,,Todo depende de que quieras ver..."
- Violetta - ,,Veo Veo"
Szczerze? Chyba nigdy tak naprawdę nie lubiła deszczu. Tylko jej się tak wydawało, bo fajnie było śpiewać i tańczyć podczas szalejącej dookoła ulewy z Francescą i Camilą, bo Leon zawsze wpadał wtedy w taki melancholijny nastrój i całował ją, a krople spływały po ich twarzach. Kiedy masz się z kim dzielić, to nawet deszcz może być czymś pozytywnym.
Nogi same zaprowadziły ją do tego parku. Zupełnie jakby to w jakiś magiczny sposób mogło rozwiązać wszystkie jej problemy. A przecież nie mogło, bo nic na świecie nie jest takie łatwe. Wszystko musi być skomplikowane, żebyśmy przypadkiem nie mieli nadziei na lepsze jutro.
Gdy już usiadła obok niego na tej ławce, przeszłość uderzyła w nią mocno i niespodziewanie. Chciała uciec, ale bała się ruszyć z miejsca, jakby coś mogło zniszczyć specyficzną magię chwili. Więc tylko patrzyła przez zasłonę deszczu na wyłaniajace się zza drzew Studio21 i zastanawiała się, dlaczego szczęście tak szybko od niej uciekło.
- To śmieszne, ale nie mam pojęcia, co powinienem powiedzieć. - odezwał się.
Zacisnęła usta w wąską kreskę, by nie okazać żadnych emocji. Nie wiedziała, czego się ma spodziewać. Tak naprawdę już nigdy nie powinna go spotkać. Kiedyś myślała, że jest jej przeznaczony, ale myliła się - ich kontakt urwał się, prawie o nim zapomniała.
Dlaczego nagle pojawił się znowu, i wywołał to samo szybsze bicie serca, co kiedyś?
- Gdybyś była Francescą albo Camilą, to zapytałbym, co u ciebie, ale... - zaczął nerwowo.
- Dlaczego nie zapytasz? - wyrwało się jej niespodziewanie.
Wyciągnął rękę i odgarnął mokry kosmyk włosów z jej twarzy. Jego dotyk był taki, jak zawsze - delikatny, ciepły i kojący. Nic się nie zmieniło.
Tylko ona.
- Bo jesteś Violettą. - odparł ze smutnym uśmiechem.
Spuściła wzrok. Nie potrafiła patrzeć na jego smutek. Był taki przygaszony, jakby stracił nadzieję. Chciała zapytać go, dlaczego z jego oczu znikły te urocze ogniki szczęścia, dlaczego siedzi sam na deszczu ze śladami łez na policzkach. Chciała go przytulić i powiedzieć, że wszystko będzie dobrze. Tyle chciała zrobić w tamtym momencie. Ale nie odważyła się.
- Przepraszam, że wtedy nie przyszłam na spotkanie. - powiedziała tylko.
- Nic się nie stało. - wymamrotał.
Ale wiedziała, że stało się aż za dużo.
Popatrzyła jeszcze przez chwilę na Studio i z ciężkim westchnieniem podniosła się z ławki. Nie mogła usiedzieć na miejscu. Poza tym obecność Leona sprawiała, że jej serce ponownie rozpadało się na tysiące malutkich kawałków. Nie widziała sensu w zadawaniu sobie bólu bez żadnego powodu - skoro wystarczyło po prostu odejść i zostawić za sobą przynajmniej cząstkę tego przeklętego cierpienia.
Jedna pojedyncza łza spłynęła po jej policzku. Otarła ją wierzchem dłoni i odwróciła się, by odejść w sobie nawet nieznanym kierunku. Wiedziała jedno: musi oddalić się od wspomnień. Wspomnienia ją zabijały.
- Dlaczego zawsze odchodzisz?
Zatrzymała się wpół kroku. Głos Leona przebił się przez jej zagmatwane myśli, i mogła wyczuć ukryte w nim cierpienie.
- Powiedz mi, dlaczego za każdym razem, kiedy już się pojawisz, to nagle znikasz...
Poczuła jego dłoń na swoim nadgarstku. Odwrócił ją delikatnie, tak, by stała przodem do niego. Wpatrywał się w nią z uporem, czekając na odpowiedź. Spojrzała w jego wypełnione łzami oczy i przypomniała sobie nagle, co czuła, gdy wyjeżdżała z Buenos Aires w swoją pierwszą trasę koncertową, zostawiając za sobą wszystko. Była wtedy zagubiona, bo pragnęła odnaleźć szczęście, ale nie była pewna, czy jej się to uda. Była smutna, bo Buenos Aires było jej domem. Jednym i jedynym prawdziwym domem. A później zaśpiewała na swoim pierwszym koncercie w Europie i zrozumiała, że odchodzenie jest przyjemne. Bo może i trudno zostawić za sobą ukochane osoby i miejsca, ale później... Później to łatwiejsze. I dla niej rzeczywiście odchodzenie i zostawianie za sobą ważnych osób zrobiło się po latach prostsze. Teraz opuszczała drogie sobie miejsca, nie roniąc nawet jednej łzy. Powtarzała sobie ciągle, że wszędzie można wrócić.
Ale nie wszystkie błędy można naprawić - podpowiedziało jej serce. No tak. Doskonale pamiętała, jak po którymś z kolei koncercie w Europie zatęskniła nagle za Buenos. Diego próbował ją wtedy pocieszyć, ale prawdziwym lekarstwem na jej tęsknotę stały się jej własne myśli. Buenos Aires ci przecież nie ucieknie, Violetta. Zawsze możesz tam wrócić. Dom na ciebie czeka. Myliła się. Bo może i Buenos Aires jej nie uciekło, ale dom wcale na nią nie czekał. Domem nie było samo miasto, które niezmiennie będzie znajdowało się w tym samym miejscu. Domem byli ludzie, którzy pozwalali jej być szczęśliwą. Domem byli przyjaciele, których straciła.
- Bo tak to jest z odchodzeniem. - odpowiedziała cicho, patrząc mu w oczy. - Jak już się zacznie, to trudno przestać.
Ona nie potrafiła już przestać, musiała to sobie przyznać. Tyle miejsc zwiedziła przez te cztery lata, ale nigdzie nie potrafiła zostać na dłużej. Ciągle odchodziła, odchodziła i odchodziła. Teraz też musiała odejść - kilka koncertów i znowu wyjazd. Oczywiście mogłaby zostać w Buenos, bo jest to ostatni przystanek na trasie. Ale w Buenos Aires się dusiła, za dużo cierpienia spadło na nią w jednym momencie.
Leon ujął jej dłoń i ścisnął ją mocno. Ciągle na niego patrzyła, zastanawiając się, dlaczego jej serce tak szybko bije.
- Masz zamiar znowu wyjechać? - jego głos drżał.
- Nie chcę cię ranić, Leon. Nasze drogi dawno się rozeszły i nie powinny się spotykać. - wzięła głęboki oddech i wyrwała dłoń z jego uścisku. - Wszystko się kiedyś kończy. Nasza historia skończyła się cztery lata temu, i to, że teraz się spotkaliśmy, nie znaczy, że jest to jakiś nowy początek...
Pokręcił głową, odwracając wzrok.
- Ty po prostu nie chcesz, żeby to był nowy początek. - stwierdził. - A ja nie będę cię do niczego zmuszał. Wiedz tylko jedno, Violetta: kochałem cię, kocham i będę kochać.
Zamknęła oczy, uwalniając łzy. Może i miał rację, może po prostu nie chciała żadnego nowego początku. Może samotność w pewien sposób jej odpowiadała. Ale nie potrafiła znieść jego miłości do niej. Bo świadomość, że Leon Verdas ją kocha i przez to cierpi, rozrywała jej serce raz za razem.
- Lepiej by było, gdybyś po prostu przestał.
- Co przestał?
- Przestał mnie kochać.
Leon roześmiał się gorzko i przeciągnął dłonią po włosach. Później spojrzał na nią ostatni raz, i odwrócił się, a ona po chwili usłyszała jeszcze szept, który wiatr poniósł w jej kierunku:
- Przykro mi, ale to niemożliwe, Vilu.
Ludmiła na próżno próbowała sobie wmówić, że popołudnie, które spędziła z Federico, nic dla niej nie znaczyło. A w rzeczywistości poczuła się naprawdę szczęśliwa pierwszy raz od dłuższego czasu. Wiedziała, że tylko z nim może się śmiać z byle czego i po prostu cieszyć się życiem. Ale nie była pewna, czy potrafi przyjąć do swojego życia prawdziwą przyjaźń i miłość. Nie była pewna, czy jest na to gotowa.
Poza tym, bała się cierpienia. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że bez cierpienia nie ma ani miłości, ani przyjaźni. Jednym słowem - wszystko, co piękne, musi być przepełnione goryczą.
- Ferro, twój telefon dzwoni - z rozmyślań wyrwał ją głos Alejandro siedzącego przy laptopie; pracował właśnie nad nagraną już piosenką.
Ludmiła spojrzała na wyświetlacz telefonu, na którym widniało zdjęcie Federica, które zrobiła mu w uroczej kawiarence w centrum miasta, do której wybrali się poprzedniego dnia. Był śmiesznie umazany bitą śmietaną i miał rozczochrane włosy.
- Słucham? - starała się zabrzmieć tak, jakby jej serce wcale nie zabiło szybciej na myśl, że dzwoni on.
- Wiesz, minęła już prawie doba, odkąd się widzieliśmy. - zaczął Federico. - Nie uważasz, że czas na kolejne spotkanie?
Roześmiała się. Nie spodziewała się, że Federico się tak szybko odezwie. Minął dopiero dzień od ich spotkania w parku.
- Jesteś strasznie niecierpliwy. - powiedziała żartobliwym tonem.
- Po prostu chcę cię zobaczyć. - odparł. - Spotkamy się dzisiaj w parku? Tęsknię za tobą, Ferro.
Miała ochotę się roześmiać, bo w końcu nie widzieli się tylko dzień, ale zaraz spoważniała. Poczuła, że sprawy toczą się zbyt szybko. Przecież dopiero co odnowili kontakty, a ich relacje bywały kiedyś burzliwe. Tymczasem Federico tak po prostu jej mówił, że za nią tęskni. Nie była gotowa na takie wyznania. W innej sytuacji pomyślałaby, że powiedział to w żartach, ale jego głos zabrzmiał nagle tak poważnie, jakby wspominał te cztery lata, kiedy nie mieli ze sobą żadnego kontaktu. Jakby przypominał sobie dawne czasy.
- Dzisiaj nie mam czasu. Przykro mi, Federico.
I się rozłączyła.
Tak, była tchórzem. Ale nic nie mogła na to poradzić. Bała się, że znowu zbyt się zaangażuje. A przecież ludzie potrafią tak szybko odchodzić.
- Gotowe - odezwał się Alejandro. - Pierwsza piosenka na twojej płycie, Ferro.
Ludmiła uśmiechnęła się, gdy mężczyzna odtworzył nagranie ,,Soy mi mejor momento", już dopracowane i gotowe. Ale w głębi duszy poczuła smutek. Bo może to jednak nie był jej najlepszy moment.
- Jeśli chcesz, żebym wyszedł, to powiedz. - odezwał się Maxi po chwili ciszy. - Wiem, że wtargnąłem tak trochę bez zaproszenia, ale nie odbierasz moich telefonów. Poza tym, rozmawiałem z Leonem i... Martwię się o ciebie, Naty.
Natalia usiadła na kanapie i ukryła twarz w dłoniach. Pierwszy raz od dłuższego czasu nie wiedziała kompletnie, jak powinna się zachować. Chciała wyrzucić Maxiego za drzwi, nakrzyczeć na niego, po prostu się wyżyć, ale nie mogła. Bo przecież powiedziała mu, że nie chce miłości, że nie potrzebuje uczuć, odrzuciła go - a on nie zrezygnował. Nawet po tym, co prawdopodobnie usłyszał od Leona. I to ją przerażało.
- Powiedz coś, proszę. - wyszeptał.
- Nie chcę miłości. - powiedziała cicho, ledwo słyszalnie.
Kłamczucha.
- Nie chcesz miłości, czy nie chcesz cierpienia? - zapytał, siadając obok niej.
Podniosła gwałtownie głowę i wbiła w niego wzrok pełen smutku i błagania. Ale o co błagała?
O miłość, o miłość...
- A czy to nie to samo?
Maxi pokręcił głową. Nie wiedział, jak ma wytłumaczyć Natalii, że miłość to coś pięknego, że to najlepsze, co może spotkać człowieka. Ona wydawała się być taka zimna, taka zamknięta w sobie i swoim świecie pozbawionym wszelkich uczuć. Zupełnie inna, niż kiedyś. Nie poznawał jej.
- Naty, cierpienie jest nieodłączną częścią miłości. - starał się brzmieć łagodnie i kojąco, żeby jej nie wystraszyć. - Miłość nie może istnieć bez cierpienia. Ale przecież jest też szczęście, którym wypełnia się życie, gdy pojawia się miłość.
Naty westchnęła cicho, wpatrując się w niego. Jego słowa niby do niej docierały, ale słyszała je jakby przez mgłę. Wiedziała, że są piękne, ale nie potrafiła zrozumieć ich sensu.
- A ty chcesz cierpieć, Maxi? - zapytała.
- Chcę kochać.
- Pytam, czy chcesz cierpieć. - w jej głosie dało się usłyszeć napiętą nutę.
Maxi odwrócił wzrok.
- Nie. - odparł po chwili milczenia. - Ale życie to nie koncert życzeń.
Natalia zaśmiała się gorzko. Maxi miał rację, przynajmniej w tej kwestii - życie nie specjalizowało się w spełnianiu życzeń. Wolało raczej rzucać nam kłody pod nogi i czekać, aż się wreszcie przewrócimy na drodze do szczęścia, którego tak bardzo pragniemy.
Nie spodziewała się, że słowa kuzynki tak bardzo ją zabolą. Ale jednak. Nie mogła znieść myśli, że przestała być tą nieustraszoną Francescą, która niczego się nie boi. A może nigdy nią nie była? W końcu zawsze bała się, że ktoś może jej zabrać chłopaka, który obdarzył ją wielką miłością. Przez ten strach stała się zaborcza i straciła wszystko to, co najważniejsze. Przyjaźń i miłość. A przecież gdyby była taka nieustraszona, to jej życie wyglądałoby teraz zupełnie inaczej. Może nadal byłaby z Marco i przyjaźniłaby się z Violettą, Camilą i Naty, może nigdy nie opuściłaby Buenos Aires. Może nie utraciłaby szczęścia.
Jej rozmyślania przerwał dźwięk dzwoniącego telefonu. Podniosła się powoli z łóżka i odebrała.
- Słucham?
- Fran, jak dobrze, że wreszcie odebrałaś. - w słuchawce rozległ się ciepły głos jej przyjaciela z Włoch, Samuela. - Słuchaj, był u mnie w kawiarni ostatnio jakiś facet, pytał o ciebie. W każdym razie, powiedziałem mu, że jesteś w drodze do Buenos Aires. Był jakiś dziwny, strasznie się zdenerwował, jak usłyszał, że wyjechałaś z kraju.
Francesca zmarszczyła brwi. Kto mógł jej szukać?
- Na pewno pytał o mnie? - zapytała z powątpiewaniem. - Wszyscy moi znajomi z Włoch wiedzą, że wyjechałam do Buenos. Sam wiesz, w końcu to nasi wspólni znajomi.
Samuel zaśmiał się cicho.
- Fran, ten facet nie wyglądał jak jeden z naszych znajomych, uwierz mi, zauważyłbym. I tak, na pewno pytał o ciebie. Nie znam żadnej innej Francesci Cauvilii.
Francesca zamyśliła się na chwilę. Mogłaby uznać, że szuka jej ktoś z jej dawnych znajomych, może jeszcze ze Studio, ale przecież Leon, Federico, Maxi i Broduey są w Buenos i wiedzą, że ona także wróciła.
I nagle coś jej przyszło do głowy.
- Sam, jak wyglądał ten facet?
- No, miał ciemne włosy, gitarę na ramieniu... - urwał na chwilę. - O, no i strasznie kaleczył włoski. Miał taki akcent, czekaj no... Brzmiał trochę jak nasz nauczyciel geografii z podstawówki. Skąd on był? Z Meksyku, właśnie.
Na chwilę odebrało jej mowę. Och, kimże mógł być ten meksykański facet z ciemnymi włosami i gitarą na ramieniu? Doskonale wiedziała. Tylko jakoś nie mogła przyjąć tego do wiadomości. Co on robił we Włoszech? Dlaczego jej szukał? Dlaczego akurat teraz?
- Powiedziałeś mu, że wyjechałam do Buenos, tak? - jej głos drżał.
- Tak. A to źle?
Źle, Francesca? Czy to źle?
- Nie wiem, Sam. - westchnęła. - Nie wiem.
No bo czego ona tak naprawdę pragnęła? Odzyskać miłość. A miłość postanowiła najwyraźniej sama jej poszukać. Chyba powinna się więc cieszyć, prawda? Gdyby o niej zapomniał i gdyby mu ani trochę nie zależało, nie szukałby jej.
Ale bała się. Bo przecież nie była nieustraszoną Francescą.
Camila siłowała się właśnie z opornym zamkiem w drzwiach do swojego mieszkania, gdy jej telefon zaczął przenikliwie piszczeć, sygnalizując, że ktoś do niej dzwoni. Zaklęła cicho pod nosem, uderzając dłonią w drzwi. Nie miała ochoty na odbieranie telefonów w takiej chwili - była zmęczona, zdenerwowana i nie mogła dostać się do domu. Muszę wymienić ten cholerny zamek, pomyślała.
Kiedy drzwi wreszcie ustąpiły, Camila odetchnęła z ulgą i weszła zmęczonym krokiem do domu. Jej telefon znowu zadzwonił, ale nawet nie zerknęła na wyświetlacz. Zdecydowanie nie była to odpowiednia pora na rozmowy. Jedyne, czego pragnęła, to odpoczynek po tym koszmarnie długim i wykańczającym dniu.
Jej myśli cały dzień zaprzątała sprawa Natalii. Camila nie mogła wyzbyć się wrażenia, że Naty ukrywa przed całą resztą świata swoje prawdziwe uczucia. Była zamknięta w sobie i strasznie zimna, zupełnie inna niż kiedyś. Dusiła wszystko w sobie, wszystkie troski i zmartwienia. A przecież o wiele lepiej byłoby, gdyby je z siebie wyrzuciła i pozwoliła sobie pomóc. Camila już dawno zrozumiała, że samotność w niczym nie pomaga.
- Boże, kto się tak dobija?! - zawołała, gdy jej rozmyślania ponownie przerwał dzwonek telefonu.
Zerknęła kątem oka na wyświetlacz. Nieznany numer. Westchnęła i wcisnęła zieloną słuchawkę.
- Słucham? - warknęła.
- Camila?
- Tak. Kto mówi? - zapytała, marszcząc brwi; głos brzmiał jakoś znajomo.
W słuchawce rozległ się śmiech.
- Tomas Heredia.
Camila zawtórowała mu śmiechem. Przypomniała sobie od razu, że jego śmiech zawsze był zaraźliwy.
- Ile to czasu minęło! - odezwała się po chwili. - Przepraszam, że tak pytam, Tomas, ale dlaczego do mnie dzwonisz?
Zawsze bardzo lubiła Tomasa i jedyne, co strasznie ją w nim denerwowało, to niezdecydowanie. Francesca, Violetta, Francesca, Violetta - ranił je obie ciągłym zmienianiem zdania. Później jednak wyjechał do Hiszpanii i przestał utrzymywać z przyjaciółmi z Argentyny kontakt. Na początku dzwonił i pisał maile, ale później słuch po nim zaginął. A więc zdziwieniem dla Camili było, że tak nagle się odezwał. I to jeszcze do niej - nigdy nie był z nią aż tak blisko jak z Fran czy Violą.
- Chciałbym cię zaprosić na mój ślub, Cami - oznajmił z dumą w głosie. - Wysłałbym ci zaproszenie, ale nie mam zielonego pojęcia, gdzie obecnie mieszkasz.
No, no, no, Heredia się żeni?
- Tomas, to wspaniała wiadomość! - zachichotała. - Ale niestety jestem w Buenos. Naprawdę z wielką przyjemnością przyszłabym na twój ślub, ale bilety lotnicze są teraz strasznie drogie, sam rozumiesz...
- Ja też jestem w Buenos, Cami! - przerwał jej. - Moja narzeczona jest Argentynką i uparła się, że ślub weźmiemy tutaj. Wczoraj przylecieliśmy z Madrytu.
Camila uśmiechnęła się. Bardzo podobała jej się perspektywa ponownego spotkania Tomasa, którego tak dawno nie widziała, i to jeszcze podczas jego ślubu. To była dla niej naprawdę wspaniała wiadomość, bo nigdy nie pragnęła niczego innego oprócz szczęścia i miłości dla swoich przyjaciół. A skoro na dodatek ślub miał się odbyć w Buenos, to musiała się na nim zjawić.
- A więc możesz się mnie spodziewać. - zapewniła go. - Hej, a mam do ciebie jeszcze jedno pytanie... Zaprosiłeś też resztę, prawda? W sensie, Fran, Naty, Vilu, Leona...?
Nagle wyobraziła sobie tą scenę. Sala pełna gości, a wśród nich wszyscy jej dawni przyjaciele. Może tym razem udałoby się im odnowić znajomość? W końcu podczas spotkania zaaranżowanego przez Leona na początku szło im całkiem dobrze. Później górę wzięły emocje i wszystko się posypało. Ale przecież nikt nie chce psuć wesela głupimi kłótniami.
- Tak, zaprosiłem wszystkich - odparł Tomas. - Ale nie jestem pewien, czy wszyscy się pojawią. Violetta była jakaś dziwna, jak do niej dzwoniłem. Powiedz, Cami, czy między wami...
Camila westchnęła ciężko. No tak, w końcu Tomas wyjechał zanim jeszcze ich przyjaźń się rozpadła. Nie miał pojęcia, że zgrana paczka z czasów młodości nie jest już razem.
- Nic nie jest już takie samo, jak kiedyś, Tomas, ale nie martw się. - powiedziała cicho. - Jestem pewna, że nie przegapią okazji bycia na twoim ślubie.
Tomas nie brzmiał już tak wesoło, gdy wyjaśniał jej ze szczegółami, gdzie i kiedy odbędzie się ślub, ale starała się nie zwracać na to uwagi. Miała wielką nadzieję, że jej dawni przyjaciele pojawią się na tej uroczystości i nie zepsują jej kłótniami. W końcu nie byli już nastolatkami. Byli odpowiedzialnymi dorosłymi, którzy potrafią odłożyć prywatne sprawy na bok i cieszyć się szczęściem Tomasa i jego narzeczonej.
Przynajmniej tak jej się wydawało.
Od razu się przyznaję, że rozdział pisał się trochę dłużej, ponieważ tysiąc razy zmieniałam scenę Leonetty. Ciągle mi coś nie pasowało. Nadal uważam, że ta scena nie jest taka, jaka powinna być, dlatego naprawdę zależy mi na Waszej opinii, kochani. Jeśli tylko możecie, to napiszcie mi, co jest dobrze, a co nie.
No, a jeśli chodzi o resztę rozdziału, to tak, dobrze myślicie - szykuje się weselicho Tomaska! :D Będzie zabawa na całego, czy może jednak nasi kochani bohaterowie zaczną drzeć koty? Tego się dowiecie niebawem... *le tajemniczość*
Mam też nadzieję, że podoba Wam się niespodzianka. Chodzi oczywiście o powrót na Andresa. Ja i Xenia mamy mnóstwo pomysłów, więc szykujcie się. Jeśli ktoś jeszcze nie widział nowego rozdziału, to zapraszam <klik>.
No i tak na zakończenie chciałabym poinformować Was *le ogłoszeeeenia parafialne*, że pierwszy ,,sezon", czyli pierwsza część tego opowiadania, dobiega końca. Jeśli wejdziecie w zakładkę ,,przeszłość", to zobaczycie, że podzieliłam spis rozdziałów na sezony. Aha, postaram się niedługo zaaktualizować zakładkę ,,oni", ponieważ kilku bohaterów w niej brakuje.
To tyle, jeśli chodzi o sprawy organizacyjne. No i oczywiście dedykacja - ten rozdział dedykuję Dulce, która pisze długie komentarze, które uwielbiam czytać <3
Pamiętajcie, że kocham Was całym sercem! <3 Do następnego!
Buziaki, M. ;*
To tyle, jeśli chodzi o sprawy organizacyjne. No i oczywiście dedykacja - ten rozdział dedykuję Dulce, która pisze długie komentarze, które uwielbiam czytać <3
Pamiętajcie, że kocham Was całym sercem! <3 Do następnego!
Buziaki, M. ;*