,,I put you high up in the sky, and now, you’re not coming down..."
- Miley Cyrus - ,,Wrecking ball"
Podśpiewywała pod nosem ,,Soy mi mejor momento", uśmiechając się do samej siebie i nielicznych przechodniów, którzy ją mijali. Pierwszy raz od dłuższego czasu czuła niczym niezmącone szczęście. Miała wrażenie, że zaraz uniesie się w górę w bańce tego wspaniałego uczucia.
- Ludmiła?
Czar prysł.
Odwróciła się powoli. Mimo tego, że była przygotowana na to, kogo zobaczy, otworzyła usta ze zdziwienia. Stała przed nią wysoka, smukła brunetka z bardzo niepewną miną na ślicznej i idealnie skrojonej twarzy. Miała na sobie ciuchy, które założyłaby na siebie tylko obrzydliwie bogata celebrytka, a w ręku trzymała - o ironio! - fioletowy pamiętnik.
- Violetta? - jej wzrok mimowolnie spoczywał co chwilę na tym nieszczęsnym pamiętniku.
Violetta jakby nagle zorientowała się, o co chodzi, i schowała go do swojej obszernej torby z wyrazem zakłopotania na twarzy. Ludmiła domyślała się, co sobie obecnie myśli panienka Castillo - ,,pewnie ma mnie teraz za idiotkę". I rzeczywiście, wbrew swej woli miała Violettę za kompletną kretynkę, bynajmniej nie tylko z powodu pamiętnika.
- Hm. - odchrząknęła cicho Violetta. - Nie spodziewałam się, że cię tu spotkam. Myślałam, że jesteś we Francji.
Ludmiła prychnęła pogardliwie.
- Wiedziałabyś, że wróciłam, gdybyś raczyła się pojawić na spotkaniu, które zorganizował Leon. - nie chciała słyszeć tej złośliwości z swoim głosie, ale nie potrafiła inaczej; Violetta raniła wszystkich dookoła. - A może powiesz, że Leon cię nie zaprosił? Chociaż przyznaję to z trudem, to właśnie ciebie chciał zobaczyć najbardziej.
Widziała, jak wyraz twarzy Violetty zmienia się z każdym jej kolejnym słowem. Doskonale zdawała sobie sprawę, że wbija sztylet w serce panienki Castillo. I chociaż natychmiast poczuła wyrzuty sumienia, zignorowała je.
- Mnie? - wydusiła z siebie Violetta.
- Nic się nie zmieniłaś. - tym razem w głosie Ludmiły słychać było smutek. - Nadal jesteś taka ślepa... On cię nadal kocha, idiotko. I przepraszam, że słyszysz to ode mnie, a nie od niego, ale nie mam w zwyczaju trzymać języka za zębami.
Violetta stała jak wryta z otwartymi szeroko oczami, a Ludmiła tylko się do niej uśmiechnęła z żalem, i odeszła powolnym krokiem. Wcale nie miała zamiaru mówić Violetcie, że Leon Verdas ją kocha. Ale, chociaż to ani trochę nie pasowało do tamtej starej Ludmiły, która tak nienawidziła Violetty, miała szczerą nadzieję, że jakoś pomogła tej nieszczęśliwej miłości.
- Stolik trzeci, Torres!
Camila szybko ustawiła na tacy filżankę i zaniosła ją do stolika z numerem trzecim, przy którym siedział wyraźnie zniecierpliwiony starszy pan. Wracając za ladę gratulowała sobie w duchu, że nie oblała mężczyzny gorącą herbatą. Ostatnio nie mogła się skupić na pracy, a to wszystko przez Brodueya, który nie chciał dać jej spokoju. No, i może też przez tą okropną sytuację, która miała miejsce podczas spotkania z dawnymi przyjaciółmi. Camila miała wrażenie, że są oni całkiem innymi osobami niż kiedyś - ona sama też się zmieniła, ale na przykład Naty - w ogóle nie przypominała siebie. Albo Francesca, która bez przerwy oskarżała Tanję o coś, czego ta wcale nie zrobiła.
Ale jednak największym zaskoczeniem było zachowanie Ludmiły - ani razu nie nazwała się supernową, tak naprawdę mało mówiła o sobie. Próbowała tylko uratować jakoś beznadziejną sytuację, w jakiej wszyscy się znaleźli. Jej słowa ciągle dźwięczały Camili w głowie - ,,Wy same się wyniszczyłyście...". Coraz częściej przywoływała wspomnienie tego dnia, kiedy wszystko się rozpadło i - chociaż nie spodziewała się, że kiedykolwiek się to zdarzy - musiała przyznać rację Ludmile. Nikt nie zawinił, tylko one same. I na siłę szukały winnych, których nie było.
- No nie, znowu. - rozległ się zniecierpliwiony głos. - Torres, powiedz coś temu swojemu chłopaczkowi, bo on naprawdę zaczyna mnie irytować.
Camila, słysząc słowa szefa, jęknęła przeciągle. Wiedziała, co się święci.
- Broduey, proszę cię...
- Musimy pogadać. - miał poważny wyraz twarzy i chyba nie miał zamiaru wyznawać jej kolejny raz miłości na oczach obcych ludzi, więc odciągnęła go na bok.
- O czym?
Broduey wziął głęboki oddech.
- Rozmawiałem wczoraj z Federico. - powiedział. - Powiedz mi, Cami, co wyście najlepszego zrobiły?
Camila odwróciła wzrok i zapatrzyła się na przechodniów widocznych przez duże okno wychodzące na ulicę. Mimo niejasnych słów Brodueya była niemal na sto procent pewna, o co chodzi.
- Nic nie zrobiłyśmy. I w tym właśnie tkwi problem. - przygryzła wargę. - I uważam, że to wszystko jest strasznie niesprawiedliwe, szczególnie dla Leona, Federico, Maxiego, dla ciebie... Ale ja sama nic nie mogę zrobić. Przepraszam. Naprawdę mi przykro.
Nie wiedziała, czy zniesie kolejne pretensje, więc odwróciła się i wróciła do pracy. Broduey po chwili wyszedł ze spuszczoną głową.
Najgorsze w całej tej sytuacji powinno być pewnie dla niej to, że cała ta sytuacja rani Federico, Leona i resztę chłopaków. Ale tak naprawdę najbardziej denerwowało ją to, że cierpiała i absolutnie nic nie mogła z tym zrobić, bo jej dawne przyjaciółki okazały się być tchórzliwe i zostawiły ją na lodzie. Była egoistką. Ale jak mogłoby być inaczej, skoro tyle lat żyła bez nich, w przekonaniu, że każda przyjaźń - nawet ta najpiękniejsza - kiedyś się kończy?
Myślał o niej cały czas. Zerwali ze sobą, bo nie potrafiła wyzbyć się tego głupiego zwyczaju uważania się za supernowę. On sam twierdził, że jest wspaniała i niesamowita, ale ona bez przerwy o sobie gadała. W końcu nie dał rady. I po prostu się rozeszli. Długi czas w ogóle o niej nic nie słyszał, jakby zapadła się pod ziemię. Później dowiedział się, że wyjechała do Francji i nie ma zamiaru szybko wrócić, co jednocześnie go zasmuciło i ucieszyło. Nie wyobrażał sobie, jak przeżyje bez niej u boku, ale wiedział, że byli zbyt różni, by być razem. A może zbyt podobni?
Westchnął ciężko, potrząsając głową. Kiedyś jego życie było proste, żadnych zawirowań, tylko nudna monotonia. No i przyjechał do Buenos Aires, poznał ich wszystkich, przeżył swoją ,,pierwszą wielką miłość" do Violetty, niestety nieodwzajemnioną, wygrał konkurs You-Mixu i stał się miedzynarodową gwiazdą muzyki. Później wrócił, niby odmieniony, ale jednak ciągle ten sam, i poczuł coś do supernowej. To właśnie był kluczowy moment - wtedy jego życie wywróciło się do góry nogami już na dobre.
- Jesteś głupi, Pasquarelli. - powiedział sam do siebie. - Jesteś głupi.
Był głupi. Bo Ludmiła raczej już dawno o nim zapomniała. Znał ją lepiej niż siebie samego i wiedział, że gdyby coś do niego czuła, to w końcu by nie wytrzymała i się do niego odezwała, bo nigdy nie była zbyt cierpliwą osobą. Poza tym odkąd pamiętał lubiła mówić to, co jej ślina na język przyniesie. A może się zmieniła? - podpowiedział mu umysł - Wszyscy się zmieniają. Ty też się zmieniłeś.
Wstał z ławki, na której od tygodnia przesiadywał praktycznie całe poranki, i ruszył w drogę do swojego domu. Przeszedł obok Studia, z którego dobiegały dźwięki rytmicznej muzyki, i rzucił swojej przeszłości jedno tęskne spojrzenie. Bo tutaj wszystko się zaczęło, tutaj odnalazł siebie. I chyba gdzieś po drodze zgubił przeznaczoną mu drugą połowę jego duszy - swoją supernową.
Pierwszą rzeczą, jaką zarejestrowała po obudzeniu się, był okropny ból głowy. Czuła przeraźliwe łupanie w czaszce, tak silne, że nie miała siły nawet otworzyć jednego oka. Nie pamiętała, kiedy ostatnio tak paskudnie się czuła. Jęknęła żałośnie, przewracając się na drugi bok. Wszystkie kości jej zatrzeszczały, jakby w ogóle nie miały ochoty na jakikolwiek wysiłek. Zresztą, ona sama nie miała najmniejszej ochoty na cokolwiek.
Po niecałej godzinie odpoczywania zaczęła sobie przypominać wydarzenia poprzedniego wieczoru. Spotkała na ulicy Maxiego, powiedział jej coś o miłości i się przestraszyła, po czym zbyła go i uciekła. Całą drogę do domu powtarzała sobie, że miłość jest zła i toksyczna, że nie warto się nią przejmować i wcale nie zależy jej na Maxim ani na nikim innym. Nie zdołała przekonać o tym swojego serca, więc poszła do swojego ulubionego baru i chyba... Wróciła dopiero nad ranem.
Natalia wiedziała, że maskowanie problemów alkoholem i zabawą nie jest dobre. Zawsze to wiedziała - i nigdy tak nie postępowała. Ale rozmowa z Maxim spowodowała, że coś w niej pękło. Odkryła, że nadal ma uczucia i chyba wcale nie ma ochoty ich odrzucać. Masz ochotę! - krzyknęło jej sumienie, a ból głowy zrobił się jeszcze bardziej nieznośny. - Chcesz być taka, jaka jesteś.
Zwlokła się z łóżka i poszła do kuchni, powłócząc nogami. Nie miała siły na nic.
Nastawiła wodę na herbatę i opadła na niewygodne krzesło. Pamiętała przebłyski tego, co się stało, ale szczegóły były nadal niejasne, jakby coś je przesłaniało. Tylko ta nieszczęsna rozmowa, która tak ją zdezorientowała, była doskonale widoczna. Natalia pamiętała każdy gest i każde słowo Maxiego. Pamiętała, jak piękny krajobraz ich otaczał i jak bardzo bała się miłości, której pragnął od niej Ponte. Jakby nie mogła akurat tego zapomnieć!
Jej rozmyślania przerwał przenikliwy dzwonek telefonu, od którego dostała jeszcze większej migreny. Mimo to odebrała, ledwo co wydobywając z siebie głos.
- Słucham?
- Naty? Wróciłaś wczoraj bezpiecznie do domu?
Otworzyła szeroko oczy ze zdumienia, słysząc głos po drugiej stronie linii.
- Leon? - zapytała z niedowierzaniem.
- Tak, Leon. Co cię tak dziwi? - wydawał się zaniepokojony.
- Nic, nic. Po prostu jeszcze nie do końca się obudziłam. - starała się mówić beztroskim tonem, ale marnie jej to wychodziło. - A więc... byłeś wczoraj ze mną?
Miała nadzieję, że Leon nie domyśli się, że ona prawie nic nie pamięta. Była pewna, że przypomina sobie większość szczegółów, ale jakoś zapomniała o fakcie, że w którymś momencie spotkała Leona! Jak mogła przegapić coś tak ważnego?
- Tak, przez jakiś czas. - odparł. - Chciałem cię odwieźć do domu, ale... No, powiedzmy, że nie byłaś w stanie podać mi swojego adresu. Więc zadzwoniłem na pierwszy numer, który masz u siebie na szybkim wybieraniu i okazało się, że to niejaki Joseph, który tak się zmartwił, że sam po ciebie przyjechał.
Boziuniu przenajświętsza! Joseph widział ją w tym stanie? Dlaczego ciągle miała go na szybkim wybieraniu? Dlaczego to się przydarzało akurat jej?
- No, hm, dzięki. - wymamrotała. - I przepraszam za kłopot.
Leon odpowiedział na pozór radosnym ,,nie ma za co" i już miał się rozłączać, kiedy coś przyszło jej do głowy.
- Hej, Leon, a co ty w ogóle robiłeś w tym barze w środku nocy?
Na chwilę zaległa cisza, i Naty już myślała, że Leon się rozłączył, gdy rozległ się jego zakłopotany głos.
- Naty, nie jestem pewien, czy to twoja sprawa.
Westchnęła i podziękowała mu jeszcze raz, po czym zakończyła rozmowę. Może i nie odpowiedział jej na pytanie wprost, ale ona wszystko już wiedziała. Miłość, miłość, miłość - odwieczny problem.
Na szczęście ciebie już nie dotyczy, prawda, Naty?
Lara ciągle naciskała, Violetta nie chciała wyjść z jego głowy, nie mógł się na niczym skupić - miał wrażenie, że wybuchnie, oszaleje. Musiał wyjść z domu, chociaż na chwilę zapomnieć o tym wszystkim. Wiedział, że to nie jest dobre, bo ucieczka nigdy nie była właściwa, ale miał już po prostu dość.
Gdyby nie spotkał kompletnie już pijanej Naty, skończyłby pewnie tak jak ona, niezdolny do wypowiedzenia jednego składnego zdania. Utopić swe smutki w alkoholu - ach, jakież to banalne. A przecież on nigdy nie był banalny, zawsze wybierał ścieżki inne niż te, które wybierała cała reszta. No i proszę, co ta miłość robi z człowiekiem - odezwał się sarkastyczny głosik w jego głowie, a on o dziwo przyznał mu rację. Jak na razie miłość rujnowała mu życie. Żadnej radości, żadnego szczęścia, żadnej motywacji do działania. Tylko ból, cierpienie i brak nadziei.
- Masz zamiar mi powiedzieć, gdzie byłeś w nocy, czy mam sama się tego dowiedzieć?
Uniósł głowę z miękkiej poduszki, ale zaraz schował się z powrotem pod kołdrę z żałosnym jękiem. Był zmęczony. Chciał spać. Ale Lara najwyraźniej postanowiła przeprowadzić z nim kolejną ,,poważną rozmowę". Co oznaczało awanturę, oczywiście.
- A jak masz zamiar się tego dowiedzieć?
- Słuchaj, jeśli spotykasz się z Castillo...
Nazwisko Violetty podziałało na niego jak kubeł zimnej wody - zerwał się z łóżka i od razu poczuł się rozbudzony. Nie był pewien, czy to dobrze, czy źle.
- Nie spotykam się z nią. Nie rozmawiałem z nią od czterech lat, nie mam zielonego pojęcia, gdzie mieszka... - przeciągnął dłonią po twarzy. - Rany, nawet, gdybym chciał się z nią spotykać, to jest niemożliwe.
Słyszał w swoim głosie udręczenie, cierpienie, tęsknotę - i wiedział, że Lara też to słyszy. Ale co mógł zrobić? Lara ciągle zarzucała mu sekretny romans z Violettą, której on nie widział tak długi czas. Chyba przestała już mu ufać, odkąd pewnego wieczoru mimowolnie wspomniał o Violetcie. Od tamtej pory toczyli zaciekłą wojnę.
- Ona niszczy nasz związek, nie widzisz tego? - Lara patrzyła na niego jak na małe dziecko, które nie może zrozumieć, że nie dostanie lizaka.
A on nagle zorientował się, że od dłuższego czasu nie dostrzega w niej tej dziewczyny, która mu pomogła, gdy nie mógł się podnieść, która była przy nim zawsze i nie miała do niego żadnych pretensji o to, że nie może otrząsnąć się po utracie przyjaciół. Tamta Lara gdzieś znikła, by zastąpiła ją chorobliwie zazdrosna awanturniczka, wiecznie szukająca dziury w całym.
- Violetty nie ma w naszym związku. - wycedził przez zęby. - Nie ma jej w naszym życiu.
- Ale jest w twoim sercu. - Lara niemal wypluła te słowa, jakby się ich brzydziła.
Normalnie Leon pewnie dalej toczyłby z nią spór o to, kto ma rację, ale po wypowiedzianych przez nią słowach nie potrafił nic powiedzieć. Bo trafiła w sedno. Violetty mogło sobie nie być w jego życiu, mógł się z nią nie spotykać, mógł o niej nie myśleć, ale ona i tak siedziała sobie w jego sercu, niczym malutki promyczek nadziei. Mimo ran, jakie zadała, ciągle była dla niego najjaśniej świecącą gwiazdą.
- Nie potrafisz nawet zaprzeczyć. - prychnęła Lara, tonem zupełnie do niej niepasującym. - Kochasz Violettę Castillo. To jest żałosne, Leon. Żałosne.
A później wycofała się i wyszła z domu, trzaskając mocno drzwiami - Leon miał wrażenie, że całe mieszkanie zatrzęsło się w posadach. Podobnie jak jego serce, z którego wyparowała nagle cała niepewność, cały strach. Bo już znał prawdę i przyjął ją do wiadomości.
Kocham Violettę. I może jestem żałosny. Ale co mogę na to poradzić?
No właśnie. Nic nie mógł poradzić.
Wkradł się do jej myśli całkiem niespodziewanie, bo w ostatnim czasie tak jakby o nim zapomniała. Tak, niby niedawno wściekała się na Tanję o to, że kiedyś tam jej go zabrała, ale w tym bardziej chodziło o samą Tanję i urażoną dumę Francesci, niż o Marco. Bo cierpienie po jego stracie już przeminęło, przecież to było kilka lat temu. Zdążyła już wypłakać wszystkie łzy po ich szczęśliwym związku i wspaniałych chwilach. Zdążyła zapomnieć.
No i nagle wszystko wróciło. W sumie mogła się tego spodziewać. Zawsze akurat te sprawy, których nie chciała pamiętać, wracały do niej niczym bumerang.
Przypomniała sobie jego uroczy uśmiech, dołeczki w policzkach, które tak uwielbiała, błyszczące oczy oraz pełne radości i optymizmu usposobienie. Potrafił ją rozbawić w każdej sytuacji, ale nigdy nie robił tego na siłę. Zawsze wiedział, kiedy powinien próbować ją rozśmieszyć, a kiedy płakać razem z nią. Wiedział tak naprawdę wszystko - znał jej największe sekrety i umiał wyczytać z jej oczu każdą emocję. Był chłopakiem idealnym. Utalentowany, inteligentny, uroczy, przystojny i opiekuńczy - a do tego zakochany akurat w niej. Tylko właśnie tego nigdy nie potrafiła pojąć. Widziała zagrożenie w każdej dziewczynie, która zbliżyła się do niego choćby na krok, czuła się wiecznie zazdrosna. W końcu zrobiła się zaborcza. I go straciła.
Bo ona nie umiała być dziewczyną idealną.
- Francesca!
- Dlaczego krzyczysz? - zapytała Fran, rzucając zirytowane spojrzenie swojej kuzynce.
Elena jakby nie zauważyła zdenerwowania Francesci, bo uśmiechnęła się szeroko i podskoczyła kilka razy jak mała dziewczynka.
- Jak ci powiem, to nie uwierzysz. Dostałam się do Studia, i do tego z pełnym stypendium! - zawołała Elena.
Wszystkie negatywne uczucia wyparowały i Francesca zerwała się z miejsca, by przytulić do siebie kuzynkę. Gdzieś w głębi duszy obawiała się, że Elenie się nie uda i nigdy już w siebie nie uwierzy, szczególnie po oschłym zachowaniu Fran. Ale jednak jej się udało, jej utalentowanej kuzynce!
- Wiedziałam, że dasz radę, wiedziałam! - zapiszczała, podskakując tak jak przed chwilą Elena.
Na twarzy blondynki wykwitł szeroki uśmiech.
- Ja nie wiedziałam, nawet wmawiałam sobie, że się nie uda, ale się udało, a teraz będę śpiewać, tańczyć i spełniać marzenia! - Elena okręciła się dookoła, śmiejąc się radośnie. - Z tobą! Francesca, zaprowadzisz mnie jutro na pierwsze zajęcia? Będziesz mi pomagać w komponowaniu, będziemy razem uczyć się choreografii i...
I nagle Francesca zrozumiała, że nie może stać się częścią nowej przygody Eleny. Przecież Studio to było kiedyś jej życie, jej przygoda, która się skończyła. Nie mogła tak po prostu do tego powrócić, nawet jeśli chodziło tylko o wspieranie kuzynki. Śpiewać? Tańczyć? Spełniać marzenia? Kiedyś ona to robiła! Poczuła narastający żal i tęsknotę za tamtymi czasami. Odsunęła się od Eleny.
- Nie, El. - westchnęła. - Nie mogę. To już nie jest moje życie. Ta przygoda się skończyła.
Wyszła wolnym krokiem, kompletnie zrezygnowana, znowu powracając myślami do Marco i wspaniałych przyjaciół, których straciła.
Serwuję wam kolejny rozdział. Wiem, że na razie mało się dzieje, i tak naprawdę większość z was czeka na spotkanie Leonetty (hehe), ale na razie musi być tak, jak jest. Mam swoją wizję tego opowiadania i chcę ją zrealizować. Ale obiecuję, że Leon i Violetta spotkają się już niedługo! :*
Poza tym, z jedną tajemniczą osobą mamy dla was niespodziankę, niebawem się dowiecie, o co chodzi! :D
Kocham Was! <3
Buziaki, M. ;*