ojciec nie odzywał się do niej przez kilka miesięcy, a teraz tak po prostu chciał się spotkać. Jak gdyby nigdy nic się nie stało. Jak gdyby nigdy jej nie zawiódł.
- Violetta? - rozległ się jego głos, taki znajomy, ale jednocześnie dziwnie odległy.
     German Castillo wszedł do pokoju z niepewną miną. Violetta spodziewała się raczej, że pojawi się i od razu zacznie swoje wywody na zupełnie bezsensowne i niepotrzebne tematy, ale on tylko stanął w progu i rzucił jej spojrzenie pełne poczucia winy. Nie miała pojęcia, jak powinna się zachować. Dopiero teraz zrozumiała, jak bardzo tęskniła za swoim tatą, oraz jak bardzo była nim zawiedziona.
- Cześć, tato. - powiedziała cicho.
     German wszedł głębiej do pokoju, zamykając za sobą drzwi. Podszedł do kanapy, na której siedziała Violetta. Wyglądał jak małe dziecko, które nie jest pewne, czy powinno o coś zapytać. W końcu jednak, po dłuższej chwili ciszy, usiadł obok córki.
- A więc, co tam u ciebie, Vilu? 
     Violetta przyjrzała mu się zmrużonymi oczami. Nie rozumiała, jak mógł nie odzywać się do niej tyle czasu, nie odbierać telefonów... I na dodatek chyba nie miał zamiaru jej tego wyjaśnić. 
- Pytasz, co u mnie? - zaśmiała się ironicznie. - Dużo by opowiadać. Trochę cię nie było. 
     German spuścił głowę. Violetta wstała, nie mogąc dłużej usiedzieć na miejscu, i zaczęła przechadzać się po pomieszczeniu. Buzowało w niej za dużo emocji, by mogła je wszystkie ogarnąć i jakoś opanować. Z trudem powstrzymywała się przed wybuchnięciem płaczem. Bo mimo wielu zmian ciągle potrzebowała ojca. Gdzieś w głębi serca nadal była tą małą Violettą, co kiedyś. 
- Violu, ja po prostu pomyślałem, że już mnie nie potrzebujesz. - odezwał się German po chwili ciszy.
     Violetta zatrzymała się gwałtownie i wbiła w niego wzrok. W jej oczach zbierały się już łzy, i ostatkami sił je powstrzymywała. Myślała, że jakoś uda jej się dogadać z tatą. Ale nie mogła, nie potrafiła słuchać jego głupich wymówek. Jakby nie mógł po prostu jej powiedzieć, że już jej nie kocha.
     Nikt mnie nie kocha.
- Wiesz co, tato? Nie próbuj mi wciskać kitu. Bo dobrze wiesz, jak bardzo cię potrzebowałam, potrzebuję i będę potrzebować. - zacisnęła zęby, by nie wybuchnąć szlochem. - Czuję się... Jak ostatni śmieć. Nikomu nie potrzebna. - jej głos zrobił się piskliwy i łamiący się, ale nie zwracała na to uwagi.
     German otworzył usta, chcąc coś jeszcze powiedzieć, ale Violetta nie miała już na to siły. Pokręciła głową i wybiegła z pokoju, pozwalając łzom płynąć swobodnie. Nie zdawała sobie sprawy z tego, jak bardzo boli ją cała ta sytuacja z ojcem. Ale jednak. Miała wrażenie, że cierpienie rozrywa ją od środka, odcionając dopływ powietrza.
     I nie miała pojęcia, kto mógłby jej pomóc przez to przebrnąć. 

     Ludmiła szła wolnym krokiem przez park, śpiewała pod nosem ,,Soy mi mejor momento", i tak naprawdę nie zwracała większej uwagi na to, co się dzieje wokół niej. Całkowicie zatraciła się w swoich myślach, które co chwilę powracały do Leona i jego wczorajszej wizyty. Nie wiedziała, jak ma ją interpretować - w końcu był na nią zły czy nie? Wyszedł tak nagle i nawet słowem się nie odezwał. Potrafiła zrozumieć, że Leon tęskni za Violettą i jest sfrustrowany, ale to nie znaczyło, że musiał się tak zachowywać.
     Usłyszała swoje imię jakby przez mgłę. Gdyby głos, który ją wołał, nie był tak nieznośnie znajomy, pewnie nawet by się nie odwróciła. Ale czuła, że przeszłość właśnie do niej powraca niczym bumerang i musi się z nią zmierzyć. Nie była tchórzem, już nie. 
     Ale kiedy zobaczyła jego twarz zrozumiała, że mimo tak wielu zmian, nadal boi się miłości. 
- Ludmiła... - zaczął, ale widząc jej minę zamilkł. - Wszystko w porządku?
- Nie, nic nie jest w porządku, bo powinnam już dawno o tobie zapomnieć i chyba myślałam, że to zrobiłam, ale teraz stoisz tutaj, a ja wiem, że nigdy tak naprawdę nie zniknąłeś. - wyrzuciła z siebie te słowa na jednym wydechu, chociaż wcale nie miała zamiaru ich wypowiedzieć. - Nic nie jest w porządku, Pasquarelli. 
     Federico patrzył na nią szeroko otwartymi oczami. Może to absurdalne, ale mimo że była to ich dopiero druga rozmowa od kilku lat (z czego pierwsza polegała na przywitaniu się), Ludmiła czuła zupełnie inaczej. Miała wrażenie, że wydarzenia ostatnich czterech lat nie miały miejsca, że ciągle jest supernową Ferro i kłóci się z Federico na każdym kroku, bo tak jej się podoba. 
- Nigdy nie wiadomo, o co ci chodzi, Ferro. - westchnął Federico. - Mówisz mi, że nigdy o mnie nie zapomniałaś, ale patrzysz na mnie jak na kogoś, kogo chciałabyś wpakować do samolotu i wysłać na bezludną wyspę, byleby nigdy nie wrócił.
     Mimo wszystko się roześmiała. Bo jego półmetrowa grzywka (kiedyś uwielbiała się nabijać z jego grzywki) była śmiesznie rozwiana, bo mówił strasznie szybko i wyglądał po prostu zabawnie. Nie miała zbyt dobrego humoru, ale jednak się śmiała, patrząc na Fede.
- Dlaczego się śmiejesz? 
- Bo wyglądasz śmiesznie. Twoja półmetrowa grzywka zaraz odleci. 
- Powiedz, że się przesłyszałem i nie obraziłaś właśnie mojej grzywki. - udał oburzonego, co jeszcze bardziej rozbawiło Ludmiłę.
     Odgarnęła włosy z twarzy, chichocząc pod nosem, i odparła:
- Przykro mi, ale dobrze słyszałeś.
     Federico uśmiechnął się szeroko i odgarnął niesforne kosmyki włosów z twarzy Ludmiły.
- Twoja blond szopa też nie jest dzisiaj zbyt posłuszna. - powiedział, ciągnąc ją żartobliwie za włosy.
     Otworzyła usta, robiąc oburzoną minę, ale mimo to w jej oczach zatańczyły ogniki rozbawienia. Bo Federico zawsze umiał w specyficzny sposób poprawić jej humor - to znaczy niby ją denerwował, ale jednocześnie rozbawiał. Uwielbiała to.
- Hm, myślisz, że mogłabyś pójść ze mną na kawę, nie zabijając mnie po drodze? - zapytał po chwili Fede.
     Ludmiła zamyśliła się na chwilę. Co miała do stracenia? Miała do wyboru siedzenie w domu i oglądanie telenoweli, albo kawę z Fede. Wybór był dość prosty. Poza tym miała ochotę na rozmowę z kimś, kto mógłby chociaż w jakimś małym stopniu ją zrozumieć.
- Myślę, że to możliwe.
     Twarz Federico momentalnie się rozpromieniła. Podążyli razem parkiem, drażniąc się ze sobą i co chwilę wybuchając śmiechem.

     Natalia (mimo swojego założenia, że uczucia są passe) myślała o spotkaniu z Camilą całą noc i cały kolejny dzień. Naturalnie jej myśli zajmował także Maxi. Nie miała zielonego pojęcia, dlaczego jej życie tak nagle zaczęło się zmieniać. Owszem, wróciła do Buenos, gdzie historia się zaczęła, ale przecież to wielkie miasto - jakim cudem już zdążyła wpaść, całkiem przypadkiem, na Camilę i Ludmiłę? To niedorzeczne. Ktoś tam w górze najwyraźniej robił sobie z niej żarty.
- To nie jest ani trochę zabawne! - zawołała, patrząc w sufit.
     Odpowiedziała jej cisza.
     Westchnęła pod nosem, nie wiedząc, co ze sobą zrobić. Miała cały dzień do swojej dyspozycji, ale uświadomiła sobie, że tak naprawdę nie ma co robić, nie ma do kogo zadzwonić. Wszyscy jej ,,znajomi" mieli jakieś swoje zajęcia. Zresztą, nigdy niczego od nich nie oczekiwała: po prostu czasami się z nimi dobrze bawiła. I tyle.
     Życie bez uczuć jest puste, prawda?
     Zaśmiała się, słysząc głosik w swojej głowie. Nawet jej myśli były przeciwko niej i jej przekonaniom. Ale przecież miała właśnie wolny dzień i nie miała nikogo, komu zależałoby na niej na tyle, by jej potowarzyszyć - była samotna. A to dlatego, że przez cztery lata żyła w przekonaniu, że przyjaźń i miłość nie są do niczego potrzebne. Może gdyby nie była taka zamknięta na uczucia, byłaby teraz w zupełnie innej sytuacji.
     Jej rozmyślania przerwał dźwięk telefonu obwieszczający przyjście nowego sms-a. Natalia wstała i powoli podeszła do stolika. 
     ,,Cześć, Naty. Powiedz mi, czy ty uważasz mnie za idiotkę?" - tak brzmiała wiadomość od Camili. Natalia zmarszczyła brwi, zdziwiona pytaniem dawnej przyjaciółki. Chwilę zastanawiała się, czy po prostu nie zignorować tej wiadomości, ale jednak zdecydowała się odpisać.
     ,,Nie, Cami."
     ,,A więc nie próbuj przede mną udawać."
     ,,Nic nie udaję."
     ,,Wiem, że kłamiesz, chociaż nawet nie widzę twojej twarzy."
     Naty odłożyła telefon i usiadła na kanapie. Nie chciała dłużej prowadzić tej bezsensownej rozmowy. Camila była kiedyś jej przyjaciółką, to jasne, że wyczuła jej smutek. Ale przecież już się nie przyjaźniły. Nie musiały się sobie zwierzać.
- Naty... - wyszeptała do samej siebie. - Ale z ciebie idiotka.
     Wiedziała, że zachowuje się jak trzyletnie dziecko, ignorując Camilę, ignorując Maxiego. Wiedziała, że życie bez uczuć wcale nie jest takie fajne. Wiedziała, że jest samotna. Ale nie miała pojęcia, co powinna z tym wszystkim zrobić. Była tylko nic nie wartą Naty, jak to kiedyś powtarzała jej Ludmiła. 
- Ogłuchłaś, Naty? - rozległ się nagle poddenerwowany głos. - Walę w twoje drzwi od dziesięciu minut.
     Naty uniosła głowę i aż otworzyła usta ze zdziwienia. Przed nią stał Maxi we własnej osobie. A ona była taka skołowana, że nawet nie wiedziała, czy powinna go wyrzucić, bo wtargnął do jej domu nieproszony, czy rzucić mu się w ramiona, bo był chyba jedyną osobą, która chciała obdarzyć ją miłością.

     Tak naprawdę sam nie wiedział, gdzie idzie. Jedyne, czego pragnął w tamtym momencie, to spokój. Próbował pogodzić się z Larą po ostatniej kłótni, ale ona wyrzuciła go z domu, krzycząc coś o Violetcie. Nie mógł tego słuchać. Przecież nie robił niczego złego. No tak, rozumiał, że Lara może czuć się odrobinę odrzucona i zraniona, ale bez przesady. Jego miłość do Violetty była niemalże platoniczna - jak Lara mogła być o nią aż tak zazdrosna?
     Zresztą, nagle przestało go już obchodzić to, co siedzi w głowie Larze. Skoro zamiast być z nim i go wspierać, wolała na niego krzyczeć, to jej sprawa. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że jakiś mały promyczek miłości do Violetty jeszcze się w nim tli, gdy decydowała się zostać jego dziewczyną. Wtedy nie protestowała. Ona chyba po prostu chciała mieć go na wyłączność. A to nie było możliwe.
     Bo on należał tylko do Violetty. Od zawsze i na zawsze.
     Jakby drwiąc z niego, nagle zaczął padać deszcz. Leon zaklął pod nosem i nałożył na głowę kaptur, przyspieszając kroku. Kiedyś lubił spacery w deszczu, szczególnie te z Violettą. Lubił patrzeć, jak wilgotne włosy kleją się jej do twarzy, a ona bezskutecznie próbuje je odgarnąć. Lubił ją całować, gdy szalała ulewa. Lubił po prostu być z nią.
     Ale później znienawidził deszcz.
     Spuścił głowę, by nie patrzeć na płaczące niebo. Wierzył, że ktoś tam w górze jest tak samo smutny jak on, i dlatego wylewa tyle łez. Przypomniał sobie twarz Violetty, zawsze taką uśmiechniętą, te iskierki w jej oczach. Jej płomień rzadko kiedy gasł. 
     Po jego policzkach popłynęły łzy. Nie wiedział nawet, dlaczego tak naprawdę płacze. Bo nie wie, co zrobić ze swoim życiem? Bo kocha kogoś, kto o nim nie pamięta? Bo jest kompletnym idiotą? Bo niebo płacze i on chce mu potowarzyszyć?
- Cholera, jak ja nienawidzę deszczu! - wrzasnął nagle.
     Był tak strasznie sfrustrowany, bo nic nie układało się tak, jakby tego chciał. A przecież nie wymagał tak wiele. Pragnął tylko być szczęśliwy z osobą, którą kochał.
     Usiadł na ławce, zapominając o deszczu, który padał coraz mocniej. Między drzewami widział zarys Studio21. To już był chyba taki odruch, że kierował się w stronę tego parku. Nie umiał zapomnieć o tym, że wszystkie szczęśliwe chwile przeżył właśnie w tym miejscu. 
- Też nie lubię deszczu. - rozległ się cichy głosik.
     Ktoś usiadł obok niego. Bał się spojrzeć na twarz tej osoby. Jej głos wydawał się brzmieć zbyt znajomo. Jak słodki powiew przeszłości, dawnego szczęścia i młodzieńczych uśmiechów. Odwrócił głowę i zobaczył zarys jej twarzy: zadarty nosek, pełne usta, wilgotne włosy po części ukryte pod kapturem. Jej czekoladowe oczy patrzyły na Studio21 wyłaniające się zza zasłony drzew. 
     Poczuł się tak, jakby przeszłość i zapowiedź przyszłości jednocześnie uderzyły w niego z wielką siłą.

     Następnego dnia Francesca obudziła się bardzo wcześnie, bo mimo wszystko chciała być przy Elenie. Dziewczyna miała pójść pierwszy raz do Studio i nawet jeśli Fran nie mogła jej potowarzyszyć, to pragnęła chociaż dać jej kilka rad przed wyjściem. 
- El, wychodzisz już? - złapała kierującą się do drzwi kuzynkę za nadgarstek.
- Tak. - odparła dziewczyna bez cienia emocji.
     Francesca otworzyła usta, ale nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Elena nigdy nie umiała ukrywać swoich uczuć, zawsze była niczym wulkan energii. A teraz patrzyła na nią tak obojętnie, że Francesca nie miała pojęcia, co siedzi w jej myślach. 
- A co? Chciałaś mi powiedzieć, że nie powinnam sobie robić nadziei? - wyrzuciła z siebie blondynka. - Wystarczająco już powiedziałaś, Francesca. Nie mam siły cię dalej słuchać.
     Francesca cofnęła się o kilka kroków. Nie przypuszczała, że aż tak zraniła Elenę swoim ostatnim zachowaniem. Jej kuzynka mimo wszystko nie przejmowała się zbytnio zdaniem innych, nawet jeśli nieczęsto w siebie wierzyła.
- Uciekaj. - dodała jeszcze Elena. - Zawsze tak robisz.
     Później wyszła, trzaskając na odchodne drzwiami. 
     ,,Uciekaj. Zawsze tak robisz". Co to miało znaczyć? 
     Przecież dobrze wiesz. Nigdy nie umiałaś mierzyć się z problemami, cierpieniem. 
     Pokręciła głową. Czy to nie ona była tą Francescą Cauvilią, która umiała rozwiązać każdy problem? Czy to nie jej odporność na cierpienie kiedyś tak podziwiały przyjaciółki? Czy to nie ona była tą niepokonaną? 
     Nawet miłości się wystraszyłaś, panno niepokonana.

Przepraszam!
Obiecałam Wam rozdział w miarę szybko, a znowu musieliście czekać dwa tygodnie. Po prostu ostatnio mam więcej nauki, niż się spodziewałam, że będę mieć. 
Aha, nie wiem czy ktoś pamięta, ale obiecywałam niespodziankę z pewną ,,tajemniczą osobą". No cóż, mamy opóźnienia xd Ale w przyszłym tygodniu powinniście dowiedzieć się, o co chodzi. :)
No to tyle, kocham Was i do kolejnego rozdziału! 

niedziela, 1 czerwca 2014

Chapter 6 - ,,No one said this would ever be easy, my love..."



,,No one said this would ever be easy, my love..."
- Olivia Holt - ,,Carry on"

       Jak on może mnie kochać?
     To jedno pytanie nie chciało opuścić myśli Violetty. Próbowała zająć się czymś innym - tańczyła, śpiewała i spełniała wszystkie polecenia ludzi, którzy zajmowali się organizacją jej koncertów. Była zgodna jak nigdy dotąd, a wszystko po to, by choć na chwilę zapomnieć o Leonie i o tym, co powiedziała jej Ludmiła. Przystała nawet na propozycję zaśpiewania jednej z piosenek na huśtawce, która miała zawisnąć wysoko nad głowami publiczności, mimo swojego lęku wysokości.
     Jak może kochać kogoś takiego jak ja?
     Nie potrafiła tego zrozumieć. Raniła, ciągle, bez ustanku, i do tego osoby, które najmniej na to zasługiwały. Może i nigdy nie chciała niczyjego cierpienia, ale to nie zmieniało  faktu, że po prostu łamała wszystkim serca. A on ją kochał. Za co? Dlaczego? O ile cała ta sytuacja była prostsza, gdyby Leon Verdas wyleczył się z miłości do niej i zapomniał o wszystkim, co było kiedyś.
     Nic nie byłoby prostsze, bo chcesz, żeby cię kochał.
     Zamarła, słysząc swoje własne myśli. Tak naprawdę dawno nie myślała o tym, co kiedyś łączyło ją z Verdasem. Ich związek skończył się nagle, kiedy Violetta dostała propozycję odbycia trasy koncertowej po Europie. Było to dosłownie kilka dni po pamiętnej kłótni i Violetta wiedziała, że musi uciec. Później została międzynarodową gwiazdą i już nie wróciła. A uczucie do Leona, które kiedyś jaśniało płomieniem tak dużym, że aż raził po oczach, wygasło. To znaczy, tak wtedy sobie myślała. Miała Diego i sławę, miała wszystko
     Kochasz Verdasa, Violetta. Ironia losu?
     Pokręciła głową. Wcale go nie kochała. Nawet jej na nim ani trochę nie zależało. Może kiedyś był dla niej ważny. Był jej pierwszą miłością. To z nim przeżyła swój pierwszy pocałunek, on jej pokazał, co to znaczy kochać drugiego człowieka i żyć tylko po to, by oglądać jego szczęście. Ale ta historia się skończyła. 
- Violetta?
     Uniosła głowę i ujrzała Diego. Już chciała mu powiedzieć, chyba tysięczny raz tego dnia, że chce zostać sama, ale on nie dał jej dojść do słowa.
- Twój tata tu jest. - w jego głosie słychać było smutną nutę.
- Och... - jego słowa naprawdę ją zaskoczyły.
     Nie widziała swojego taty od... Ponad czterech miesięcy. Jeszcze kiedy chodziła do Studio ich relacje nie były zbyt dobre, a gdy wyjechała w swoją pierwszą trasę, prawie całkowicie zerwali kontakt. Violetta czasami płakała po utraconej więzi, w nocy, tak by nikt nie widział, ale zdążyła już przyzwyczaić się do tego, że ma wokół siebie wielu ludzi, a tylko kilka z nich tak naprawdę przejmuje się jej losem. 
     Diego uśmiechnął się lekko i podszedł do niej. Złapał ją za rękę i uścisnął ją delikatnie, dodając jej otuchy. 
- Jeśli chcesz, to powiem mu, że na razie potrzebujesz samotności, na pewno zrozumie. - powiedział łagodnym głosem.
     Violetta pokręciła głową. Była ciekawa powodu wizyty ojca. Ostatnie spotkanie to ona zainicjowała, a i tak tylko sztywno porozmawiali o głupotach, by później nie zamienić ze sobą choćby słowa przez prawie pół roku. 
- Możesz mu powiedzieć, żeby tu przyszedł. - oświadczyła pewnym głosem; Diego uśmiechnął się jeszcze raz i ruszył kierunku drzwi. - Diego...
     Odwrócił się do niej i posłał jej kolejny ciepły uśmiech.
- Hm?
- Kocham cię. - głos jej zadrżał, ale nie przejęła się tym.
- Ja ciebie też. - odparł, po czym wyszedł z pomieszczenia.
     A ona została sama, zastanawiając się, kiedy nauczyła się tak dobrze kłamać.
     Bo przecież wcale go nie kochała.

     Żeby zapomnieć o spotkaniu z Castillo, zajęła się tym, w czym była najlepsza - śpiewaniem. Szło jej naprawdę dobrze, nawet w międzyczasie udało jej się napisać refren kolejnej piosenki. Szef wytwórni był zadowolony, bo im więcej utworów na płycie, tym lepiej, dlatego Ludmiła poczuła się usatysfakcjonowana. Na dodatek wszystkim bardzo spodobało się ,,Soy mi mejor momento". Ten dzień był pasmem sukcesów.
      A później wróciła do domu, uświadomiła sobie, że jest samotna, i poczuła wyrzuty sumienia z powodu tego, co powiedziała Violetcie. Może wcale nie powinna się wtrącać w to, co dzieje się między Leonem a Violettą. To ich sprawa i muszą sami ją rozwiązać, choćby było to dla nich niesamowicie bolesne. A w czym niby miało im pomóc wtrącanie się Ludmiły? Teraz pewnie Viola zadręczała się pytaniami, na które nie było odpowiedzi, nie mając odwagi, by spotkać się z Leonem. Możliwe, że Ludmiła tylko bardziej wszystko skomplikowała. Ale przecież ciebie nie powinno to obchodzić, bo nienawidzisz tej idealnej Castillo - odezwał się wredny głosik w jej głowie. No tak. Nienawidziła jej. Bo przecież Violetta udawała niewinną, a raniła wszystkich dookoła. 
     Nagle przypomniała sobie samą siebie sprzed kilku lat. Rozpaczliwa potrzeba bycia w centrum uwagi, obsesja na punkcie zdania innych i arogancja odrzucająca wszystkich dookoła - to właśnie była dawna Ludmiła. Ona także raniła, bez żadnych skrupułów. Dlaczego więc tak bardzo nienawidziła Violetty, skoro sama zadała wielu osobom ciosy, które na zawsze pozostawiły po sobie ślad w ich sercach? Bo ty przynajmniej nie nosiłaś maski - podpowiedział jej umysł. Ale czy Violetta nosiła maskę? Może naprawdę była tak niewinna, na jaką wyglądała, i właśnie to było skutkiem tych wszystkich cierpień?
- Nie możesz tyle myśleć, Ludmiła. - skarciła samą siebie.
- Zaczynasz gadać do siebie? - rozległ się głos.
     Ludmiła zerwała się na równe nogi.
- Verdas, idioto! - zawołała. - Chcesz, żebym dostała zawału?
     Leon tylko się uśmiechnął i usiadł obok niej na kanapie, nie czekając na zaproszenie. Ludmiła przyjrzała mu się, marszcząc brwi. Wyglądał na bardzo smutnego. Jego oczy były przygaszone, ramiona zwieszone, uśmiech taki wymuszony... 
- Pomyślałem, że może ty mnie wysłuchasz. - odezwal się po chwili milczenia.
     Pokiwała głową, uśmiechając się do niego. Nie chciała pamiętać o wszystkim, co się kiedyś między nimi wydarzyło. Było źle, to prawda. Ale to było tak dawno, a teraz on był smutny i chyba potrzebował przyjaciółki, która zostanie przy nim mimo wszystko. A Ludmiła bardzo chciała nią być.
- Mów, o co chodzi. - poprosiła go łagodnie.
     Westchnął i zaczął mówić. Opowiedział jej o tym, że Violetta śni mu się każdej nocy i po prostu nie umie o niej zapomnieć; o tym, że Lara przestała być dla niego oparciem, bo jest zbyt zazdrosna o jego miłość do Violetty, której on nie ma siły się już wypierać; o tym, że nie ma pojęcia, co powinien zrobić. Jednym słowem, wyjawił jej wszystkie swoje troski. A ona poczuła się taka potrzebna i doceniana, że aż stanęły jej łzy w oczach. Bo Leon jej się zwierzył, uznając ja za dobrą powierniczkę sekretów.
     I nagle przypomniała sobie o czymś, co chyba powinna powiedzieć Leonowi. Przecież wyznała Violetcie, że Verdas nadal ją kocha.
- Spotkałam dzisiaj Violettę. 
     Leon spojrzał na nią, wybałuszając oczy. Ludmiła przygryzła wargę, przygotowując się na wybuch gniewu czy coś w tym stylu, ale on tylko się na nią gapił.
- Co? - zapytał w końcu.
- Rano, w drodze do studia nagraniowego. Natknęłam się na nią na ulicy, całkiem przypadkowo. - wyjaśniła, nerwowo bawiąc się kosmykiem swoich blond włosów. - Była  chyba zdziwiona moim widokiem. W każdym razie, trochę mnie zdenerwowała, nie do końca wiem czym, i powiedziałam jej, że jest ślepa, bo ty nadal ją kochasz.
     Leon poderwał się z kanapy i zaczął chodzić po pokoju w tą i z powrotem.
- Co ona na to? 
     Ludmiła spuściła głowę, odrobinę zawstydzona.
- No nie wiem. Tak jakby sobie poszłam. - zaśmiała się nerwowo.
     Leon zatrzymał się nagle i wbił w nią morderczy wzrok. Miała wrażenie, że zaraz zapadnie się pod ziemię. Dopiero, gdy powiedziała to wszystko na głos, zrozumiała, jak głupio i niedojrzale się zachowała w stosunku do Violetty. Zamiast zrobić coś, co zrobiłaby ta nowa, dorosła i spokojna Ludmiła, ona zamieniła się w tą dawną, która gadała, co jej ślina na język przyniesie.
- Wytłumacz mi, dlaczego to zrobiłaś, Ludmiła. - wycedził przez zęby. - Jeśli już nie miałaś ochoty z nią rozmawiać, to nie mogłaś po prostu jej olać?
     W jego głosie pobrzmiewała nie tylko wściekłość, ale także desperacja i rozpacz. A ona wcale nie chciała doprowadzać go do takiego stanu, chciała tylko pomóc. Jak zwykle, Ferro wszystko psuje.
- Przepraszam, Leon. - wyszeptała. - Nie chciałam nikogo zranić. Szczerze, to miałam nadzieję, że w jakiś sposób pomagam waszej miłości. 
     To była prawda. Nie pragnęła wcale zranić Violetty (no dobra, może i tak, ale nie takie były jej intencje, gdy mówiła jej o uczuciach Leona). Po prostu od dawna wiedziała, jaki jest podstawowy problem między Leonem a Violą - ciągle się mijali. Miała cichą nadzieję, że pomaga im się spotkać. No, i też trochę chciała dopiec Castillo.
- Nie ma żadnej naszej miłości. Jest tylko moja miłość, której w ogóle nie powinno być. To wszystko jest jakieś chore, niesprawiedliwe. - przeciągnął dłonią po włosach. - Dlaczego nie mogę kochać Lary? Z nią wszystko byłoby prostsze, bo ona jest we mnie zakochana, do jasnej cholery!
     Ludmiła położyła mu dłoń na ramieniu, mając nadzieję, że to go jakoś uspokoi. 
- Uwierz mi, wasza miłość istnieje, i chyba nie ma takiej siły, która mogłaby ją zabić. - powiedziała cicho. 
     Leon najwyraźniej nie miał siły się już z nią kłócić, bo tylko wymamrotał coś pod nosem (miała wielką nadzieję, że było to ,,dziękuję za pomoc, Lu") i wyszedł, nawet na nią nie patrząc. 

     Promienie słońca przyjemnie ogrzewały jej odkryte ramiona, delikatny wiatr rozwiewał jej czarne włosy, a cały świat wydawał się być pogrążony w dziwnej melancholii. Jakby na chwilę się zatrzymał, by odetchnąć. Francesca też miała wielką ochotę zrobić coś takiego - wcisnąć pauzę i zasnąć na długo, by obudzić się dopiero, gdy wszystkie problemy znikną. 
     A miała ich aż za dużo - przez to, co powiedziała Elenie cała rodzina patrzyła na nią jak na intruza, coraz częściej powracała myślami do Marco, swoich dawnych przyjaciół i szczęścia, które kiedyś ogarniało całe jej życie, nie pozwalając się smucić. Czuła wielki żal, ale tym razem do samej siebie. Nie miała już siły obwiniać nikogo innego. Wreszcie zorientowała się, że to bez sensu, bo wina leży tylko i wyłącznie po jej stronie. Zepsuła coś pięknego i proszę bardzo, teraz za to płaciła. 
- Algo suena en mi, algo suena en vos, oo, es tan distinto y fantastico! - nagle usłyszała głos; wiele głosów. 
     Dosłownie wyczuwała tą niemal cielesną miłość do muzyki. Odchyliła głowę i zmrużyła oczy, nie tylko przez słońce - poczuła wzbierające w nich łzy na widok budynku Studio i tańczących przed nim nastolatków. Śpiewają ,,Algo suena en mi"... - pomyślała, zakrywając usta dłonią, powstrzymując szloch - Naszą piosenkę
     Łzy popłynęły po jej policzkach, ale ona nawet ich nie otarła. Była zbyt zaabsorbowana widokiem tych wszystkich nastolatków spełniających swe marzenia, kochających muzykę. 
- Francesca? - gdy usłyszała swoje imię, odwróciła się gwałtownie. 
     Przed nią stał Pablo we własnej osobie. Od razu go poznała, mimo że odrobinę się zestarzał. Miał jednak nadal ten szeroki uśmiech i biła od niego pozytywna energia, jak zawsze.
- Pablo, jak miło cię widzieć. - uśmiechnęła się, ocierając łzy. 
- Domyślam się, że rozpoznałaś piosenkę. - wskazał ruchem głowy na rozśpiewanych nastolatków.
     Zaśmiała się mimo parszywego humoru.
- Tak, jak mogłabym nie rozpoznać.  - odparła. - Nie spodziewałam się, że nasze piosenki przetrwają tutaj tyle lat.
     Pablo spojrzał z dumą na budynek Studio, mrużąc oczy pod wpływem słońca. 
- Przecież wiesz, że w Studio żadna piosenka nie zostaje zapomniana. - na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech, który kiedyś tyle razy motywował ją do dalszej pracy nad swoim talentem. - Szczególnie taka, która pozwala na wydobycie z uczniów całej pozytywnej energii.
     Francesca odwzajemniła jego uśmiech, czując narastającą w sercu dumę. Ta piosenka powstała tak dawno. Wyszła spod pióra spragnionych przygód i muzyki przyjaciół, którzy chcieli pokazać całemu światu, jak bardzo są oddani swej pasji. I, mimo obecnej sytuacji, udało się - piosenka pomogła im w drodze przez muzyczną przygodę i przetrwała, by dawać radość kolejnemu pokoleniu.
- Czuję tą energię. - stwierdziła Francesca. - Taka sama jak zawsze. Nic się tutaj nie zmieniło.
     Pablo pokiwał głową z uśmiechem na ustach. 
- I mam nadzieję, że nic się nie zmieni. - rzucił okiem na zbierających się w budynku Studio uczniów i westchnął. - No dobrze, mam za chwilę zajęcia. Naprawdę miło było cię znów zobaczyć, Francesco. Pamiętaj, że jesteś w Studio mile widziana. Wpadaj kiedy chcesz, w końcu to twój dom!
     Pomachała mu, uśmiechając się szeroko. Spotkanie z Pablo dało jej nadzieję na to, że dzięki muzyce uda jej się wreszcie być szczęśliwą. W Studio nic się nie zmieniło, a ona... A ona była teraz zupełnie inna. To chyba dobrze, no nie? - zapytała samą siebie. Ale dobrze znała odpowiedź. 

     Usiadł na ławce i zapatrzył się na park skąpany w promieniach zachodzącego słońca. Wszystko wyglądąło tak spokojnie, co było dość dziwne jak na wiecznie zabiegane Buenos Aires. Tego sobotniego wieczoru jednak świat jakby się wyciszył, a szczególnie w tym odciętym od reszty świata parku. Federico potrzebował ciszy, dlatego właśnie kolejny raz wrócił w to miejsce. No, może i był jeszcze inny powód. W tym parku najprościej było mu przywołać wspomnienia. W akompaniamencie głosów dochodzących ze Studio, teraz odrobinę cichszych niż zwykle, ale jednak słyszalnych, mógł zobaczyć ze wszystkimi szczegółami, jakie kiedyś było jego życie. Kolorowe i pełne miłości, muzyki oraz pasji. Teraz było tylko puste.
     Doskonale zdawał sobie sprawę, że źle robi, ciągle żyjąc wspomnieniami. Powinien raczej wreszcie wziąć się w garść i coś zrobić, zacząć jakoś dążyć do tego upragnionego szczęścia. Ale nie potrafił. Nie miał siły. I chęci.
     Przymknął na chwilę powieki, pozwalając myślom zawędrować do tych najpiękniejszcyh wspomnień. Budynek Studio, roześmiani przyjaciele, gitara w jego ręku i muzyka rozświetlająca wszystko dookoła.
- Soy mi mejor momento, y donde quiera yo voy... - cichy głos przerwał jego rozmyślania.
     Uniósł głowę i ujrzał ją, przechodzącą obok niego powolnym krokiem. Delikatny wiatr rozwiewał jej blond włosy. Patrzyła na budynek Studio widoczny między drzewami i podśpiewywała pod nosem piosenkę, której nigdy wcześniej nie słyszał. W pierwszym odruchu chciał zajść jej drogę i rzucić jakiś złośliwy komentarz, żeby się zdenerwowała - kiedyś uwielbiał ją denerwować, bo była taka urocza, gdy się niecierpliwiła. Ale nie podszedł do niej. Tylko patrzył, jak oddala się coraz bardziej. 
     Jesteś kretynem, Federico. To nie jest bajka, tylko prawdziwe życie - drugiej okazji możesz nie mieć.
- Ludmiła! - zerwał się z miejsca. - Ludmiła, poczekaj!

     Camila szybkim krokiem wyszła z restauracji w centrum Buenos Aires, gdzie pracowała od kilku miesięcy. Chciała wreszcie być w domu, bo miała serdecznie dość wszystkich ludzi. Klienci byli tego dnia wyjątkowo marudni, tak samo jej szef. Zazwyczaj była zbyt impulsywna i mówiła, co jej ślina na język przyniesie, no i bez tego się nie obyło - opisała dość brzydkimi słowami zachowanie pewnej starszej pani, która bez przerwy mamrotała pod nosem jaka ta obsługa zła i niemiła, chociaż Camila i jej koleżanki naprawdę się starały. I wytrąciła jakiemuś chłopcu lizaka z ręki, niby niechcący, ale później nie schyliła się, by go podnieść, nie przeprosiła ani nie zaproponowała, że kupi mu nowego, tylko pokazała mu język i odeszła. Niczym pięcioletnie dziecko. Ale to wszystko było wina tych ludzi. No bo jak miała normalnie funkcjonować, kiedy każdy miał do niej pretesje o jakieś nieistotne błahostki?
     Nagle zatęskniła za bezsensowną paplaniną Brodueya, która zapełniała każdy jej wieczór. Czasami lubiła słuchać o tym, jaki to wspaniały dzień przeżył chłopak, nawet jeśli w większości wypadków doprowadzało ją to do białej gorączki. Przynajmniej miała kogo słuchać. A odkąd z nim zerwała czuła się tak samotna jak nigdy dotąd. Oglądała jakieś tkliwe seriale i płakała, zastanawiając się, kiedy wreszcie odnajdzie swoją miłość. 
     Nagle została brutalnie wyrwana ze świata marzeń. Zderzyła się z kimś i zdążyła tylko wydać z siebie cichy okrzyk, zanim upadła na chodnik. Potrząsnęła głową i podniosła się, wyciągając dłoń, by pomóc dziewczynie, która także wylądowała na ziemi. 
- Przepraszam, zamyśliłam się. - wymamrotała, gdy tamta się podnosiła.
- Nic się nie stało, ja też nie patrzyłam, gdzie idę. - odparła dziewczyna.
     Camila gwałtownie puściła jej rękę i cofnęła się o kilka kroków. Stała przed nią Natalia. 
- Naty? 
- No, Naty. - odpowiedziała Hiszpanka. - Wyglądasz, jakbyś zobaczyła ducha.
- Po prostu jestem zdziwiona. - zaśmiała się nerwowo. - Buenos Aires to wielkie miasto. Nie spodziewałam się, że na ciebie wpadnę.
     Naty uśmiechnęła się delikatnie i przytaknęła. Camila przyjrzała jej się dokładnie. Nie widziała jej od tamtego pamiętnego spotkania, które zorganizował Leon. Hiszpanka wyglądała tak samo, jak wtedy, ale w jej oczach czaiła się niepewność i smutek. I chociaż stojąca przed nią dziewczyna prawie w ogóle nie przypominała tamtej starej, dobrej Naty, to Camila domyśliła się, że coś się musiało stać.
- Czemu jesteś smutna? - zapytała, nie mogąc się powstrzymać.
     Naty popatrzyła na nią wielkimi, przestraszonymi oczami. Zaraz jednak zaśmiała się lekceważąco i blade wspomnienie dawnej Naty znikło.
- Nie jestem smutna. Skąd ci to przyszło do głowy? - Cami słyszała w jej głosie złośliwość. - Niech zgadnę: wyczytałaś to z moich oczu? Oklepany tekst. Wszyscy tak mówią, ale ja myślę, że wyczytywanie emocji z oczu wymyślił ktoś mocno odurzony środkami halucogennymi. 
     Camila otworzyła usta, ale nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Nie miała pojęcia, co powinna powiedzieć. Próbowała tylko jakoś pomóc Naty, a ona ją wyśmiała. Kim była ta dziewczyna tak inna od tamtej Natalii?
- Przepraszam, jeśli cię uraziłam, słonko. - dziewczyna uśmiechnęła się słodko do Camili. - Po prostu stwierdzam fakty. No dobrze, lecę. Miło było cię spotkać!
     I odeszła. Tak po prostu. Ale Camila patrzyła za nią jeszcze chwilę, póki jej loczki nie znikły za zakrętem. I widziała doskonale, jak po chwili zwiesza ramiona i jakby zapada się w sobie, zrzucając maskę i uwalniając smutek.

Miałam zamiar dodać rozdział jutro, ale stwierdziłam, że już i tak długo czekacie <3
Wydaje mi się, że w tym rozdziale jest coś nie tak. Nie sądzicie? 
No, w każdym razie, kocham Was i obiecuję kolejny rozdział dodać najpóźniej za tydzień. :*
Buziaki, . ;*