niedziela, 15 czerwca 2014

Chapter 7 - ,,'Cause what about, what about angels?"


,,'Cause what about, what about angels?"
- Birdy - ,,Not about angels"

     Gdy usłyszała kroki za drzwiami pokoju, poderwała się z miejsca i podbiegła do lustra zawieszonego na przeciwległej ścianie. Przygładziła rozczochrane włosy i uznała, że wygląda znośnie. Usiadła na kanapie, starając się wyglądać swobodnie. Jakby ani trochę nie obchodziło jej to, że jej własny ojciec nie odzywał się do niej przez kilka miesięcy, a teraz tak po prostu chciał się spotkać. Jak gdyby nigdy nic się nie stało. Jak gdyby nigdy jej nie zawiódł.
- Violetta? - rozległ się jego głos, taki znajomy, ale jednocześnie dziwnie odległy.
     German Castillo wszedł do pokoju z niepewną miną. Violetta spodziewała się raczej, że pojawi się i od razu zacznie swoje wywody na zupełnie bezsensowne i niepotrzebne tematy, ale on tylko stanął w progu i rzucił jej spojrzenie pełne poczucia winy. Nie miała pojęcia, jak powinna się zachować. Dopiero teraz zrozumiała, jak bardzo tęskniła za swoim tatą, oraz jak bardzo była nim zawiedziona.
- Cześć, tato. - powiedziała cicho.
     German wszedł głębiej do pokoju, zamykając za sobą drzwi. Podszedł do kanapy, na której siedziała Violetta. Wyglądał jak małe dziecko, które nie jest pewne, czy powinno o coś zapytać. W końcu jednak, po dłuższej chwili ciszy, usiadł obok córki.
- A więc, co tam u ciebie, Vilu? 
     Violetta przyjrzała mu się zmrużonymi oczami. Nie rozumiała, jak mógł nie odzywać się do niej tyle czasu, nie odbierać telefonów... I na dodatek chyba nie miał zamiaru jej tego wyjaśnić. 
- Pytasz, co u mnie? - zaśmiała się ironicznie. - Dużo by opowiadać. Trochę cię nie było. 
     German spuścił głowę. Violetta wstała, nie mogąc dłużej usiedzieć na miejscu, i zaczęła przechadzać się po pomieszczeniu. Buzowało w niej za dużo emocji, by mogła je wszystkie ogarnąć i jakoś opanować. Z trudem powstrzymywała się przed wybuchnięciem płaczem. Bo mimo wielu zmian ciągle potrzebowała ojca. Gdzieś w głębi serca nadal była tą małą Violettą, co kiedyś. 
- Violu, ja po prostu pomyślałem, że już mnie nie potrzebujesz. - odezwał się German po chwili ciszy.
     Violetta zatrzymała się gwałtownie i wbiła w niego wzrok. W jej oczach zbierały się już łzy, i ostatkami sił je powstrzymywała. Myślała, że jakoś uda jej się dogadać z tatą. Ale nie mogła, nie potrafiła słuchać jego głupich wymówek. Jakby nie mógł po prostu jej powiedzieć, że już jej nie kocha.
     Nikt mnie nie kocha.
- Wiesz co, tato? Nie próbuj mi wciskać kitu. Bo dobrze wiesz, jak bardzo cię potrzebowałam, potrzebuję i będę potrzebować. - zacisnęła zęby, by nie wybuchnąć szlochem. - Czuję się... Jak ostatni śmieć. Nikomu nie potrzebna. - jej głos zrobił się piskliwy i łamiący się, ale nie zwracała na to uwagi.
     German otworzył usta, chcąc coś jeszcze powiedzieć, ale Violetta nie miała już na to siły. Pokręciła głową i wybiegła z pokoju, pozwalając łzom płynąć swobodnie. Nie zdawała sobie sprawy z tego, jak bardzo boli ją cała ta sytuacja z ojcem. Ale jednak. Miała wrażenie, że cierpienie rozrywa ją od środka, odcionając dopływ powietrza.
     I nie miała pojęcia, kto mógłby jej pomóc przez to przebrnąć. 

     Ludmiła szła wolnym krokiem przez park, śpiewała pod nosem ,,Soy mi mejor momento", i tak naprawdę nie zwracała większej uwagi na to, co się dzieje wokół niej. Całkowicie zatraciła się w swoich myślach, które co chwilę powracały do Leona i jego wczorajszej wizyty. Nie wiedziała, jak ma ją interpretować - w końcu był na nią zły czy nie? Wyszedł tak nagle i nawet słowem się nie odezwał. Potrafiła zrozumieć, że Leon tęskni za Violettą i jest sfrustrowany, ale to nie znaczyło, że musiał się tak zachowywać.
     Usłyszała swoje imię jakby przez mgłę. Gdyby głos, który ją wołał, nie był tak nieznośnie znajomy, pewnie nawet by się nie odwróciła. Ale czuła, że przeszłość właśnie do niej powraca niczym bumerang i musi się z nią zmierzyć. Nie była tchórzem, już nie. 
     Ale kiedy zobaczyła jego twarz zrozumiała, że mimo tak wielu zmian, nadal boi się miłości. 
- Ludmiła... - zaczął, ale widząc jej minę zamilkł. - Wszystko w porządku?
- Nie, nic nie jest w porządku, bo powinnam już dawno o tobie zapomnieć i chyba myślałam, że to zrobiłam, ale teraz stoisz tutaj, a ja wiem, że nigdy tak naprawdę nie zniknąłeś. - wyrzuciła z siebie te słowa na jednym wydechu, chociaż wcale nie miała zamiaru ich wypowiedzieć. - Nic nie jest w porządku, Pasquarelli. 
     Federico patrzył na nią szeroko otwartymi oczami. Może to absurdalne, ale mimo że była to ich dopiero druga rozmowa od kilku lat (z czego pierwsza polegała na przywitaniu się), Ludmiła czuła zupełnie inaczej. Miała wrażenie, że wydarzenia ostatnich czterech lat nie miały miejsca, że ciągle jest supernową Ferro i kłóci się z Federico na każdym kroku, bo tak jej się podoba. 
- Nigdy nie wiadomo, o co ci chodzi, Ferro. - westchnął Federico. - Mówisz mi, że nigdy o mnie nie zapomniałaś, ale patrzysz na mnie jak na kogoś, kogo chciałabyś wpakować do samolotu i wysłać na bezludną wyspę, byleby nigdy nie wrócił.
     Mimo wszystko się roześmiała. Bo jego półmetrowa grzywka (kiedyś uwielbiała się nabijać z jego grzywki) była śmiesznie rozwiana, bo mówił strasznie szybko i wyglądał po prostu zabawnie. Nie miała zbyt dobrego humoru, ale jednak się śmiała, patrząc na Fede.
- Dlaczego się śmiejesz? 
- Bo wyglądasz śmiesznie. Twoja półmetrowa grzywka zaraz odleci. 
- Powiedz, że się przesłyszałem i nie obraziłaś właśnie mojej grzywki. - udał oburzonego, co jeszcze bardziej rozbawiło Ludmiłę.
     Odgarnęła włosy z twarzy, chichocząc pod nosem, i odparła:
- Przykro mi, ale dobrze słyszałeś.
     Federico uśmiechnął się szeroko i odgarnął niesforne kosmyki włosów z twarzy Ludmiły.
- Twoja blond szopa też nie jest dzisiaj zbyt posłuszna. - powiedział, ciągnąc ją żartobliwie za włosy.
     Otworzyła usta, robiąc oburzoną minę, ale mimo to w jej oczach zatańczyły ogniki rozbawienia. Bo Federico zawsze umiał w specyficzny sposób poprawić jej humor - to znaczy niby ją denerwował, ale jednocześnie rozbawiał. Uwielbiała to.
- Hm, myślisz, że mogłabyś pójść ze mną na kawę, nie zabijając mnie po drodze? - zapytał po chwili Fede.
     Ludmiła zamyśliła się na chwilę. Co miała do stracenia? Miała do wyboru siedzenie w domu i oglądanie telenoweli, albo kawę z Fede. Wybór był dość prosty. Poza tym miała ochotę na rozmowę z kimś, kto mógłby chociaż w jakimś małym stopniu ją zrozumieć.
- Myślę, że to możliwe.
     Twarz Federico momentalnie się rozpromieniła. Podążyli razem parkiem, drażniąc się ze sobą i co chwilę wybuchając śmiechem.

     Natalia (mimo swojego założenia, że uczucia są passe) myślała o spotkaniu z Camilą całą noc i cały kolejny dzień. Naturalnie jej myśli zajmował także Maxi. Nie miała zielonego pojęcia, dlaczego jej życie tak nagle zaczęło się zmieniać. Owszem, wróciła do Buenos, gdzie historia się zaczęła, ale przecież to wielkie miasto - jakim cudem już zdążyła wpaść, całkiem przypadkiem, na Camilę i Ludmiłę? To niedorzeczne. Ktoś tam w górze najwyraźniej robił sobie z niej żarty.
- To nie jest ani trochę zabawne! - zawołała, patrząc w sufit.
     Odpowiedziała jej cisza.
     Westchnęła pod nosem, nie wiedząc, co ze sobą zrobić. Miała cały dzień do swojej dyspozycji, ale uświadomiła sobie, że tak naprawdę nie ma co robić, nie ma do kogo zadzwonić. Wszyscy jej ,,znajomi" mieli jakieś swoje zajęcia. Zresztą, nigdy niczego od nich nie oczekiwała: po prostu czasami się z nimi dobrze bawiła. I tyle.
     Życie bez uczuć jest puste, prawda?
     Zaśmiała się, słysząc głosik w swojej głowie. Nawet jej myśli były przeciwko niej i jej przekonaniom. Ale przecież miała właśnie wolny dzień i nie miała nikogo, komu zależałoby na niej na tyle, by jej potowarzyszyć - była samotna. A to dlatego, że przez cztery lata żyła w przekonaniu, że przyjaźń i miłość nie są do niczego potrzebne. Może gdyby nie była taka zamknięta na uczucia, byłaby teraz w zupełnie innej sytuacji.
     Jej rozmyślania przerwał dźwięk telefonu obwieszczający przyjście nowego sms-a. Natalia wstała i powoli podeszła do stolika. 
     ,,Cześć, Naty. Powiedz mi, czy ty uważasz mnie za idiotkę?" - tak brzmiała wiadomość od Camili. Natalia zmarszczyła brwi, zdziwiona pytaniem dawnej przyjaciółki. Chwilę zastanawiała się, czy po prostu nie zignorować tej wiadomości, ale jednak zdecydowała się odpisać.
     ,,Nie, Cami."
     ,,A więc nie próbuj przede mną udawać."
     ,,Nic nie udaję."
     ,,Wiem, że kłamiesz, chociaż nawet nie widzę twojej twarzy."
     Naty odłożyła telefon i usiadła na kanapie. Nie chciała dłużej prowadzić tej bezsensownej rozmowy. Camila była kiedyś jej przyjaciółką, to jasne, że wyczuła jej smutek. Ale przecież już się nie przyjaźniły. Nie musiały się sobie zwierzać.
- Naty... - wyszeptała do samej siebie. - Ale z ciebie idiotka.
     Wiedziała, że zachowuje się jak trzyletnie dziecko, ignorując Camilę, ignorując Maxiego. Wiedziała, że życie bez uczuć wcale nie jest takie fajne. Wiedziała, że jest samotna. Ale nie miała pojęcia, co powinna z tym wszystkim zrobić. Była tylko nic nie wartą Naty, jak to kiedyś powtarzała jej Ludmiła. 
- Ogłuchłaś, Naty? - rozległ się nagle poddenerwowany głos. - Walę w twoje drzwi od dziesięciu minut.
     Naty uniosła głowę i aż otworzyła usta ze zdziwienia. Przed nią stał Maxi we własnej osobie. A ona była taka skołowana, że nawet nie wiedziała, czy powinna go wyrzucić, bo wtargnął do jej domu nieproszony, czy rzucić mu się w ramiona, bo był chyba jedyną osobą, która chciała obdarzyć ją miłością.

     Tak naprawdę sam nie wiedział, gdzie idzie. Jedyne, czego pragnął w tamtym momencie, to spokój. Próbował pogodzić się z Larą po ostatniej kłótni, ale ona wyrzuciła go z domu, krzycząc coś o Violetcie. Nie mógł tego słuchać. Przecież nie robił niczego złego. No tak, rozumiał, że Lara może czuć się odrobinę odrzucona i zraniona, ale bez przesady. Jego miłość do Violetty była niemalże platoniczna - jak Lara mogła być o nią aż tak zazdrosna?
     Zresztą, nagle przestało go już obchodzić to, co siedzi w głowie Larze. Skoro zamiast być z nim i go wspierać, wolała na niego krzyczeć, to jej sprawa. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że jakiś mały promyczek miłości do Violetty jeszcze się w nim tli, gdy decydowała się zostać jego dziewczyną. Wtedy nie protestowała. Ona chyba po prostu chciała mieć go na wyłączność. A to nie było możliwe.
     Bo on należał tylko do Violetty. Od zawsze i na zawsze.
     Jakby drwiąc z niego, nagle zaczął padać deszcz. Leon zaklął pod nosem i nałożył na głowę kaptur, przyspieszając kroku. Kiedyś lubił spacery w deszczu, szczególnie te z Violettą. Lubił patrzeć, jak wilgotne włosy kleją się jej do twarzy, a ona bezskutecznie próbuje je odgarnąć. Lubił ją całować, gdy szalała ulewa. Lubił po prostu być z nią.
     Ale później znienawidził deszcz.
     Spuścił głowę, by nie patrzeć na płaczące niebo. Wierzył, że ktoś tam w górze jest tak samo smutny jak on, i dlatego wylewa tyle łez. Przypomniał sobie twarz Violetty, zawsze taką uśmiechniętą, te iskierki w jej oczach. Jej płomień rzadko kiedy gasł. 
     Po jego policzkach popłynęły łzy. Nie wiedział nawet, dlaczego tak naprawdę płacze. Bo nie wie, co zrobić ze swoim życiem? Bo kocha kogoś, kto o nim nie pamięta? Bo jest kompletnym idiotą? Bo niebo płacze i on chce mu potowarzyszyć?
- Cholera, jak ja nienawidzę deszczu! - wrzasnął nagle.
     Był tak strasznie sfrustrowany, bo nic nie układało się tak, jakby tego chciał. A przecież nie wymagał tak wiele. Pragnął tylko być szczęśliwy z osobą, którą kochał.
     Usiadł na ławce, zapominając o deszczu, który padał coraz mocniej. Między drzewami widział zarys Studio21. To już był chyba taki odruch, że kierował się w stronę tego parku. Nie umiał zapomnieć o tym, że wszystkie szczęśliwe chwile przeżył właśnie w tym miejscu. 
- Też nie lubię deszczu. - rozległ się cichy głosik.
     Ktoś usiadł obok niego. Bał się spojrzeć na twarz tej osoby. Jej głos wydawał się brzmieć zbyt znajomo. Jak słodki powiew przeszłości, dawnego szczęścia i młodzieńczych uśmiechów. Odwrócił głowę i zobaczył zarys jej twarzy: zadarty nosek, pełne usta, wilgotne włosy po części ukryte pod kapturem. Jej czekoladowe oczy patrzyły na Studio21 wyłaniające się zza zasłony drzew. 
     Poczuł się tak, jakby przeszłość i zapowiedź przyszłości jednocześnie uderzyły w niego z wielką siłą.

     Następnego dnia Francesca obudziła się bardzo wcześnie, bo mimo wszystko chciała być przy Elenie. Dziewczyna miała pójść pierwszy raz do Studio i nawet jeśli Fran nie mogła jej potowarzyszyć, to pragnęła chociaż dać jej kilka rad przed wyjściem. 
- El, wychodzisz już? - złapała kierującą się do drzwi kuzynkę za nadgarstek.
- Tak. - odparła dziewczyna bez cienia emocji.
     Francesca otworzyła usta, ale nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Elena nigdy nie umiała ukrywać swoich uczuć, zawsze była niczym wulkan energii. A teraz patrzyła na nią tak obojętnie, że Francesca nie miała pojęcia, co siedzi w jej myślach. 
- A co? Chciałaś mi powiedzieć, że nie powinnam sobie robić nadziei? - wyrzuciła z siebie blondynka. - Wystarczająco już powiedziałaś, Francesca. Nie mam siły cię dalej słuchać.
     Francesca cofnęła się o kilka kroków. Nie przypuszczała, że aż tak zraniła Elenę swoim ostatnim zachowaniem. Jej kuzynka mimo wszystko nie przejmowała się zbytnio zdaniem innych, nawet jeśli nieczęsto w siebie wierzyła.
- Uciekaj. - dodała jeszcze Elena. - Zawsze tak robisz.
     Później wyszła, trzaskając na odchodne drzwiami. 
     ,,Uciekaj. Zawsze tak robisz". Co to miało znaczyć? 
     Przecież dobrze wiesz. Nigdy nie umiałaś mierzyć się z problemami, cierpieniem. 
     Pokręciła głową. Czy to nie ona była tą Francescą Cauvilią, która umiała rozwiązać każdy problem? Czy to nie jej odporność na cierpienie kiedyś tak podziwiały przyjaciółki? Czy to nie ona była tą niepokonaną? 
     Nawet miłości się wystraszyłaś, panno niepokonana.

Przepraszam!
Obiecałam Wam rozdział w miarę szybko, a znowu musieliście czekać dwa tygodnie. Po prostu ostatnio mam więcej nauki, niż się spodziewałam, że będę mieć. 
Aha, nie wiem czy ktoś pamięta, ale obiecywałam niespodziankę z pewną ,,tajemniczą osobą". No cóż, mamy opóźnienia xd Ale w przyszłym tygodniu powinniście dowiedzieć się, o co chodzi. :)
No to tyle, kocham Was i do kolejnego rozdziału! 

9 komentarzy:

  1. Zajmuję! :*
    Natalia Comello

    OdpowiedzUsuń
  2. Przepraszam Cię, ale dziś mam strasznego lenia i doła, i ten komentarz będzie strasznie krótki. Powiem tylko jedno: Jesteś najlepszą blogerką na świecie! ♥

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie no żal nie zdążyłam tamtego skomentować -,- Przepraszam :'( tym razem wrócę ♥

    OdpowiedzUsuń
  4. Dziś zaczęłam czytać twojego bloga i czytam i czytam i nagle koniec ! Chcę więcej i więcej !
    Strasznie podoba mi się twój blog !
    Federico i Ludmiła *_____*
    Nic dodać nic ująć !
    Po prostu GENIALNIE !
    Czekam z niecierpliwością na następny rozdział
    -Lia

    OdpowiedzUsuń
  5. Ja was wszystkich nie rozumiem - jak chcecie skomentować, to skomentujcie, a nie ,,zajmujecie" sobie miejsca, a później nie wracacie. Pomyślcie, że Maddy czeka na Wasze komentarze, a wy zostawiacie tylko jakieś głupie ,,zajmuję" i nic więcej.
    A co do rozdziału, Maddy, to jest przewspaniały. Wreszcie coś się ruszyło jeśli chodzi o Leonettę :) No i Femila <3 Uwielbiam Cię, kochana! Czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. PS uwielbiam ,,Not about angels" <3

      Usuń